Inflacja nas boli
Kto odpowiada za czteroprocentową inflację? Drożejące ropa i żywność? Młoda emigracja, bo wwiozła do Polski pieniądze zarobione w UE? A może Rada Polityki Pieniężnej, bo zbyt ostrożnie podnosiła stopy procentowe? Tak czy inaczej, portfele nam chudną, a lokaty przynoszą straty.
14.01.2008 | aktual.: 14.01.2008 12:44
Milton Friedman mawiał, że optymalna jest inflacja, której zwykli ludzie nie muszą brać pod uwagę, podejmując codzienne decyzje. W Polsce doszła już do takiego poziomu, że nie da się o niej nie myśleć.
Na początku stycznia Ministerstwo Finansów oszacowało grudniową inflację na cztery procent. To skala niespotykana od kilku lat. W 2004 roku inflacja wynosiła trzy i pół procent. Od tamtego czasu tylko spadała. Tracą na wartości pieniądze trzymane w bankach. Oprocentowanie większości lokat jest niższe od inflacji – w listopadzie 2007 roku wynosiło średnio nieco powyżej trzech procent. Spory wzrost cen odczuwamy podczas codziennych zakupów. Przez ostatni rok na przykład cena kostki masła poszła w górę o ponad 20 procent. Sytuacji raczej nie zmieni spodziewana już w styczniu podwyżka stóp procentowych.
– Rada powinna podnieść stopy i sądzę, że to zrobi. Zwłaszcza że inflacja w rozpoczynającym się właśnie roku jeszcze wzrośnie, myślę, że o jeden punkt procentowy – twierdzi profesor Witold Orłowski z PricewaterhouseCoopers, niegdyś szef zespołu doradców prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Wcześniej o konieczności podnoszenia stóp mówili dwaj członkowie RPP Jan Czekaj i Dariusz Filar.
Zdaniem profesora Orłowskiego przyczyny obecnego stanu rzeczy są dwie. Po pierwsze, na całym świecie – także w Polsce – ceny żywności poszły w górę. Po drugie, w kraju wzrosły płace, ponieważ przed pracownikami otworzyła się możliwość wyjazdu za granicę do legalnej pracy. Tym, którzy zostali w Polsce, pracodawcy muszą płacić więcej – średni wzrost płac w wielu gałęziach gospodarki przekroczył w zeszłym roku 10 procent. Na te rozmaite bodźce nakręcające inflację RPP powinna reagować podwyżkami stóp. Mimo że w minionym roku zrobiła to cztery razy, wielu ekonomistów utrzymuje, że podwyżki były niewielkie i spóźnione. – Poprzednia Rada przesadzała z rygoryzmem, obecna ma poglądy bardziej umiarkowane i podnosi stopy niechętnie – wyjaśnia profesor Orłowski. Ostatnie dwa lata to historia kolejnych obniżek stóp. Od początku 2005 roku RPP obniżyła- stopę procentową NBP z 7 procent do 4,25 w 2006 roku, ale wtedy inflacja była niska. W listopadzie 2005 roku wyniosła tylko jeden procent. Miało to być efektem spadku cen
paliwa i żywności wywołanym przez tak zwaną świńską górkę po wprowadzeniu przez Rosję embarga na polskie mięso. W grudniu 2005 roku wyniosła 0,7 procent – wtedy najniższy poziom od ponad dwóch lat. Jeszcze niższa była w marcu – 0,4 procent. Jednak Leszek Balcerowicz, ówczesny szef NBP, ostrzegał: – Wzrost płac może przyspieszyć inflację.
Do końca 2006 roku inflacja utrzymywała się na stabilnym, dość umiarkowanym poziomie, balansując w poszczególnych miesiącach pomiędzy 1 a 1,5 procent.
Na początku ubiegłego roku wróciły jednak dyskusje dotyczące wzrostu stóp – analitycy czekali na stanowisko świeżo upieczonego prezesa NBP Sławomira Skrzypka, zastanawiając się, jakiej polityki jest zwolennikiem.
Nowy prezes nie miał zbyt wielu doświadczeń z polityką pieniężną. Wcześniej wiceprezydent Warszawy, zaufany prezydenta Lecha Kaczyńskiego od 20 grudnia 2005 roku był w zarządzie PKO BP – najpierw jako wiceprezes, następnie jako pełniący obowiązki prezesa. Po objęciu fotela szefa NBP zaczął kierować pracami Rady Polityki Pieniężnej.
Ma decydujący głos w sprawach rozstrzyganych przez Radę, a więc między innymi w kwestii podwyższania stóp procentowych. Jeśli w głosowaniu jest remis, stanowisko Skrzypka przeważa o podjęciu decyzji. Z raportów o działalności RPP (obejmujących okres do sierpnia włącznie) wynika, że zawsze był przeciwny podwyżkom. Tylko raz, w marcu, doszło do równowagi, kiedy pięciu członków Rady było za podwyżką i pięciu przeciw niej. Wtedy Skrzypek zdecydował, że stopy mają pozostać na tym samym poziomie.
Ireneusz Jabłoński, ekonomista z Centrum imienia Adama Smitha, uspokaja, że nie trzeba panikować w sprawie inflacji. Jego zdaniem obecny przejściowy skok zafundowali nam Polacy pracujący za granicą. – Wwieźli do kraju według szacunków od czterech do ośmiu miliardów euro. Ile dokładnie, trudno wyliczyć, bo tylko część pieniędzy trafiła do Polski za pośrednictwem banków. Dużo po prostu przywieźli w portfelach i wymienili na złotówki – mówi. Jabłoński przewiduje, że w reakcji na napływ pieniądza do Polski zwiększy się produkcja. – Jestem optymistą. Bezpośrednio po wejściu do Unii też było nerwowo, bo odczuliśmy wzrost cen, ale potem przywykliśmy do nich.
Na razie pozostaje nam rozejrzeć się za lepszym miejscem dla naszych pieniędzy niż lokata bankowa. Sensownym rozwiązaniem wydają się fundusze inwestycyjne albo po prostu obligacje Skarbu Państwa z założenia oprocentowane powyżej inflacji. Albo fajna wycieczka lub zakupy w USA, bo dolar nigdy jeszcze nie był tak tani.
Paweł Moskalewicz
współpraca Jolanta Molińska