Jacek Żakowski: Od kryzysu do wizerunkowej katastrofy
Joachim Brudziński twierdzi, że po reportażu o Dumie i Nowoczesności Polska przeżywa "kryzys wizerunkowy". Po jego sejmowym przemówieniu ten kryzys zamienił się w wizerunkową katastrofę. A emitowany w czwartkowy wieczór odcinek "Ojca Mateusza" z uchodźcą mającym robić wybuch w Sandomierzu może być wisienką na torcie ministra Brudzińskiego.
25.01.2018 | aktual.: 25.01.2018 18:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Idioci są wszędzie. Także idioci oddający cześć Hitlerowi i innym zbrodniarzom. Może nawet Joachim Brudziński ma rację, że gdzie indziej jest takich idiotów jeszcze więcej niż w Polsce. Są w Niemczech (którym Brudziński poświęcił sporo uwagi), są w USA, we Włoszech, na Węgrzech, w Austrii, w Rosji itd. Ale bardzo trudno by było znaleźć inny niż Polska cywilizowany kraj, w którym minister spraw wewnętrznych, występując na forum parlamentu, tak pracowicie i ostentacyjnie rozwadniałby problem od lat podnoszącej się brunatnej fali.
"Maksimum tolerancji"
Nie mam pojęcia, co Joachim Brudziński chciał tym przemówieniem osiągnąć. Ale wiem, co, jako PiS-owski szef MSW, osiągnął. W Polskę, Europę i świat wysłał bardzo silny komunikat, że Rzeczpospolita ma - jak inni - problem z nazistowskimi grupkami i, jak nikt inny w cywilizowanym świecie, problem z rządem, który twierdzi, a może też sądzi, że są one tylko wizerunkowym problemem. Paradoks polega na tym, że to nie istnienie nazistowskich grupek wyróżnia Polskę na tle naszych sojuszników, lecz istnienie rządu, który deklarując politykę "zero tolerancji", realizuje politykę "maksimum tolerancji". A co gorsze, konsekwentnie stosuje oraz toleruje w podległych mu mediach państwowych ksenofobiczną i rasistowską retorykę, przy pomocy której usprawiedliwiana jest niechęć do przyjęcia uchodźców.
Joachim Brudziński nie jest aż takim idiotą, żeby nie rozumieć, że taka retoryka - zwłaszcza, gdy używa jej władza - może w rozumach idiotów zamienić się w pożywkę dla rasistowskich poglądów, a w skrajnych przypadkach rodzić kult twórców nazizmu. To jest oczywiste dla każdego przeciętnie inteligentnego człowieka. I nie trzeba też wielkiej inteligencji, by z przemówienia ministra Brudzińskiego zrozumieć, że nawet po aferze z Dumą i Nowoczesnością PiS nie zamierza tej retoryki zmieniać. Przeciwnie, dyplomaci i korespondenci, którzy bez wątpienia uważnie śledzili przemówienie ministra spraw wewnętrznych, musieli zauważyć, iż dużo więcej uwagi poświęcił on skrajnej prawicy w Niemczech i lewicy w Polsce, niż zagrożeniom tworzonym przez polskich nazistów i rasistów.
To nie jest zbieg okoliczności
Nie tylko te proporcje świadczą jednak o tym, co PiS myśli na temat nazistowskich i rasistowskich zagrożeń oraz jaką prowadzi wobec nich politykę. Wystarczy porównać determinację, z jaka Prawo i Sprawiedliwość prze do aresztowania senatora Koguta i łagodne, wolnościowe środki zastosowane wobec czcicieli Hitlera przez podległą rządowi prokuraturę, by się zorientować, jaka jest polityczna treść obecnej władzy. Ochrona zapewniana Międlarowi, Rybakowi, rasistom z Marszu Niepodległości przez prokuraturę Ziobry już wcześniej robiła wrażenie za granicą, ale po przemówieniu min. Brudzińskiego staje się jasne, że jest to trwała inklinacja formacji politycznej i jej świadomie wybrana metoda sprawowania władzy, a nie seria przypadków czy zbiegi okoliczności.
W tym przekonaniu umocni obserwatorów tylko pozornie czysto teoretyczny wywód Brudzińskiego na temat lewicowości Hitlera i hitleryzmu. Zwłaszcza w Niemczech, w Izraelu i w Stanach Zjednoczonych nie jest to temat do żartów i luźnych dywagacji podczas parlamentarnych debat. Bo jest oczywiste, że zło hitlerowskiej Narodowo-Socjalistycznej Partii Niemiec, nie wynikało z dewiacji jej socjalnych przekonań (aktywnej roli państwa w gospodarce, troski o pełne zatrudnienie i powszechny dostęp do dobrobytu, co przypomina politykę PiS), ale z aberracji nacjonalistycznego elementu hitlerowskich poglądów, w których interes jednego narodu został tak wysoko podniesiony, że dla innych narodów nie było w ich świecie miejsca.
Polityczne lody
Swawolne kombinowanie przez urzędującego ministra w sprawie dotykającej źródeł największej zbrodni w historii, a zwłaszcza próba kręcenia tu politycznych lodów dla rządzącej prawicy, nie mogą zostać niezauważone. Nie wiem, po co Brudziński pakował się na te drogę, ale wiem, że na własne życzenie wpakował się w bagno, w którym nie musiał się znaleźć. A, co jeszcze gorsze, razem z nim w tym bagnie wylądowała cała PiS-owska władza, gdy prezydent Duda i premier Morawiecki dwoją i troją się w Davos, by "dobrą zmianę" przedstawić jako nowoczesną, europejską, pragmatyczną formację. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co po tych dywagacjach i całym wystąpieniu min. Brudzińskiego czuje min. Czaputowicz, który miał już jakieś drobne sukcesy w tłumaczeniu zachodnim partnerom, że PiS to nic złego i że w Polsce nic złego się nie dzieje.
Nieszczęście polega na tym, że inny polityczny narcyz i narwaniec, szef TVP SA, Jacek Kurski, postanowił dzień wystąpienia ministra zwieńczyć gwałtownie przyspieszoną emisją odcinka "Ojca Mateusza", w którym, wedle wielu źródeł, muzułmanin zdetonuje jakiś ładunek w Sandomierzu. Szczegóły akcji, przyczyny i skutki wybuchu, ani sens samego odcinka nie są po przemówieniu min. Brudzińskiego szczególnie istotne. Nikt na Zachodzie nie będzie zawracał sobie głowy oglądaniem "Ojca Mateusza". W tak radykalnym kontekście jednozdaniowy opis akcji wystarczy, by relacje w zagranicznych mediach i raportach wielu zachodnich dyplomatów potwierdzały odgrzany przez PiS stereotyp Polski ksenofobicznej, rasistowskiej, nacjonalistycznej.
Bez względu na to, jakich cudów dokona dyplomacja min. Czaputowicza wspierana przez prezydenta, premiera i kogo się da, będzie to dla wielu osób na Zachodzie kolejny argument za rozmaitymi formalnymi i nieformalnymi sankcjami wobec Polski-PiS, oraz za bardziej zdecydowanym domaganiem się wdrożenia praworządnościowych zaleceń Komisji Europejskiej i Rady Europy. Dziś jednak ważniejsze jest to, że aktualne potwierdzenie ponurych stereotypów zaciąży z pewnością na wizycie amerykańskiego sekretarza stanu w Warszawie. Ta miała otworzyć normalizację stosunków, pokazując, że po dymisji Waszczykowskiego i Macierewicza polskie sprawy znów są w poważnych i odpowiedzialnych rękach, więc można uznać, że Rzeczpospolita wraca do głównego nurtu zachodniej wspólnoty. Brudziński miał dostarczyć w tej sprawie argumentów. A wyszło jak zawsze – a przynajmniej od przeszło dwóch lat.
Jacek Żakowski dla WP Opinie