Jacek Żakowski: Młot PiS na PiS. Co się stanie z przejętymi mediami?
Szkoda, że robiąc wydmuszki ze złotych jaj, pisowska "dekoncentracja" zniszczy wiele medialnych instytucji. Ale kiedy PiS-owi zostaną w rękach wydmuszki, ich zawartość nie zniknie. Monika Olejnik nie odleci w kosmos. Tomasz Lis nie zajmie się uprawą kapusty. Setki innych autorów i redaktorów nie wyjadą na zmywak do Anglii. To się PiS-owi nie uda.
13.10.2017 | aktual.: 13.10.2017 15:10
Głupia rachuba przygotowującego skok na media Sellina i jego kolegów zdaje się być taka, że dzięki dekoncentracji państwo PiS i jego sympatycy tanio odkupią lub zwasalizują możliwie dużo mediów i tym sposobem uzyskają w Polsce faktyczny monopol informacyjny. Chodzi z grubsza o to, żeby dzięki ustawie Sellina władza PiS sama się oceniała i opisywała w mediach, tak jak dzięki ustawom Ziobry sama ma się kontrolować, osądzać i karać.
Nie wiadomo jak, ale wiadomo, że przed wyborami PiS chce zrobić skok na prywatne media. I bardzo głupio chce. Bo liczy, że przejmując media przejmie też ich odbiorców i kontrolę nad ich świadomością. A to tak nie działa.
Nie bagatelizuję zła tak zwanej "dekoncentracji". Co by pisowcy na czele z ministrem Sellinem nie opowiadali, cel jest oczywisty. Jest nim zrobienie kolejnego kroku do zbudowania monopartyjnego państwa autorytarnego, rządzonego i totalnie kontrolowanego przez PiS.
Opowieści o nadmiernej koncentracji w mediach można między bajki włożyć. W Polsce jest kilka dużych grup medialnych i kilkanaście mniejszych. To jest z grubsza standard współczesnych zachodnich demokracji. Rynki medialne tak się skonfigurowały, bo biznes medialny jest coraz trudniejszy i musi być dywersyfikowany, żeby internet wspierał radio i telewizję, a radio i telewizja prasę, książki, produkcję i dystrybucję filmową etc. (oraz vice versa). Dekoncentracja, czyli wymuszone oddzielenie różnych przedsięwzięć medialnych, sprawi, że wiele z nich padnie.
Mechanicznie tak by to wyglądało. Ale rynek medialny - jak większość rynków kultury - nie działa mechanicznie. Z miesiąca na miesiąc jest mi coraz trudniej zrozumieć, jakim cudem Sellin wciąż jeszcze może tego nie rozumieć. Jeżeli nie rozum, to proste i świeże własne doświadczenie powinno Sellinowi powiedzieć, że pakuje się w pułapkę.
Doświadczenia PiS z przejmowaniem instytucji kultury są aż nadto czytelne. Najprostszy jest przykład wrocławskiego Teatru Polskiego. PiS wtrynił tam swojego człowieka i pozbył się platformerskich złogów, a wraz z nimi odeszła publiczność. Teatr jest odzyskany, pisowski i pusty. Wycieczek "Solidarności" i Krucjaty Różańcowej starczyło na parę słabych spektakli. A teraz wiatr hula na pustej widowni. W bardzo podobnym kierunku wielkimi krokami zmierza teraz krakowski Teatr Stary, z którego PiS wywalił Jana Klatę.
Doświadczenie pisowskiego skoku na "Wiadomości" jest bardzo podobne. Żaden istotny program telewizyjny nie stracił wcześniej blisko miliona widzów w ciągu roku. A pisowskie "Wiadomości", które z hukiem pozbyły się Piotra Kraśki, tego dokonały, walnie przyczyniając się do zwiększenia widowni polsatowskich "Wydarzeń" i TVN-owskich "Faktów". "Teleekspres", który uwolnił się od Macieja Orłosia, też wzmocnił konkurencję swoimi od lat wiernymi widzami. A radio TOK FM nigdy nie miało się tak dobrze, jak teraz, kiedy PiS odzyskał Trójkę, Jedynkę itp.
Zobacz także: Jarosław Kaczyński zapowiada dekoncentracja mediów. Co może zrobić PiS?
Na rynku drukowanych mediów sytuacja wygląda podobnie. Żaden polski dziennik nigdy nie dostał takiego horrendalnego zastrzyku gotówki jak niszowa "Gazeta Polska Codziennie", której państwowe spółki dały z roku na rok zarobić prawie 20 razy więcej. Ale nawet tak ostentacyjne 'złocenie" propagandy, nie uchroniło GPC przed spadkiem sprzedaży. Podobnie jest doświadczenie pisowskich tygodników "wSieci" i "Do Rzeczy". Mimo zalania państwowymi pieniędzmi nie są one w stanie istotnie zbliżyć się pod względem sprzedaży do głodzonych przez PiS, krytycznych wobec władzy liderów – "Polityki" i "Newsweeka".
Dwuletnie doświadczenie kolonizowania rynku medialnego przez PiS jest dość oczywiste. Ani prosty podbój - jak w Mediach Narodowych - ani głodzenie krytycznych i korumpowanie wielkimi kwotami życzliwych, nie sprawia, że PiS istotnie zbliża się do zbudowania monopolu informacyjnego i do hegemonii na rynku opinii w Polsce. Widzowie, czytelnicy, słuchacze w większości nie kupują pisowskiej propagandy. Głosują pilotami w salonie, portmonetkami w kiosku i przyciskami w samochodowym radiu. W zdobytych i skorumpowanych mediach, podobnie jak w odebranych artystom teatrach, PiS może lokować swoich funkcjonariuszy, oni mogą tam gadać i pisać, co chcą, ale nawet Jarosław Kaczyński nie może zmusić społeczeństwa do tego, żeby czytało i słuchało jego propagandę.
Pasmo medialnych porażek musi frustrować obóz dobrej zmiany. Stąd coraz silniejsze pohukiwania, żeby wreszcie ruszyć z "dekoncentracją", czyli faktycznie z przejęciem mediów krytycznych wobec władzy. I to mimo oczywistych problemów, jakie to musi wywołać. Bo atak na niezależne politycznie media będące własnością globalnych koncernów - jak Bauer, RASP czy Discovery - odbije się globalną czkawką, wywoła globalny skandal i zmusi wiele rządów - od USA po Austrię - do podjęcia rozmaitych działań przeciw rządowi PiS. Ale efekt kolejnej antymedialnej pisowskiej kampanii będzie równie mizerny, jak skutki dotychczasowego podboju i korumpowania.
Bardzo jestem ciekaw, czy Jarosław Sellin na przykład wyobraża sobie, że czytelnicy „Newsweeka” będą go wciąż kupowali, gdy po „dekoncentracji” zamiast Tomasza Lisa naczelnym zostanie na przykład Michał Rachoń? Albo czy Jarosław Kaczyński potrafi uwierzyć, że „Kropka nad i” utrzyma swoich widzów, kiedy zamiast Moniki Olejnik poprowadzi ją Danuta Holecka?
Podobne pytanie może w zasadzie dotyczyć większości tytułów prasowych oraz stacji i programów radiowych czy telewizyjnych. Nie mam wglądu do mózgu Kaczyńskiego, Sellina i ich kolegów, więc nie będę zgadywał, co się tam może kłębić. Moja - oparta na dotychczasowej praktyce - odpowiedź jest prosta. Jeśli PiS przejmie medialne złote jaja, to szybko zrobi z nich nadające się do śmieci wydmuszki.
Szkoda, że robiąc wydmuszki ze złotych jaj, pisowska "dekoncentracja" zniszczy wiele medialnych instytucji. Ale kiedy PiS-owi zostaną w rękach wydmuszki, ich zawartość nie zniknie. Monika Olejnik nie odleci w kosmos. Tomasz Lis nie zajmie się uprawą kapusty. Setki innych "zdekoncentrowanych" autorów i redaktorów nie wyjadą na zmywak do Anglii. To tego się PiS-owi nie uda wszystkich nas doprowadzić. Jarosław Sellin nie powinien na taki efekt liczyć. Może prawnym i ekonomicznym przymusem, zabrać własność koncernom medialnym, ale nie może dziennikarzy zabrać ich odbiorcom, ani dziennikarzom zabrać ich odbiorców.
Ludzie, którzy nas czytają i oglądają, nie robią tego pod żadnym przymusem. Płacą za to swoim własnym czasem i swoimi pieniędzmi, nie dlatego, że ktoś im tak każe, ale dlatego, że chcą nas czytać i słuchać, a my chcemy do nich pisać i mówić. Teraz porozumiewamy się za pośrednictwem mediów, które PiS chce „zdekoncentrować”, czyli faktycznie ukraść. Ale możemy się porozumiewać na wiele innych sposobów. Kaczyński i Sellin mogą być absolutnie pewni, że bez względu na to, jak dekoncentracja będzie wyglądała, my się odnajdziemy z naszymi odbiorcami. I to może nawet z pożytkiem dla obu stron, w bardziej nowoczesnych formach, bo - jak widać z wyników sprzedaży i oglądalności - my siebie nawzajem potrzebujemy. A potrzeba jest matką wynalazków, które zmieniają świat. My, w Polsce, mamy w tym sporą praktykę. I razem z naszymi odbiorcami zrobimy to jeszcze raz. Bez względu na to jakiego prawa i jak wielkich publicznych pieniędzy PiS użyje, by wszystkim nam robić wodę z mózgu.
„Dekoncentracja” to młot, którym PiS chce zabić wolność mediów w Polsce. To się w XXI wieku nie uda. Ten młot tylko skompromituje i ośmieszy władzę, gdy kolejne gwiazdy dobrej zmian zaczną symulować niezależne media.
Jacek Żakowski dla WP Opinie