Jacek Żakowski: W spirali obcości
Hipokrates to Pikuś. Wściekłość NFZ to pestka. Konsternacja Izby Lekarskiej to drobiazg. Prawdziwym problemem jest odpowiedź na nabrzmiewające pytanie: "Jak my tu dalej z sobą wytrzymamy?".
17.01.2018 | aktual.: 17.01.2018 14:37
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Każde dziecko już wie, że dr Wojciech Wieczorek z Gdyni na drzwiach swojego gabinetu umieścił ostrzeżenie: "Nie obsługujemy pacjentów z PiS, ponieważ wyposażenie zostało zakupione z funduszy WOŚP”. Kto żyw to sfejsował, wytweetował, szerował albo oblogował. Zbulwersowało to szefa Okręgowej Izby Lekarskiej, NFZ, ZOZ i tysiące osób w całej Polsce. Nawet RPO upomniał się o łamane przez dr Wieczorka zwykłe prawa pacjentów, na straży których stoi Przysięga Hipokratesa.
Ja z dr Wieczorkiem nie mam specjalnego problemu. Nic nie wskazuje, żeby jego wywieszka dotyczyła przypadków zagrożenia dla życia, a w innych przypadkach lekarze i instytucje systemu ochrony zdrowia stosują wiele różnych wykluczających kryteriów. Na przykład nie obsługują pacjentów, którzy wcześniej nie wniosą opłaty, nie wykupią abonamentu, nie odczekają w kolejce, przychodzą poza godzinami pracy etc. Gdybyśmy uznali, że z Przysięgi Hipokratesa wynika, iż każdy lekarz ma w każdych okolicznościach udzielić każdej pomocy każdemu pacjentowi, który akurat się zgłosi, to trzeba by znieść składki, honoraria, kolejki, a lekarzy przykuć do gabinetów.
To oczywisty absurd. Dlatego zgodziliśmy się, że każdy lekarz zawsze ratuje każde ludzkie życie jak może, a w innych sprawach pomaga zgodnie z różnymi umowami i regulaminami. Dr Wieczorek wpisał sobie do regulaminu swojej całkiem prywatnej praktyki taki akurat punkt i miał do tego prawo. Formalnie Hipokrates nie ma nic do tego.
Trzy powody
Pewnie zaraz przeczytam, że to erupcja lewactwa, ale z dwojga złego wolę, gdy lekarz odmawia komuś rutynowej pomocy z powodu poglądów lub wyborów, niż z powodu biedy, czyli niezdolności do płacenia składki, abonamentu albo honorarium. Po pierwsze dlatego, że swój pogląd i wybór każdy może zmienić prostym aktem woli, który tylko od niego zależy, a biedy nikt przecież nie wybiera i sama wola bardzo często nie starcza, by się z niej wydostać.
Po drugie dlatego, ze pogląd i wybór (np. polityczny) ma wpływ na rzeczywistość, w tym m.in na dostępność pomocy medycznej (liczbę lekarzy, sprzętu etc.), a każdy powinien przynajmniej w pewnym stopniu ponosić skutki swojego wyboru. Nawet gdy nie całkiem rozumie, jakie są skutki dokonania takiego akurat wyboru (a tak pewnie jest z większością nie tylko polskich wyborców).
Po trzecie wreszcie dlatego, że dr Wieczorek nie urzęduje na środku Sahary, na biegunie północnym, ani w sercu amazońskiej dżungli. W promieniu paru kilometrów od jego gabinetu pracuje wielu lekarzy, więc pacjent, któremu on w rutynowej sprawie nie pomoże z powodów politycznych, otrzyma pomoc od kogo innego, kto takiego kryterium nie stosuje, a kryterium ekonomiczne obowiązuje w każdym gabinecie. Wszystko to sprawia, że w kategoriach medyczno-deontologicznych sprawa wydaje mi się błacha i nie warta emocji, które wywołała. Archimedes wzruszyłby ramionami.
Polaryzacja Polski
A jednak wywieszka dr Wieczorka szczerze mnie przeraziła. Nie jako fakt, ale jako symptom. Sam w sobie niezbyt groźny, ale niestety kolejny. Nawet tym groźniejszy, że drobny, więc łatwy do przeoczenia. Zapewne jeden z tysięcy w 99 procentach przeoczonych. Proces, do którego ta wywieszka należy, to radykalizująca się polaryzacja, czyli rozpad Polski na dwie - Polskę-PiS i resztę.
Nie chcę teraz pisać tu o winie. To jest społeczny, kulturowy proces, a w takich procesach winy zawsze jakoś się rozkładają. Koncentracja na winie, odpowiedzialności i karach, ciągłe mierzenie ich, ważenie i wypominanie, tylko pogarsza sprawę. Ale trzeba rozumieć, co się z nami dzieje, albo co sami z sobą, swoim życiem i swoją przyszłością robimy. A - najkrócej mówiąc - niszczymy. Niszczymy to, co mamy i to, co moglibyśmy mieć w jakiejkolwiek przyszłości, gdybyśmy się zachowywali inaczej.
Przykładów jest bez liku. Niedawno sąd ukarał drukarza, który odmówił drukowania plakatów grupy LGBT. Z punktu widzenia życia naszej wspólnoty oraz z punktu widzenia naszej wspólnej przyszłości drukarz zrobił źle i sąd zrobił źle. To nie jest żaden symetryzm. To fakt. Drukarz zrobił, jak mu kazało sumienie, a sąd zrobił, jak mu kazało prawo. Jedno i drugie jest złą miarą, gdy chodzi o budowanie wspólnoty. Bo sumienie jest zawsze indywidualne, a prawo jest zawsze bezduszne. Gdy chce się budować wspólnotę, bez której nie ma dobrego społeczeństwa i państwa, czyli dobrego życia ogółu, kryteria sumienia i prawa przeważnie zawodzą. Trzeba czegoś więcej. Kościół mówi tu o miłości, a w języku laickim można to nazwać ludzka życzliwością, a w języku psychologii - empatią.
Tracimy wszyscy
Na naszych oczach upada właśnie kolejna próba zbudowania Polski dobrej dla wszystkich. I kolejny raz upada ona na przez obcych, ale z powodu deficytu miłości/życzliwości/empatii w nas samych i między nami. Nasz dramat polega na tym, że ujawnianie i demonstrowanie tego deficytu przez jednych nieuchronnie wzmacnia lub tworzy go u innych wpychając nas wszystkich w spiralę obcości, wrogości, agresji. Nikt z nas na tym nie korzysta, a tracimy wszyscy. Ale nie mamy żadnego wehikułu, którym mogli byśmy się łatwo z tej spirali wydostać. Dlatego kiedy kogoś spotka jakiś zarzut, coraz częściej można od obwinionego usłyszeć „bo on”, „bo ona”, „bo oni”, „bo ty”, „bo wy” etc. To jest odpowiedź typowa dla piaskownicy, a problem polega na tym, że coraz powszechniej i już niemal powszechnie słyszymy ja od dorosłych, pozornie poważnych, nominalnie mądrych, wykształconych, sprawnych intelektualnie.
Mam wrażenie, że coraz więcej osób ten dramat rozumie. Biskupi tacy jak kard. Nycz, abp Gądecki, bp Polak, próbują mówić językiem tonującym emocje. Zdaje się, że Jarosław Kaczyński też chciałby je teraz tonować, choć nie wiem, czy poważnie, w poczuciu odpowiedzialności, czy tylko taktycznie, bo nadchodzą wybory. Kolejni eksperci zaczynają ostrzegać przed skutkami niszczenia korzeni wspólnoty przez rosnącą, wykluczającą wrogość. Ale, jak na skalę potrzeb, są to aptekarskie dawki. Spirala wciąż nas ciągnie.
Dramat z tragicznym finałem
To zaczyna być dramat z tragicznym finałem majaczącym na coraz lepiej widocznym horyzoncie. Dramatyczne pytanie, które przed nami dziś stoi, brzmi: jak to zrobić, żebyś się z tej spirali wyrwali, zanim się zdążymy pozabijać? To nie jest pytanie retoryczne ani metaforyczne. Jeśli ktoś ma pomysł, to proszę. Ja nie mam.
A moje pytania do dr Wieczorka, do jego surowych krytyków oraz sędziów i do zdecydowanej większości uczestników debaty brzmią: czy wiecie, że idziecie tą drogą? Czy rozumiecie, dokąd ona prowadzi? Czy chcecie dzielić współodpowiedzialność za to, do czego nas ona prowadzi?
Jacek Żakowski dla WP Opinie