Iran chce zacieśniać więzi z krajami Ameryki Łacińskiej. USA mają faktycznie powody do obaw?
• Wizyta delegacji Iranu w Ameryce Łacińskiej wzbudziła obawy w USA
• Niepokoją związki Iranu z operującym też na zachodniej półkuli Hezbollahem
• Czy to oznacza rozrost terrorystycznej siatki i większe ryzyko zamachów?
• Eksperci zwracają uwagę na jeszcze jedną rzecz: maczanie przez Hezbollah palców w narko-biznesie
Kuba, Nikaragua, Ekwador, Chile, Boliwia i Wenezuela - to właśnie te kraje odwiedził pod koniec sierpnia Mohammad Dżawad Zarif, szef irańskiej dyplomacji, któremu w podróży towarzyszyła, jak podają media, ok. 60-osobowa delegacja. Cel spotkań: "zacieśnianie politycznych i ekonomicznych więzi". Niektóre z tych państw, jak Wenezuela, już wcześniej łączyła przyjaźń z Teheranem. Dla innych, jak Chile, nowe otwarcie nie byłoby możliwe, gdyby nie podpisane w ubiegłym roku międzynarodowe porozumienie w sprawie programu nuklearnego Iranu, które sprawiło, że kraj ten przestał być pariasem na Zachodzie.
Jeszcze przed wizytami na kontynencie amerykańskim irańskie władze podkreślały, że chodzi przede wszystkim o współpracę gospodarczą. Zajmujący się tematyką bliskowschodnią serwis Al-Monitor, cytował m.in. wiceministra spraw zagranicznych Iranu Madżida Tacht-Rawancziego, który podkreślał, że jego kraj importuje z Ameryki Łacińskiej mięso, ryż, zboże czy nasiona warzyw, a sam eksportuje tam orzechy, dywany i produkty przemysłu farmaceutycznego. Polityk podkreślał też, że za oceanem pracuje coraz więcej irańskich inżynierów i budowniczych.
Nie wszyscy jednak wierzą w intencje niemilitarnej i pokojowej ekspansji Iranu w Ameryce Łacińskiej. Zwłaszcza że jeszcze kilka miesięcy wcześniej wysoki dowódca irańskiej armii twierdził, że okręty tego kraju mogą wyruszyć w stroję wybrzeży "zaprzyjaźnionych państw w Ameryce Łacińskiej", jak opisywało Fars News. Wciąż też cieniem na obecności w tym regionie Iranu, a szczególnie wspieranego przez ten kraj libańskiego Hezbollahu, kładzie się sprawa zamachu na centrum żydowskie w Buenos Aires z 1994 roku. Bomba ukryta w ciężarówce zabiła wówczas 85 osób. O stanie za atakiem oskarżono Hezbollah i Teheran, choć zamach uciął dla tego drugiego rozmowy nuklearne z Argentyną. Śledztwo w tej sprawie mozolnie się ciągnęło, a gdy w ubiegłym roku zginął prowadzący je prokurator (nie wszyscy uwierzyli, że popełnił samobójstwo), stara rana została na nowo rozdrapana.
Kiedy więc tylko Zarif zapowiedział swoje sierpniowe podróże, wśród amerykańskich konserwatystów, od początku przeciwnych układowi z Iranem, zawrzało. Serwis The Washington Free Beacon opublikował artykuł o ostrym tytule "Iran rozszerza siatkę terrorystyczną w Ameryce Łacińskiej". - Klasycznym zagraniem Teheranu jest wykorzystywanie ośrodków kultury, nowych ambasad czy konsulatów lub porozumień o współpracy w różnych dziedzinach jako fasad dla rozszerzania ekstremistycznej siatki - cytowano w artykule Ileana Ros-Lehtinen, republikańską deputowaną do Kongresu USA. Przypominano też, że niedawno w Brazylii aresztowano Libańczyka, byłego członka Hezbollahu, ściganego jednak nie za terroryzm, a przemyt narkotyków.
O łagodniejszym niż The Washington Free Beacon tytule, ale nie mniej stanowczej ogólnej ocenie analizę na temat przyjazdu irańskiej dyplomacji do sześciu latynoskich państw przedstawił amerykański think-tank Foreign Policy Initiative (FPI). Tam również twierdzono, że podróż irańskich oficjeli to "wiadomość dla USA", a Teheran wciąż jest wyzwaniem dla amerykańskich interesów, "będzie sponsorował terroryzm, promował radykalną islamistyczną ideologię, stał za nielegalnym praniem pieniędzy" i ostatecznie - jak oceniano - "stanowił zagrożenie bezpośrednio dla USA".
Nie pierwszy raz zresztą bije się na alarm, jeśli chodzi o zaangażowanie Iranu i wspieranego przez niego Hezbollahu w Ameryce Łacińskiej, bo temat ten powraca co kilka lat. Czy są to jednak realne obawy? I czy ostatnia odwilż w stosunkach z Teheranem przyniesie w takim razie więcej złego niż dobrego dla zachodniej półkuli?
Macki Hezbollahu
- Działania Iranu w dużej mierze polegają na budowaniu sieci formalnych czy nieformalnych sojusz z krajami, które podzielają optykę Teheranu odnośnie globalnej sytuacji międzynarodowej. Państwa Ameryki Łacińskiej z racji swojego antyamerykanizmu są dla Iranu interesującymi partnerami - mówi Wirtualnej Polsce ekspert ds. Bliskiego Wschodu Tomasz Otłowski.
Przypomina on jednocześnie, że mimo zawarcia w ubiegłym roku porozumienia nuklearnego między Iranem i sześcioma światowymi mocarstwami, wciąż dochodzi do "zadrażnień na linii Tehern-Waszyngton". - Są w Iranie siły, którym zależy, by odwilży nie było. Te same siły mogą też działać zgodnie z tradycyjną, porewolucyjną polityką Teheranu, czyli flankować USA - dodaje.
Zarówno Otłowski, jak i drugi rozmówca WP, dr Łukasz Fyderek z Uniwersytetu Jagiellońskiego, oceniają, że nie należy bynajmniej traktować jako szczególnego zagrożenie ostrzeżeń Iranu o wysłaniu na zachodnią półkulę swoich okrętów. - Jest to logistycznie możliwe, ale to tylko potrząsanie szabelką, w dużej mierze na użytek wewnątrzirański lub regionalny, by wzmocnić pozycję kraju w kontekście tego, co dzieje się na Bliski Wschodzie. Podobnie, jak było to w przypadku czasowego udostępnienia bazy lotniczej w Hamadanie Rosji - mówi Otłowski. Także dr Fyderek nazywa te zapowiedzi Teheranu "propagandą", przypominając, że irańska marynarka wojenna jest po prostu przestarzała i słaba.
Obaj eksperci podkreślają, że to nie tyle na działania Iranu w Ameryce Łacińskiej należałoby zwrócić uwagę, co Hezbollahu. To szyickie radykalne ugrupowanie, które choć rządzi w rodzimym Libanie, przez USA jest uznawane za organizację terrorystyczną, a także Unia Europejska wpisała jej zbrojne skrzydło na swoją czarną listę. Wspiera je za to Iran.
- Swoboda i duży zakres działania Hezbollahu w Ameryce Łacińskiej ma jedną zasadniczą podstawę - to duża diaspora libańska w tym regionie - mówi dr Fyderek, przypominając, że w Brazylii, według różnych szacunków, żyje 5-7-milionowa osób libańskiego pochodzenia, w Argentynie kolejne 1,5 mln, a to nie jedyne kraje latynoskie, gdzie mieszka libańska diaspora. Część tej grupy stanowią szyici, wśród których może właśnie operować Hezbollah. - Większość tajnych operacji Iranu w Ameryce Łacińskiej odbywa się przez diasporę, ale nie irańską, a właśnie libańską, w szczególności libańskich szyitów - ocenia ekspert. Do tego dochodzą szczególnie bliskie relacje Wenezueli i Iranu, jeszcze z czasów rządów, przeciwnego międzynarodowej polityce Waszyngtonu, Hugo Chaveza.
Dr Fyderek ocenia jednak, że to nie kolejnych zamachów, za którymi mogłoby stać przymierze Iranu i Hezbollahu, należy się - wbrew alarmującym artykułom - bać najbardziej. - Hezbollah nie jest obecnie na etapie, na którym chciałby pozyskiwać zwolenników za pomocą spektakularnych ataków dokonywanych daleko od Libanu. Zwłaszcza że po wojnie z Izraelem w 2006 r. zgromadził duży, pozytywny wizerunkowo ładunek wśród bliskowschodniej społeczności. (…) Natomiast to, co budzi obawy, to rozwój biznesu narkotykowego i tego, jak te pieniądze z przemytu zasilają konta organizacji, która jest uznawana za terrorystyczną - dodaje.
To bowiem, że zatrzymany krótko przed rozpoczęciem letnich igrzysk olimpijskich w Brazylii za przemyt narkotyków mężczyzna miał w przeszłości związki z Hezbollahem, może wcale nie być przypadkowe. Organizacja ta od dawna jest oskarżana o maczanie palców w narkobiznesie wraz z kartelami z Ameryki Łacińskiej. W czerwcu tego roku dziennik "The Washington Times" przytaczał wypowiedzi Michaela Brauna, byłego agenta DEA, amerykańskiej agencji rządowej do walki z narkotykami, który twierdził, że Hezbollah stoi za przerzutem ton kokainy z Ameryki Południowej do Europy. - Stworzyli najbardziej wyrafinowane schematy prania brudnych pieniędzy, jakie kiedykolwiek widzieliśmy - mówił Braun i dodawał, że tak dobrze rozwiniętej siatki Al-Kaida i ISIS mogą im "tylko pozazdrościć".
Hezbollah nie byłby pierwszym przypadkiem pokazującym, że narkopieniądze nie śmiercią nawet dla ideologicznych radykałów. Pytanie tylko, gdzie, przy czyim wsparciu i na co je wydadzą?