Jacek Żakowski: Sześć pieczeni Prezesa
Kaczyński w ostatnim czasie upiekł całą masę pieczeni, które w dodatku same wskakiwały mu na ruszt. Innego wyjścia na ogół nie miały. Tym sposobem, po trzech rundach walki o rządy prawa w Polsce, jedynym wygranym okazał się właśnie on - Prezes.
Pierwszą rundę - czyli uchwalenie trzech ustaw sądowych - wygrał Zbigniew Ziobro. Niby to Kaczyński potwierdził wtedy bezwzględną dyscyplinę swoich eszelonów w polskim parlamencie robiących, co on im każe - chociażby wbrew sobie (Gowin). Ale jednak to Ziobro dostał w lipcu narzędzia do budowania całkowitej kontroli nad przyszłą atrapą wymiaru sprawiedliwości, co dało mu kolejny przyczółek władzy absolutnej w Polsce.
Drugi etap - czyli lipcowe protesty - pozornie wygrali protestujący (obywatele, opozycja, sędziowie, europejskie komisje). Niemniej zyskał jednak Adrian, który w dominującej opinii wyszedł z poczekalni, zyskując podmiotowość. A Ziobro otrzymał to, czego najbardziej chciał - czyli sznurki pozwalające zamienić sądownictwo powszechne w teatr marionetek.
Po trzecim etapie, czyli ogłoszeniu projektów prezydenckich, znów jednak widać, że król jest tylko jeden - i dla niepoznaki nazywa się prezesem. Wszyscy inni to tylko pieczenie skwierczące na jego kominku.
Adrian
Trwałość Adriana chyba już ostatecznie wypiekła się w politycznym ogniu. W lipcu zdaniem wielu zdawał się realizować nadzieje, że z czasem dojrzeje do rangi pełnionego urzędu i przemieni się z Adriana w Andrzeja. Prezes zapewne te nadzieje widział i chyba się ich nawet obawiał. Bo ulepił Adriana z bardzo miękkiej gliny, co pozwalało wygodnie go formować. Ale miękka glina tworzyła ryzyko, że różne presje mogą figurkę przerobić na swoje. Trzeba go było wypiec. Czyli najpierw rozgrzać w ogniu rodzących się w nim i jego otoczeniu ambicji, podgrzewanych przez przeciwników PiS, a potem gwałtownie wystudzić, by definitywnie zastygł w dotychczasowej formie. To się Kaczyńskiemu udało.
Poza Prezesem Adrian rozczarował wszystkich. I to zapewne ostatecznie. Chyba łącznie z sobą. Ośmieszył się nieuzgodnionym z nikim, rzuconym z rękawa i lekko porzuconym pomysłem zmiany konstytucji i - podobnie jak Ziobro - przedstawił oczywiście niekonstytucyjne projekty. To odcięło go od ewentualnego zaplecza jego własnej potencjalnej partii i od ewentualnych aliansów z opozycją. Bo rozwiał nadzieje i stracił powagę. Drobne szorstkości na figurce Adriana będą teraz szlifowane w Sejmie. Potem Prezes uroczyście go polakieruje (na przykład oświadczając, że obecny prezydent to naturalny kandydat prawicy na drugą kadencję) i odstawi go na pałacową półkę jako wygodny, bo już niezawodny uchwyt do długopisu.
Aktywiści lipcowi
Animatorzy, spontaniczni liderzy, ofiarni, głównie młodzi uczestnicy protestów odnieśli w lipcu gigantyczny sukces. Stanowili tylko 3 proc. społeczeństwa, ale mieli poparcie połowy. I stali się groźni dla powstającego systemu PiS-okracji. Weta rozładowały jednak rosnące napięcie i spowodowały, że fala protestów musiała być zatrzymana. To sprawiło, że - przynajmniej na razie - większość pary uszła z nowych ruchów. Wątłe demonstracje poprzedzające ogłoszenie prezydenckich projektów i zorganizowane bezpośrednio po nich pokazały, że trudno będzie odbudować społeczną mobilizację. Zwłaszcza że ruch protestu się nie ukonstytuował.
Partie parlamentarne raczej rywalizują z nowymi środowiskami, niż je reprezentują. A PiS je lekceważy. Nie tylko prezydent nie zaproponował konsultacji z ruchami i organizacjami przed ogłoszeniem projektów, choć mówił o protestach uzasadniając weto. Także żaden polityk opozycji nie wspomniał o konsultacjach z ruchami i organizacjami (nawet z organizacjami prawników) przed odniesieniem się do prezydenckich pomysłów i projektów, choć w swojej retoryce partie legitymizują sprzeciw obywatelskim protestem.
Delfin
To miało być imperium Ziobry. Ale je za szeroko wykroił. Wizją swojej potęgi sprzymierzonej z potęgą Macierewicza vel Rydzyka, przeraził nie tylko większość społeczeństwa, opozycję i biednego Adriana, ale też Prezesa. Kaczyński nie chce wchodzić w otwartą wojnę z utworzonym nieoczekiwanie dla niego tandemem Macierewicz-Ziobro, więc walczy z M-Z Adrianem. Robi to dyskretnie. Nie tylko, żeby nie wywoływać wojny domowej prawicy, ale też by pozorować przemianę Adriana w Andrzeja. Nawet częściowo samodzielny prezydent uspokaja przynajmniej część mniej radykalnych wyborców "Zjednoczonej Prawicy" i daje jej wzmocnienie sondażowe, a jednocześnie pozwala bezkosztowo trzymać w ryzach PiS przy pomocy hasła "prezydent się nie zgodzi".
Dlatego po wetach Kaczyński wysłał do pałacu partyjną wierchuszkę, żeby się przekonała, jaki Duda jest twardy, a potem w dwóch rozmowach wyszlifował z Adrianem prezydencki projekt. Ziobro stracił nie tylko sporą część wymarzonego imperium, ale też nadzieję, że M-Z rychło stanie się ośrodkiem realnej władzy w Polsce. Dzięki Adrianowi udającemu Andrzeja, Jarosław odbudował we własnym obozie równowagę, która pozwala mu zachować kontrolę, a Ziobro dostał gąskę i zrobi mokrą robotę w sądach. Znów jednak jest na smyczy. Wie, że Kaczyński, który jedną ręką ją trzyma, w drugiej ma smycz Adriana i zawsze może go spuścić.
Europa
Europa jest Polską-PiS zmęczona. Chciałaby wreszcie coś mocnego zrobić i mieć sprawę z głowy. Wóz albo przewóz i przechodzimy do następnego problemu. A tu się tak nie da. Jak już wszyscy sobie wszystko przetłumaczą, przeczytają, zaopiniują itd., Kaczyński zmienia wersje i połowa roboty nadaje się do pieca. Sprawy posuwają się tak wolno i tak dużym kosztem, że jeżeli jakieś spektakularne decyzje nie zapadną jesienią, polska praworządność będzie wywoływała silniejsze ziewanie niż walki w Somalii.
Teraz Kaczyński przy pomocy Adriana wrzucił Europie kolejne kilkadziesiąt stron projektów ustaw i kilkadziesiąt stron uzasadnień - w dodatku nieostatecznych. Istota jest taka sama, ale formalnie Adrian wyszedł naprzeciw części krytycznych uwag i złagodził niektóre niekonstytucyjne, niszczące niezależność sądów rozwiązania. Komisja Wenecka musi to zauważyć (jeśli zostanie włączona). Komisja Europejska będzie miała mniej klarowny obraz. A i tak Sejm może jeszcze namieszać. A jak już parlament klepnie, a Adrian podpisze, to będzie po herbacie.
Opozycja
Duża część opozycji przynajmniej częściowo uległa w lipcu myśleniu życzeniowemu i tanio kupiła teatrzyk Prezesa z przemianą Adriana w Andrzeja. Miło było triumfalnie mówić o prezydencie, który dzięki mocy protestów zerwał się ze smyczy, wybił się na niepodległość, dorósł do urzędu i "dzięki nam" rozbił "zjednoczoną prawicę". To budowało ego opozycyjnych liderów. Teraz opozycja zostaje z ręką w tym nocniku. A ponieważ najbardziej ją martwi, czy partie zachowają prymat przed ruchami i która z nich będzie liderem oporu, więcej wysiłku wkładają w to, by się wyróżnić i wybić, niż by pokonać PiS.
Opozycja (zwłaszcza parlamentarna) tak uwierzyła w teatrzyk z wetami, że zaczęła śnić o cichym sojuszu z Adrianem przeciwko PiS-owi. Dlatego zmarnowała sierpień i zamiast budować silny obóz sprzeciwu, próbowała wrócić do polityki "jak zawsze" - czyli gabinetowo-medialnej i zamiast się przeformować straciła energię na walkę z symetryzmem. Teraz ma mniejsze aktywa, niż dwa miesiące temu, bo w sposób widoczny (także dla wyborców) została wystrychnięta na dudka. A licowy kapitał się w dużej mierze ulotnił. I raczej chwilowo nie wróci (także przez pogodę) - choć jest jeszcze bardziej potrzebny.
Czeka nas więc kolejny wielotygodniowy spektakl opozycyjnej bezsilności w sejmie i senacie, po którym kapitał opozycji zapewne będzie jeszcze mniejszy. Blokując reformę opozycji dającymi złudne nadzieje wetami, Kaczyński wepchnął ją na ścieżkę przypominającą tę, którą szedł SLD po utracie władzy.
Rządy prawa
Można powiedzieć: kto sam wskoczył na ustawiony przez Prezesa rożen, ten sam jest sobie winien. Nawet gdy trudno było tego uniknąć. I tak jest w istocie. Tylko że choć błędy są indywidualne, to cena za nie jest wspólna, publiczna, społeczna, narodowa itd. itp. Najważniejszą i najboleśniejszą dla wszystkich pieczenią, jaką upiekł Prezes dzięki symulowanej przemianie Adriana w Andrzeja, są rządy prawa w Polsce. Bo cała ta operacja bardzo osłabiła tych, którzy by chcieli polskiej praworządności (niezależności sądów, niezawisłości sędziów) bronić, a pod każdym względem wzmocniła tego, kto od lat na nią dybie.
Każdy musi przyznać, że projekty Adriana są jednak trochę mniej straszne od projektów Delfina. Na przykład nie wszyscy sędziowie wylecą z Sądu Najwyższego, a niespełna połowa. PiS nie będzie miał w KRS 100 proc., a mniej niż 80. Nie minister będzie rządził najwyższymi sędziami, a Prezydent. Totalna katastrofa stanie się tylko wielką katastrofą. Ale trzeba przyznać, że to jest jednak postęp. Wciąż jest to wprawdzie morderstwo, ale już bez nadmiaru okrucieństwa. To z jednej strony lepiej, a z drugiej jeszcze gorzej.
Lepiej, bo mniej boli. A gorzej, bo przez to zmobilizuje zapewne mniejszy sprzeciw. To widać po wielu reakcjach. I będzie to widać w przyszłości, bo silniejsza będzie pokusa konformistyczna, występująca po hasłem "sporo uzyskaliśmy, więc nie warto przeginać i krwawić - na przykład tracąc posady". Dzięki operacji "weta" zniszczenie rządów prawa w Polsce z naruszeniem wielu literalnych zapisów konstytucji, łatwiej będzie łyknąć i trudniej potępić. Bo przecież jest to kompromis. A nie jest?
Jacek Żakowski dla WP Opinie