Jacek Gądek: Błaganie o pamięć i szacunek
Pamięć i szacunek dla tych, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej, powinny towarzyszyć nam każdego 10 kwietnia. Kolejna rocznica pokazuje jednak, jak o to trudno. Antoni Macierewicz przytacza teorię, która zakłada, że 10 kwietnia polska delegacja w ogóle nie wyleciała z Warszawy, ale została uprowadzona. I obwieszcza, że właśnie ją obala. Tak się nie godzi.
10.04.2017 | aktual.: 10.04.2017 12:41
Niedorzeczność kolejnych teorii, które starają się wytłumaczyć katastrofę smoleńską, może obezwładnić.
Pamiętam, gdy 18 kwietnia 2010 r. w Krakowie - nota bene tuż przy ulicy Smoleńsk przy zieleniących się już wówczas Plantach - starsze małżeństwo ze śmiertelną powagą starało się mnie przekonać, że to nie była katastrofa. - Oni ich dobijali. Na nagraniach słychać strzały. Zabijali ich - mówili. Nagrania nie widzieli, ale uwierzyli. Czy szukali wytłumaczenia? Nie. Jak im wytłumaczyć, że sami stali się ofiarami spiskowych teorii?
Tacy właśnie dobrotliwi ludzie, którzy chcą mieć w sobie pamięć i szacunek dla ofiar 10 kwietnia, są okaleczani przez piewców teorii zamachowych.
Kontrolowana rozbiórka
A tych jest niemało. Od rozpylenia helu, przez ściągniecie samolotu na ziemię elektromagnesami, po teorię wybuchów. We wnioskach z konferencji smoleńskich (ich uczestnicy zasiadają teraz w podkomisji smoleńskiej) z 2015 r. oceniono, że wszystkie badania wskazują na scenariusz z serią wybuchów. Najważniejszy wniosek był z nich taki, że Tu-154M uległ katastrofie w sposób, który "w literaturze światowej określa się jako controlled demolition (kontrolowana rozbiórka)" i zauważono podobieństwo między serią eksplozji na pokładzie samolotu, a kontrolowanym wyburzaniem dużych obiektów budowlanych. W takim kierunku - co naturalne - idą też działania podkomisji.
I jak można by dziś przywołanemu małżeństwu, które chciało uczcić śp. Lecha i Marię Kaczyńskich, wytłumaczyć, że choć nobliwi profesorowie się pod serią wybuchów podpisują, to jednak mogą się mylić? Zwłaszcza gdy są karmieni kolejnymi rzekomo sensacyjnymi rewelacjami, rzekomo nowymi faktami i nagraniami?
Tak jest i z najnowszym nagraniem, które zostało upublicznione. To nagranie z 10 kwietnia 2010 r. - pochodzi z monitoringu na Okęciu. Było ono znane wcześniej - przecież jedną z pierwszych rzeczy, jakie służby musiały zrobić po katastrofie, to zabezpieczyć monitoring z wylotu Tu-154M. Tak też uczyniono. Komisja Millera ją zresztą analizowała i opisała to w swoim raporcie. A teraz - siedem lat później - taśmy stają się sensacją i rzekomo istotnym dowodem obalającym jakąś teorię. Dodajmy: najbardziej absurdalną z możliwych.
Teoria maskirowki
Szef MON mówił bowiem w TV Republika: - Przede wszystkim to jest film, który obala tak zwaną - może nie hipotezę, bo to za dużo powiedziane - ale wyobraźnię, która zakłada, że w ogóle nasi bliscy, nasi przywódcy nie wylecieli do Smoleńska, tak zwana teoria maskirowki - w tym jej pełnym wymiarze, bo oczywiście elementy fałszowania, maskirowki w tej całej sprawie były, nie ma wątpliwości, ale mówię o takim jej kształcie, który zakłada, że w ogóle wylotu nie było, że wszyscy ci ludzie zostali porwani, zabici, a cała reszta była tylko fikcją. To oczywiście na zdrowy rozsądek i wobec faktów jest nieprawdą, ale ten film zamyka dyskusję w sposób oczywisty.
Tę "wyobraźnię" bądź też teorię można śmiało uznać za przejaw szaleństwa. Nie ma nawet potrzeby, aby ją obalać. Dlaczego minister w ogóle odnosi się do bredni kolportowanych przez szemrane źródła? Przecież w ten sposób nadaje im wagę. I gdzie w tym jest tak często deklarowany szacunek dla ofiar katastrofy i ich bliskich? Otóż nie ma.
Antoni Macierewicz może jednak odnotować sukces: obalił "wyobraźnię", że tupolew w ogóle nie odleciał do Smoleńska, a katastrofa była zainscenizowaną mistyfikacją. Ale w to przecież nikt nie byłby w stanie uwierzyć - nawet to małżeństwo, które było przekonane, że Rosjanie strzałami dobijali rannych.
To boli najbardziej
Jak odnosić się do wszystkich tych teorii? Dla opozycji - głównie Platformy Obywatelskiej - to pole, na którym bardzo łatwo się wykazać. Ale też trudno znaleźć najwłaściwszy i szanujący uczucia bliskich ofiar sposób.
5-minutowa animacja przygotowana przez PO pokazuje w najprostszy sposób, jak można było uniknąć katastrofy i gdzie zostały popełnione błędy. Nie pokazuje jednak, że do rozkładu polskiego lotnictwa państwowego doszło za jej i poprzednich rządów. Pokazuje za to, że ofiary - piloci! - tego rozkładu (brak nowych samolotów, nieprawidłowości w specpułku, brak szkoleń, etc.) popełniały błędy w czasie tragicznego lotu do Smoleńska. I co najboleśniejsze: znów publicznie wykorzystywane są ostatnie sekundy nagrania z kokpitu tupolewa - przekleństwa i krzyki osób, które za moment zginą i o tym wiedzą.
Czy naprawdę godziło się tak montować ten film? Zwłaszcza, że gdy rosyjski MAK publicznie odtworzył taśmę, to w Polsce nie brakowało słów oburzenia. Dzięki ostatnim sekundom nawet po latach widz może być wstrząśnięty. Dzięki temu budzi emocje. Ale te warto uśmierzać - z szacunku dla rodzin i przyjaciół tych, którzy polecieli do Smoleńska, ale nie wylądowali.
Jacek Gądek dla WP Opinie