Jacek Żakowski: Pan Okupant wcześnie wstaje
"Przepisy stanowią, że muszę panu kajdanki założyć" - mówi zakłopotany funkcjonariusz, któremu "dobra zmiana" kazała o szóstej rano wyprowadzić Władysława Frasyniuka z domu. Nie zazdroszczę mu, że taką ma pracę. A państwu i sobie, że taki mamy kraj.
Podobnie jak po zatrzymaniu Józefa Piniora, prawica będzie teraz powtarzała populistyczny refren, że "wszyscy jesteśmy równi wobec prawa" itd. To jest oczywista bzdura, ale nośna, bo prosta w swojej populistycznej głupocie. Na przykład Lech Kaczyński ma prawo leżeć na Wawelu, a inni nie. I jest to naturalne (bez względu na to, co się myśli o takim zaszczycie dla tej akurat osoby), bo poza równymi prawami ludzkie społeczeństwa znają jeszcze takie zjawiska, jak szczególny szacunek, wdzięczność, uznanie etc. Z natury ludzkiej kondycji wynika, że naprawdę równi jesteśmy tylko wobec śmierci. I to tylko w tym sensie, że każdy kiedyś umrze. Pod każdym innym względem, każdy z nas jest trochę na swój sposób "nierówny". Także wobec prawa, a zwłaszcza wobec stosowania i egzekwowania prawa.
PiS się czegoś nauczył
Tę oczywistą nierówność było także doskonale widać w tym przypadku. Frasyniuk nie został potraktowany tak, jak policja traktuje gangsterów, których antyterroryści wyciągają z łóżek, powalają na ziemię, skuwają w gaciach i podkoszulkach, a potem puszczają takie upokarzające filmy do stacji telewizyjnych. Tak z grubsza działał PiS, gdy będąc poprzednio u władzy zatrzymywano np. min. Emila Wąsacza czy Barbarę Blidę.
Zdaje się - sądząc po tym, jak Władysław Frasyniuk został doprowadzony do prokuratury - że po sprawie Blidy PiS się czegoś nauczył. Frasyniuka przewieziono na przesłuchanie niedaleko domu. Prokurator pofatygował się w tym celu z Warszawy aż do Oleśnicy. Uprzejme przesłuchanie trwało 10 min. Po dwóch godzinach Frasyniuk był z powrotem u siebie. Czyli pełna kultura zważywszy, że Władysław F. (chyba jednak tak trzeba będzie pisać, skoro ma już postawione zarzuty?) odmawiał dobrowolnego stawienia się w prokuraturze. Ale...
Żadne przepisy nie każą jednak żadnemu funkcjonariuszowi robić o świcie najścia na dom rodzinny podejrzanego o drobne wykroczenie człowieka, który się nie ukrywa i jest powszechnie znany. Nie było żadnego powodu, żeby Frasyniuka zatrzymać o 6 rano. Można było poczekać aż dziecko pójdzie do szkoły. Można było uszanować mir domowy państwa Frasyniuków i zatrzymanie zrobić w ciągu dnia w biurze, w mieście albo nawet w domu. Nie dlatego, że Władysław Frasyniuk jest dla Polski postacią wyjątkową, której należy się szczególne traktowanie (choć jako legendarny lider antykomunistycznego "solidarnościowego" podziemia i więzień polityczny jest wyjątkową postacią, która zasłużyła na to, by wolna Polska traktowała ją wyjątkowo).
Problem z zatrzymaniem Władysława Frasyniuka o 6 rano z jego rodzinnego domu nie polega na tym, że go wyprowadzono, ani że w kajdankach, ani że to akurat Frasyniuk. Tylko na tym, że taka jest praktyka organów ścigania, które robią tak, bo im wolno (co jest oczywiste), bez względu na to, czy taka jest potrzeba. Prawdziwym problemem jest to, że polskie państwo ma skłonność do nadużywania wobec obywateli władzy i uprawnień, które otrzymało na wszelki wypadek i których powinno używać tylko w szczególnie uzasadnionych przypadkach.
Tysiące Polaków bez dobrej przyczyny siedzą miesiącami w aresztach
Takie nadużywanie przez aparat państwa uprawnień przeznaczonych na wyjątkowe sytuacje, niestety, stało się w wolnej Polsce normą. Władza PiS nie jest tu prekursorem, ale - jak niemal pod każdym względem - idzie w złą stronę dalej, niż jej poprzednicy. Podobnym głośnym ostatnio przykładem jest upór prezesa, żeby mimo oporu Senatu aresztować sen. Stanisława Koguta. Choć prokuratorski materiał dawno został już skompletowany i trzymanie senatora w areszcie nie pomoże śledztwu. Tu też problem nie polega na tym, że chodzi akurat o Stanisława Koguta i że jest on senatorem RP, pełniącym wysoką godność z woli suwerena. Ale o to, że od lat tysiące Polaków bez dobrej przyczyny siedzą miesiącami a nawet latami w aresztach. Na tę patologię, którą PiS również ostentacyjnie radykalizuje, zwracają od lat uwagę nie tylko polskie watchdogi, ale też obserwatorzy międzynarodowi.
Równie radykalnym i głośnym ostatnio przykładem nadużycia przez władzę uprawnień przewidzianych na szczególne okoliczności jest nacjonalizacja Placu Piłsudskiego przez wojewodę mazowieckiego Zdzisława Sipierę. I rozpoczęcie tam budowy pomnika bez pytania o zgodę mieszkańców, a nawet wbrew decyzji samorządu Warszawy. Nadużycie szczególnych uprawnień jest tu oczywiste, choć dopiero sąd pewnie kiedyś zdecyduje, czy było przestępcze.
Takich przykładów jest wiele. Łączy je to, że problemem, który ujawniają, jest nie tyle prawo (które pewnie nie jest bardzo naruszane), ale okupacyjna logika stosowania prawa zakorzeniona w poczuciu obcości władzy i w jej niechęci do wrogiego społeczeństwa.
Budzenie polskich rodzin zbytecznymi najściami policji o świcie chyba nie narusza prawa, ale z pewnością narusza poczucie, że państwo działa dla dobra obywateli, czyli także polskich dzieci, które nie powinny być wyrywane z łóżek policyjnymi dzwonkami tylko dlatego, że prokurator chce coś powiedzieć rodzicom. W logice władzy okupacyjnej celem rządzenia nie jest jednak, by wszystkim było możliwie najlepiej (o co zabiega demokratyczna władza suwerennych społeczeństw). Celem rządzenia władzy okupacyjnej jest osiąganie celów, które sobie sama wybrała bez względu na to, co o nich i sposobach ich osiągania myśli społeczeństwo lub jakaś jego część. I ilu niewinnym osobom będzie w związku z tym gorzej.
Władza działająca wedle okupacyjnej logiki bez skrupułów i bez silnych przesłanek o świcie budzi obywatelom dzieci, z byle powodu trzyma obywateli w areszcie, stawia swoje pomniki bez pytania mieszkańców i nawet przeciw nim. Ćwiczyliśmy to w Polsce przez parę pokoleń, więc nic dziwnego, że władza i jej aparat wciąż na tę wyuczoną ścieżkę z przyzwyczajenia wracają. Ale dobrego państwa ani społeczeństwa tak nie zbudujemy. A szkoda.
Jacek Żakowski dla WP Opinii