Im dalej, tym gorzej. Brutalne zderzenie Konfederacji [OPINIA]

Wiosną tego roku Konfederacja zaczęła w zbiorowej wyobraźni odgrywać rolę tzw. kingmakera - twórcy królów, bez którego nowy rząd po prostu nie powstanie. Było kilka powodów rosnącej pozycji tego ugrupowania. To się jednak skończyło – pisze dla Wirtualnej Polski dr Barbara Brodzinska-Mirowska.

Krzysztof Bosak, Sławomir Mentzen
Krzysztof Bosak, Sławomir Mentzen
Źródło zdjęć: © Getty Images | Andrzej Iwanczuk

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Skąd rosnąca przez tygodnie popularność Konfederacji?

Po pierwsze, Donald Tusk przestał grać rolę obrońcy budżetu napisaną dla niego przez PiS. Szef Koalicji Obywatelskiej przestawił stery partii w lewo. Jego partia odzyskała energię, gdy przelicytowała PiS np. w sprawie programu Rodzina 800+, domagając się jego wypłacenia jeszcze przed wyborami.

Polityka jednak nie znosi próżni. I dlatego otworzyło to Konfederacji drogę do pozycjonowania się jako partia wolnego rynku i jednocześnie jako partia-obrońca dyscypliny budżetowej. Równolegle konfederaci, śladem swoich starszych kolegów z PiS, wyciszyli niewygodne dla nich tematy światopoglądowe, których nie brakuje w ich ugrupowaniu.  

Po drugie, wojna w Ukrainie spowodowała eksplozję pozytywnych emocji Polaków wobec tego kraju. Fale solidarności utorowały rządowi Mateusza Morawieckiego możliwość przyjęcia około 2 mln uchodźców. Wraz z nimi rosła polityczna nadzieja Konfederacji, że kiedyś miesiąc miodowy się skończy, emocje ostygną, a zaczną się mnożyć pytania - o to, co dalej i za co.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Konferencja w tym czasie pokazała, że potrafi czekać i wyciszyła również swoje antyukraińskie przekazy. Wreszcie, kiedy PiS zaczął mieć znaczące problemy w swoim kluczowym elektoracie - mieszkańców wsi i małych miast - to Konfederacja zaczęła zyskiwać.

Kampania brutalnie obnażyła słabe strony Konfederacji

W momencie, w którym pierwsze sondaże pokazały, że konglomerat skrajnie prawicowych środowisk przebija sufit 10 proc., zaczęła się gorąca i długotrwała dyskusja o czarnym koniu tej kampanii. Średnie sondażowe były jednak bardziej stabilne i zdecydowanie niższe niż wskazania pojedynczych sondaży z początku wakacji, które były de facto efektem chwili.

Konfederacja była i jest pełna sprzeczności: od libertariańskiej i konserwatywnej Nowej Nadziei po antyimigrancki Ruch Narodowy, aż do tradycjonalistycznych środowisk Grzegorza Brauna. Od początku rodziło to ryzyko, że nie uda się dotrwać do wyborów z przekazem wolnorynkowym - wyjątkowo atrakcyjnym dla ich elektoratu.

A im dalej w kampanijny las, tym gorzej. Kampania wyborcza brutalnie obnażyła słabe strony tej partii.

Kandydaci Konferencji walczą o głosy i w związku z tym biorą udział w najróżniejszych spotkaniach, wychodząc poza swoje bańki. Przedstawicielom tej partii i jej liderom nie wychodzi to na zdrowie.

O ile kilku liderom łatwiej jest trzymać się przekazu, to w kampanii trudno zapanować jest nad setkami kandydatów i ich wypowiedziami. Dobrym przykładem jest choćby wypowiedź jednej z kandydatek na temat "uboju psów na mięso". Kandydatką już nie jest, ale mleko się rozlało.

Liderzy wypadają coraz gorzej

Konfederaci chcą pozyskać wyborców, eksponując więcej propozycji światopoglądowych z korzeniami w - umówmy się - wiekach dawno minionych. Przykładowo: na konwencji Fundacji Patriarchat przedstawiciele m.in. Konfederacji dyskutowali o pozycji i roli kobiet w społeczeństwie. Padły tam argumenty, o tym, że kobieta jest częścią "dobytku" mężczyzny. Takie przekazy idą w świat.

Coraz gorzej także wypadają sami liderzy. Konwencja w Katowicach poza efektownym show w zasadzie nic nie wniosła.

Także ostatnie wystąpienie Sławomira Mentzena na wiecu w Poznaniu pokazało, że w momencie poważniejszych pytań, wykraczających poza krótkie formy internetowe, polityk ten traci grunt pod nogami. W odpowiedzi na pytanie Ryszarda Petru o ZUS Mentzen wskazał, że ZUS zlikwiduje, ale nie wie kiedy.

Nie potrafił też odpowiedzieć, kto będzie wtedy wypłacał emerytury. Mentzena uratowali zwolennicy, którzy na jego pytanie, czy chcą konkretów wspierająco odpowiedzieli, że nie. I nie chodzi tu o jedno mało udane wystąpienie - podobnie przygotowany był do pamiętnego wywiadu, w którym dystansował się do tzw. "piątki Konfederacji", której jest liderem. Chodzi o ważne umiejętności realnej wymiany zdań, która coraz rzadziej, ale jeszcze się zdarza w polityce. Poza swoją bańką i w formatach bardziej wymagających niż te w mediach społecznościowych przedstawiciele tej partii radzą sobie słabo. 

Efekt? Średnie sondażowe w tej chwili szacują poparcie dla tej formacji a poziomie 8-9 proc.

Niespodziewany sukces. Rehabilitacja Petru

Sondażowy czar pryska, a mówiąc bardziej precyzyjnie - po prostu wraca do faktycznego stanu posiadania tej partii. Nie pomaga też polaryzacja, która ogniskuję uwagę opinii publicznej na dwóch głównych ugrupowaniach. Na razie największym sukcesem kampanijnym Konfederacji jest rehabilitacja Ryszarda Petru. 

PiS zaostrza przekazy dotyczące Ukrainy, zatem tym samym zabiera tę przestrzeń Konfederacji. Dodatkowo elektorat wiejski, a zwłaszcza przedsiębiorcy rolni mają jeszcze do wyboru Michała Kołodziejczyka z AgroUnii na listach KO.

Trzecia Droga wystawiła Ryszarda Petru, który w Konfederację uderza bardzo merytorycznie i jej liderom z trudem przychodzi obrona. Petru trudno odmówić wiarygodności w kwestiach ekonomicznych. Stąd emocjonalne reakcje Sławomira Mentzena (jak ta w Poznaniu).

Bąkiewicz rozbije Konfederację?

Szanse Konfederacji na sukces sondażowy są w tej chwili mało obiecujące. Jedyna szansa dla tego ugrupowania to przejęcie zniechęconych aferą wizową wyborców PiS, dla których kwestie imigracji są kluczowe. Bardziej jednak prawdopodobne wydaje się, że - postawieni przed takim wyborem 15 października - zostaną w domu.

Nigdy nie postrzegałam Konfederacji jako czarnego konia tej kampanii. Bardziej skupiam się na roli, jaką może odegrać po wyborach. Część z tego ugrupowania może stać się politycznym języczkiem u wagi dla szukającego dodatkowych mandatów do większości PiS.

Jeśli PiS spróbuje utworzyć rząd, Robert Bąkiewicz może stać się mostem dla posłów Ruchu Narodowego, po prostu rozbijając Konfederację.

Barbara Brodzińska-Mirowska dla Wirtualnej Polski

* Dr Barbara Brodzińska-Mirowska wykłada w Katedrze Komunikacji, Mediów i Dziennikarstwa UMK w Toruniu, jest autorką Podcast460

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (669)