PAŻP, czyli instytucja,
która zajmuje się bezpieczeństwem lotów w Polsce, w
ramach niepoważnych, teraz można już powiedzieć, oszczędności postanowiła, że
na wieży, na lotnisku, gdzie przyleciał i potem odleciał prezydent, będzie tylko
jeden kontroler.
No i sytuacja wyglądała w ten sposób, że kolumna prezydencka - bo oczywiście mówimy o okresie
kampanii prezydenckiej latem ubiegłego roku - dojechała późno
na lotnisko Babimost pod Zieloną Górą.
No i niestety, zanim samolot był gotowy do odlotu, to kontroler, który był na wieży, skończył
swoją pracę. Praca kontrolerów, okres -
to jest żelazna zasada, że oni nie mogą przekraczać okresu wyznaczonego
przez prawo swojej
pracy. Więc gdy skończył zmianę ten kontroler de facto według przepisów obowiązujących
w LOT, ten
samolot nie miał prawa wystartować. A mimo to pilotka,
pani kapitan, która siedziała za sterami,
właściwie nie wiadomo dlaczego, ryzykując swoją karierę, ryzykując bezpieczeństwo prezydenta, ryzykując
konsekwencje prawne, wystartowała. Wystartowała, odleciała do Warszawy
i jak przyznał potem szef PAŻP-u w tych stenogramach, które
ujawniliśmy, przez 4 minuty samolot z prezydentem na
pokładzie po prostu leciał bez kontroli kontrolera lotów.
To bardzo niebezpieczna sytuacja, biorąc pod uwagę, że na pokładzie tego samolotu była najważniejsza osoba w naszym kraju. Ale w twoim
tekście pojawia się też taki fragment wypowiedzi kapitan tego lotu, która do wieży
mówi, że rozumie i "no z tyłu nas też naciskają". Pytanie kto mógł naciskać panią pilot i czy
rzeczywiście takie naciski miały miejsce?
Tutaj są dwa wyjścia z tej sytuacji, dwie odpowiedzi na
to pytanie, co
się wtedy wydarzyło. Niestety obie są tragiczne dla prezydenta czy dla ludzi,
którzy zarządzają lotami w Polsce. Bo albo przyjmujemy, że na kapitan, która leciała z
prezydentem, naciskał w najgorszej
wersji sam prezydent albo ktoś z jego otoczenia, a z moich informacji wynika, że prawdopodobnie
rozmawiali na ten temat z załogą funkcjonariusze SOPU -
przy czym nie wiem, czy ich ktoś o to prosił, czy robili to sami z siebie - i na czym polegały te naciski.
Wyjście numer 2 to jest takie, że za sterami samolotu z prezydentem
na pokładzie siedzi patologiczny kłamca, który okłamuje wieżę i
kontrolera lotów. Niech sobie już widzowie wybiorą,
która z tych sytuacji jest gorsza, ale dla mnie niestety obie są tragiczne.
Ja chciałbym jednak, żeby osoba odpowiedzialna za to poniosła konsekwencje. Bo są dwie rzeczy, które mi nie dają spokoju przy tej
sprawie. Pierwsza rzecz, pierwsza
bardzo ważna rzecz, podkreślę to, to jest taka, że
z jakiegoś powodu skasowało się nagranie z kokpitu z tej podróży. I o tym mówi członek
zarządu lotów w tych stenogramach, które ja ujawniłem. Więc jeśli LOT,
tak jak twierdzi w przesłanym do nas oświadczeniu, na poważnie podszedł do tego incydentu, to jakim
cudem skasowało się kluczowe dla sprawy nagranie z kokpitu? To jest niewytłumaczalne. Druga rzecz
to szef PAŻP-u, czyli instytucji, która dba o nasze państwo w powietrzu, w
tych stenogramach twierdzi 9 lipca, że następnego dnia inspektor
zajął się tym incydentem. Czyli mówimy o tym, że PAŻP, szef PAŻP-u mówi, że zajmie się tym incydentem
10 lipca. Tylko, że jak zapytałem PAŻP-u o to, to PAŻP twierdzi, że zajął się tym już
3 lipca.
Nie chcę niczego sugerować, ale
ten tydzień rozbieżności
w stwierdzeniu oficjalnym PAŻP-u i w tym, co mówił nieoficjalnie, prywatnie szef PAŻP-u
to trzeba wyjaśnić i to jest niestety dla tej instytucji obciążające.
Niestety trzeba przyznać, że tym ludziom udało się to, co zamierzyli. Bo oni przede wszystkim chcieli, żeby ta sprawa nie
stała się tematem ostatnich dni kampanii. Oni się zajmowali tym tematem od 9 lipca, przed
wyborami, które miały miejsce 12 lipca.
I niestety, ale im się udało wyciszyć tę sprawę i zatuszować ten incydent. Bo media, Gazeta
Wyborcza i TVN24 o tym napisały, ale
przez to, że, dziś
możemy to już powiedzieć, ci ludzie okłamali dziennikarzy, okłamali nas wszystkich sprawa
została zamieciona pod dywan. Na tej grupie byli między innymi pan wiceminister Horała,
pan wiceminister Małecki,
pan rzecznik Kędryna. Myślę, że jakby tak policzyć, ile ci ludzie wypowiadali
się w ostatnich miesiącach na temat katastrofy smoleńskiej, to myślę,
że by te wypowiedzi szły w dziesiątki jak nie w setki.
Tylko to, co dzisiaj pokazaliśmy, pokazuje,
że politycy co innego mówią, a co innego myślą. I że niestety, ale
my niby wiedzieliśmy, że politycy kłamią, ale tutaj ten artykuł wprost pokazuje jak na dłoni, że to
co politycy często mówią właśnie chociażby o katastrofie smoleńskiej, to jest po prostu okłamywanie
nas w żywe oczy.
Błażej Spychalski odpowiedział także na twojego tweeta, Szymon, na Twitterze,
zarzucając ci pisanie pod pewną tezę. Jak odniesiesz się do tych słów i do tego
zarzutu ze strony Błażeja Spychalskiego?
Pan rzecznik prezydenta ma 100% racji. Ja pisałem ten artykuł pod tezę. Moja
teza była bardzo prosta - zróbmy coś, żebyśmy w końcu żyli w normalnym kraju, gdzie politycy nie
mają w nosie przepisów i gdzie prawo jest po to, żeby go przestrzegać, a nie po to, żeby sobie wykorzystywać
przepisy na potrzeby kampanii wyborczej.
Bardzo mnie też rozbawił pan rzecznik PiS, pan Fogiel,
który dopatrzył się w naszym artykule narracji rosyjskiej. No jestem
ciekawy, co on tam zobaczył związanego z Rosją.
Te komentarze są kuriozalne.
Co teraz się może stać w tej sprawie? Innymi słowy
jakieś bardziej konkretne czy szczegółowe wyjaśnienia w tejże sprawie?
W normalnym kraju to dzisiaj wieczorem media by informowały, że pan Janiszewski, pan Milczarski, może jeszcze któryś z tych panów właśnie
stracili pracę. A jeśli ma być krótko, co się stanie - no nic się nie stanie, bo żyjemy w takim kraju, że ludzie,
którzy mają władzę, są bezkarni. No i niestety szczerze
mówiąc, nic się nie stanie.