PublicystykaJacek Żakowski: PiS - mały spadek, duża porażka, rosnące ryzyko

Jacek Żakowski: PiS - mały spadek, duża porażka, rosnące ryzyko

Gdyby wybory parlamentarne odbyły się na początku listopada, 57 proc. respondentów oddałoby głos na PO, a 26 proc. na PiS. W stosunku do wyniku wyborczego sprzed roku poparcie dla PO wzrosło aż o 16 punktów (z 41 proc.), a poparcie dla PiS spadło o 6 punktów (z 32 proc). To Państwa dziwi? Niesłusznie! Bo jest to cytat z komunikatu dotyczącego badania TNS OBOP przeprowadzonego rok po wyborach 2007 - czyli po pierwszych dwunastu miesiącach pierwszej kadencji koalicji PO-PSL. Trzeba pamiętać przeszłość, by trafnie rozumieć to, co dzieje się teraz - pisze Jacek Żakowski dla WP Opinii.

Jacek Żakowski: PiS - mały spadek, duża porażka, rosnące ryzyko
Źródło zdjęć: © East News | Stefan Maszewski/Reporter
Jacek Żakowski

20.10.2016 | aktual.: 20.10.2016 12:31

Trudno znaleźć taką polską redakcję, która wyników wczorajszego sondażu wyborczego TNS Polska nie opatrzyłaby tytułem w rodzaju: "Gigantyczna przewaga PiS", "PiS z wielką przewagą", "Opozycja daleko za PiS". I jest to szczera prawda. Według tego badania na Prawo i Sprawiedliwość chce głosować 34 proc. wyborców, czyli więcej niż łącznie na PO (15) i Nowoczesną (11). To brzmi tak, jakby obóz rządzący odniósł gigantyczny sukces i jakby opozycja staczała się ku klęsce. A jest dokładnie na odwrót.

Gdyby taka interpretacja była prawidłowa, trudno by było zrozumieć, dlaczego Jarosław Kaczyński jest aż taki nerwowy, skąd powracający i nasilający się dystans prezesa do rządu, po co ta kaskadowa erupcja pomysłów w rodzaju Komisji Reprywatyzacyjnej. Problem polega na tym, że taka "gigantyczna przewaga" w rzeczywistości oznacza gigantyczną stratę. Pewnie macie Państwo wątpliwość, czy ta strata jest gigantyczna. No to porachujmy.

Przed rokiem PiS uzyskał wyborach 37 procent głosów, co przy sprzyjającej ordynacji wyborczej dało mu bezwzględną (choć niewielką) większość mandatów w Sejmie. Wczorajszy sondaż daje Prawu i sprawiedliwości 34 proc głosów. Spadek jest niby niewielki. PiS stracił mniej niż co dziesiątego wyborcę - dokładnie 3 punkty procentowe, czyli blisko błędu pomiaru. Ale Jarosław Kaczyński i każdy, kto bliżej zajmuje się polityką wie, że faktyczna strata jest wielokrotnie większa. Bo zgodnie z opartym na doświadczeniu prawem politycznego wyboru, rok po wyborach partia rządząca powinna mieć poparcie dużo większe niż to, które uzyskała w wyborach.

Jak dużo większe niż przed rokiem, powinno być teraz poparcie dla PiS, nie da się precyzyjnie powiedzieć. Sukcesem byłby przyrost rzędu 30 proc., jaki w 2008 r. zanotowała PO w stosunku do wyborów 2007. Ale gdyby PiS urósł dziś do nieco ponad 40 proc. sondażowego poparcia (czyli gdyby miał około 10 proc. więcej niż w dniu wyborów), prezes mógłby już spać spokojnie uznając, że sprawy idą normalnie. Jarosław Kaczyński jest w stresie, bo spadek o 3 punkty procentowe w ciągu roku (2 punkty procentowe miesiąc do miesiąca) oznacza faktycznie stratę przynajmniej 7 punktów procentowych (czyli co piątego potencjalnego wyborcy!) w stosunku do ostrożnego i racjonalnego planu. To krzyżuje ważne części scenariusza PiS-owskiej dobrej zmiany.

Nerwowe ruchy PiS-u

Fakt, że Prawo i Sprawiedliwość ma dziś poparcie mniejsze z grubsza o 20 procent (czyli ma o jedną piątą mniej wyborców!) niż powinno mieć, gdyby sytuacja rozwijała się mniej więcej normalnie, ma znaczenie nie tylko prestiżowe i emocjonalne. Z licznych półsłówek i niedyskrecji wiadomo, że masterplan prezesa zakładał przyspieszone wybory przeprowadzone na sondażowej powyborczej górce, czyli mniej więcej w połowie kadencji. Najlepiej we wrześniu 2017, kiedy wielkomiejskich wyborców i studentów jeszcze dezaktywują urlopy, a sympatia do władzy jest w rocznym cyklu najwyższa.

Prawdopodobnie wrześniowe wybory 2017 miały dać Prawu i Sprawiedliwości większość konstytucyjną, czyli możliwość całkiem swobodnego ułożenia Polski po swojemu. Łącznie z takim oprzyrządowaniem urzędu Prezydenta RP, by prezesowi opłacało się tę funkcję tak czy inaczej objąć i zostać całkiem legalnym dyktatorem. Dynamika sondaży taki plan przekreśla.

Nietypowa dynamika sondaży (powolny spadek zamiast szybkiego wzrostu) nieoczekiwanie rujnuje masterplan Prezesa i całej zjednoczonej prawicy. Ale też rujnuje coś więcej - wiarę w masterplan oparty na kupowaniu lojalności wyborców przy pomocy programu 500+, wzmacnianego retoryką nieustannego obwiniania PO. Te narzędzia okazały się dużo mniej skuteczne nie tylko niż oczekiwał PiS, ale też niż spodziewała się opozycja.

Reakcją już są, i coraz bardziej będą, różne nerwowe ruchy. Przede wszystkim w obozie władzy narasta i będzie narastało napięcie oraz wzajemne obwinianie się o psucie wspólnego sukcesu. Przed rządem i także przed zwykłymi posłami zaczyna się rysować wizja utraty nie tylko władzy, ale też immunitetów. A to oznacza bardziej realne ryzyko odpowiedzialności. Dla Beaty Kempy, Zbigniewa Ziobry, Antoniego Macierewicza i zwłaszcza dla Andrzeja Dudy oznacza to poważne ryzyko osobiste. Będą więc z jednej strony narastały tendencje do realizowania raczej własnego interesu, a zwłaszcza do pomniejszenia swojej odpowiedzialności, a z drugiej będzie rosła pokusa, żeby pójść na całość, czyli całkiem przestać oglądać się na konstytucję i w sposób otwarcie niekonstytucyjny zagwarantować sobie trwałość władzy.

Przez pierwszy rok sprawowania samodzielnej władzy PiS jechał po bandzie, bo liczył, że korzystając z premii zwycięzcy, wdzięczności za rozdawane części społeczeństwa prezenty i napędzonego przez konsumpcję wzrostu gospodarczego, zdobędzie takie społeczne poparcie, że będzie mógł legalnie zmienić ustrój, czyli tę bandę przesunąć, gwarantując sobie nie tylko bezkarność, ale też trwałą legalną władze. Dlatego nie przejmował się ani łamaniem prawa, ani rujnowaniem relacji z Zachodem. Straty sondażowe i stygnąca gospodarka pokazują, że były to fałszywe rachuby. A konflikty stały się tak ostre i stanowiska zostały określone w sposób tak bardzo wyrazisty, że zmiana tendencji wydaje się już niemożliwa.

Politycy Zjednoczonej Prawicy, a zwłaszcza jej liderzy, stają teraz przed zasadniczym pytaniem: pogodzić się z nadchodzącą porażką i czekać aż sondażowa prognoza wyborcza ziści się za cztery lata jako klęska, po której przyjdą bolesne rozliczenia, już zacząć odwrót odsuwając się od prezesa i dbając o własną przyszłość, czy przeć do rozwiązań jeszcze bardziej niekonstytucyjnych, które dają szansę na odsunięcie odpowiedzialności, ale tworzą też nowe ryzyka. Czas na decyzje mają najdalej do grudnia, kiedy będzie się musiał ostatecznie rozstrzygnąć los Trybunału Konstytucyjnego. Kluczowe są dwa najbliższe miesiące. Bo decyzja kluczowych postaci będzie w bardzo dużym stopniu zależała od listopadowych i może grudniowych sondaży.

Jacek Żakowski dla WP Opinii

Jacek Żakowski - publicysta "Polityki", kierownik Katedry Dziennikarstwa Collegium Civitas, autor kilkunastu książek i programów tv. Laureat m.in. Superwiktora, dwóch Wiktorów, nagrody PEN Clubu i nagrody im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Członek Towarzystwa Dziennikarskiego i Rady Funduszu Mediów.

Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)