Instalacja gazowa w domach. Fundujemy sobie tykającą bombę? "Wszyscy chcą oszczędzić"
Montują butle samodzielnie, bo "jest taniej". Zabudowują rury, bo "ładniej to wygląda". Instalacja gazowa może być tykającą bombą. A gazownicy przyznają, że kontrole niestety, ale są za krótkie, by wykazały takie błędy. - W te 30 sekund można sprawdzić tylko szczelność. Stanu technicznego, prawidłowości zamontowania - nie - tłumaczy fachowiec.
W sobotę w jednej z kamienic przy ul. Katowickiej w centrum Bytomia (woj. śląskie) doszło do wybuchu gazu. Zginęły trzy osoby - 39-letnia kobieta i jej dwie córki w wieku 5 i 7 lat. Straż pożarna potwierdza, że do wybuchu doszło z powodu rozszczelnienia się instalacji gazowej wewnątrz budynku. Mieszkańcy twierdzą, że czuli ulatniający się gaz od kilku dni.
Przeglądy instalacji gazowych wykonywane są raz do roku. Taki obowiązek spoczywa na administratorach budynku. - Jeżeli cokolwiek w budynku się dzieje, są nieszczelności, to w ciągu siedmiu dni każdy właściciel lokalu jest zobowiązany tę nieszczelność usunąć - tłumaczy pan Sławomir, gazownik.
Inny fachowiec gazownik, pan Marek, mówi nam, że takie kontrole odbywają się w blokach i w kamienicach, ale rzadko w domach jednorodzinnych. - Raczej nie ma tej świadomości u właścicieli i tych kontroli po prostu nie ma - wyznaje.
Zobacz także: Szydło schowała flagę UE. To nie ona została skrytykowana
Butle najbardziej niebezpieczne
Fachowcy mówią, że największym zagrożeniem są butle gazowe. A te najczęściej pojawiają się właśnie w domach jednorodzinnych, często też w kamienicach.
- Budowa instalacji gazowej jest droga. Trzeba mieć na to projekt, pozwolenia, fachowców. Najtaniej może to wynieść 3-4 tysiące złotych. A butla kosztuje 100 zł, do tego kawałek przewodu i mamy możliwość korzystania z gazu - mówi pan Marek.
Tylko butla powinna być odpowiednio zamontowana. - A ludzie montują te butle samodzielnie. Używają do tego niewłaściwych materiałów, bo nie mają wiedzy. Zakładają przewody 20-, 30-letnie, takie stare, spękane - wyznaje jeszcze fachowiec. - Zdarza się, że to jest straszna fuszerka - mówi pan Marek.
- Podłączają sami, żeby zaoszczędzić. Ale jak się ich pyta, kto to robił, to nikt się nie przyzna, że sam to podłączał. Tylko że gazownik to robił - dodaje pan Sławomir.
"Ładnej wygląda"
Pan Marek mówi, że nawet dobrze zamontowana instalacja gazowa może stworzyć problem. I opowiada o rurach gazu ziemnego, które są... zabudowywane. - Ludzie maskują te rury, żeby "ładniej wyglądało". I jak nieszczelność się pojawi w takiej zamaskowanej przestrzeni, to można nie wykryć tego, to może się zbierać i wtedy robi się niebezpiecznie - wyznaje fachowiec.
Często właściciele lokalu nie są świadomi, że ich instalacja gazowa jest w tragicznym stanie. Nie tylko dlatego, że jest zabudowywana. - Miałem taki przypadek, że rura gazowa była tak zniszczona, zardzewiała, że po ściśnięciu jej dłonią palce weszły do środka. To było pod zlewem. Na rurze gazowej stalowej była rura osłonowa, bo tak często się kiedyś robiło - czyli plastikowa rura nałożona na gazową. I jak woda ze zlewu sobie kapała od czasu do czasu, spływała na plastik, wpływała pod plastik na rurę stalową i woda powodowała korozję. A że to było zakryte rurą osłonową, nikt tego nie widział. Dopiero czujnik pokazał wyciek gazu - opowiada.
30 sekund kontroli
Fachowcy narzekają na jakość kontroli gazowych.
- Z tego, co wiem, spółdzielnie wybierają najtańsze firmy. A czas kosztuje. Na każde mieszkanie jest 30 sekund. Więc trudno jest skontrolować dokładnie lokal. To może być wystarczające na sprawdzenie samej szczelności, ale nie stanu instalacji - mówi nam pan Paweł. Inni fachowcy potwierdzają jego słowa.
- Do tego zdarza się, że te kontrole przeprowadzają fachowcy, którzy przeszli jednodniowe szkolenie, napisali egzamin i mogą kontrolować - dodaje pan Marek.
- Teorię znają. Ale praktykę - niestety nie - podsumowuje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl