ŚwiatIII wojna krymska, czyli skok na kasę

III wojna krymska, czyli skok na kasę

Półtora roku po "powrocie Krymu do macierzy" półwysep można śmiało porównać do przysłowiowej puszki Pandory. Mieszkańcy walczą z biurokracją o prawo do życia, zaś miejscowe i rosyjskie grupy oligarchiczne o miliardowe dotacje i prywatyzację turystycznej infrastruktury. Tylko na Krymie urzędnicy latają do pracy helikopterami i państwowe złoto znika setkami kilogramów. FSB aresztuje ministrów regionalnego rządu, a szef administracji zakłada związek obrony skorumpowanych urzędników. Czy na półwyspie wybuchnie otwarty antykremlowski bunt?

III wojna krymska, czyli skok na kasę
Źródło zdjęć: © AFP | MAX VETROV
Robert Cheda

24.07.2015 | aktual.: 24.07.2015 10:04

W maju 2014 r. światowe media obiegło zdjęcie "triumfatorów", na którym Władimir Putin oraz prorosyjscy aktywiści potwierdzają aneksję półwyspu wspólnymi uściskami. Miejscowa i rosyjska publika szalały ze szczęścia, tym bardziej, że Moskwa obiecała zaprowadzenie porządku oraz wydzielenie ogromnych środków na integrację infrastrukturalną i socjalną z resztą Rosji. Premier Dmitrij Miedwiediew utworzył w tym celu specjalne federalne ministerstwo ds. Krymu, którego zadaniem było wypracowanie strategii rozwoju półwyspu.

Nietykalni

Nie ma co ukrywać, że zdaniem miejscowej ludności zjednoczenie z Rosją miało być remedium na wieloletnie zaniedbania Kijowa, który traktował Krym nie tylko po macoszemu, ale jak "dojną krowę" ukraińskich oligarchów. Lokalna społeczność liczyła na ukrócenie ogromnej korupcji w aparacie władzy oraz przegląd wyników "dzikiej" prywatyzacji lat 90. ubiegłego wieku, w wyniku której najcenniejsze aktywa, czyli uzdrowiska i plaże, znalazły się w rękach na wpół kryminalnych grup interesów, zarówno z Kijowa, Moskwy, jak Doniecka.

Rozczarowanie przyszło na początku 2015 r. gdy okazało się, że "krymska wiosna" nie przyniosła żadnej poprawy, a wręcz odwrotnie. Nowi-starzy władcy Krymu, namaszczeni w Moskwie jako tzw. ekipa Siergieja Aksionowa (szefa republikańskiej administracji), poczuli się panami sytuacji. Aparat urzędniczy oraz przedstawicielski (deputowani lokalnego parlamentu) nie przeszedł żadnej weryfikacji, co przyniosło ogromne rozczarowanie. Tak samo jak afery, których rozmiary zadziwiły nawet Rosjan przyzwyczajonych do rodzimej korupcji.

I tak, w lutym 2015 r. podczas transportu depozytu znacjonalizowanego złota, należącego uprzednio do ukraińskiego "Oszczadbanku", zniknęło - ni mniej ni więcej - tylko ponad 300 kg kruszcu oraz kilkadziesiąt milionów hrywien. Tożsamość sprawców była tajemnicą Poliszynela, bo Aksjonow dokonał czystki kilku szefów rejonowych administracji, ale o dziwo nie postawił im zarzutów karnych. Ba, główny podejrzany został nawet przedstawicielem Krymu w Tatarstanie. A potem rozwiązał się cały korupcyjny worek.

Mieszkańcy, którym obiecano zatwierdzenie ukraińskich aktów nadania ziemi, dowiedzieli się ze zdumieniem, że już nie są prawnymi właścicielami działek. Ukraina nadała wszystkim chętnym mieszkańcom od 1 do 1,5 hektara ziemi. W marcu republikański rząd nie tylko wstrzymał na czas nieokreślony uprawomocnienie aktów własności według prawa rosyjskiego, ale w trybie pozasądowym nakazał rozbiórkę wszelkich nieruchomości uznanych za samowolę budowlaną. W społeczeństwie zawrzało, a lokalni obrońcy praw człowieka nie mają wątpliwości: nowa ekipa zrobiła typowy skok na kasę przygotowując grunty do ich ponownej komasacji, a następnie korupcyjnej prywatyzacji dla wybranych inwestorów z Rosji.

W kwietniu wybuchła afera najcenniejszego na Krymie wulkanicznego rezerwatu przyrody w pobliżu Koktebel. Miejscowość jest dla mieszkańców półwyspu i przyjezdnych miejscem kultowym, nie tylko z powodu unikatowej przyrody Rezerwatu Karadah. To historyczna Mekka wolności intelektualnej, w którym wychowały się pokolenia inteligencji. Tymczasem jeden z deputowanych miejscowego parlamentu, który podobnie jak większość kolegów udanie "przekoczował" z Ukrainy do Rosji, uzyskał licencję na budowę odkrywkowej kopalni żwiru w granicach rezerwatu. Miejscowi ekolodzy i mieszkańcy zagrozili, że nie dopuszczą do katastrofy przyrodniczej i degradacji swojej małej ojczyzny. Jeśli trzeba to położą się na drodze buldożerów, tak jak blokowali budowę za czasów Ukrainy. Na razie ślą do Moskwy petycje skierowane przeciwko korupcji i bezprawiu miejscowych oligarchów.

W maju, czyli na początku krymskiego sezonu wypoczynkowego, kilka nadmorskich administracji rejonowych wpadło na pomysł zamknięcia plaż. Rzekomo na skutek zatrucia wody i gleby. Naprawdę w celu rozpisania prywatyzacyjnych przetargów, oddających plaże prywatnym właścicielom. I to nie tylko pod leżaki i parasole, a budowę nowych obiektów wypoczynkowych, co w stumetrowej strefie przybrzeżnej jest jawnym złamaniem rosyjskiego prawa. Nie trzeba dodawać, że decyzja wywołała kolejny bunt mieszkańców, którzy pytają wprost, czy obecnie na Krymie obowiązuje nie tylko rosyjskie prawo, ale w ogóle jakiekolwiek?

Zdaniem miejscowych ekspertów, sytuacja na Krymie staje się mocno wybuchowa, bo region to bezprecedensowe siedlisko korupcji. Władimir Gonczaruk ze społecznej organizacji "Krym-czysty brzeg" mówi, że jak pokazuje praktyka, gdy krymskiemu biurokracie odrąbać głowę, to i tak będzie kradł jeszcze przez pół godziny. Tłumaczy, że tak niespotykana żywotność to bezpośrednie następstwo ukraińskiej przeszłości, z jakiej wywodzi się 90 proc. miejscowych elit władzy i biznesu.

Przykładem niepohamowanego rozpasania jest fakt, że tylko na Krymie biurokraci wysokiego szczebla codziennie latają helikopterami z rezydencji w Jałcie do pracy w Symferopolu - dodaje Gonczaruk. Natomiast krymski politolog Denis Baturin twierdzi, że na fali zjednoczeniowej euforii, tzw. ekipa zwycięzców, czyli urzędników i biznesmenów, którzy przeszli na stronę Rosji, poczuła się nietykalna i bezkarna, a to wywołało kolejną erupcję korupcyjnego podziału własności. O jej skali świadczy na przykład kradzież 300 mln rubli z półmiliardowej dotacji na rekonstrukcję dróg, wydzielonej przez rosyjskie ministerstwo transportu. Bezczelność zadziwiła nawet wytrawnych moskiewskich łapowników, dlatego Kreml wysłał latem sygnał ostrzegawczy.

Moskiewskie apetyty

W lipcu Federalna Służba Bezpieczeństwa i Komitet Śledczy aresztowały lokalnego ministra przemysłu, szefa służby podatkowej, dyrektora sewastopolskiego portu oraz kilku niewymienianych z nazwiska funkcjonariuszy MSW i policji. Minister, oskarżony o bezprawną prywatyzację państwowej fabryki, wyczuł pismo nosem bo ukrył się w piwnicach budowanego sanatorium, ale niestety zapomniał ponoć o włączonym telefonie komórkowym, co umożliwiło szybkie namierzenie. Z kolei naczelny poborca podatków otrzymał zarzut pośredniczenia w wielomilionowej łapówce, a szef portu zapomniał o przekazaniu państwu kilku milionów z frachtu statków.

Przykłady można mnożyć, bo Krym opanowała gorączka "lipnych" kontraktów i dzierżaw infrastruktury turystycznej, w których zwycięzcami są nieodmiennie firmy powiązane z rodzinami ekipy zwycięzców. FSB i Komitet Śledczy mają naprawdę sporo pracy. Z tym, że zatrzymanym urzędnikom nie spadł włos z głowy, po wyjaśnieniach wszyscy zostali zwolnieni do domów. Skąd taka łaskawość?

Po wprowadzeniu zachodnich sankcji i kremlowskich kontrsankcji, Rosja znalazła się w arcytrudnej sytuacji finansowej. A właściwie dusi się z braku pieniędzy na inwestycje oraz bieżące zobowiązania państwa, które ma 70 proc. udziałów w gospodarce. Rosyjskie regiony stoją na skraju bankructwa, podobnie jak znaczna część obywateli, która wpadła w kredytową pułapkę. Rząd tnie wydatki gdzie tylko może i każdy miliard rubli jest na wagę złota. Są jednak i takie pozycje budżetowe, które nie podlegają cięciom i są stale dofinansowywane. Oprócz zbrojeń i bezpieczeństwa wewnętrznego, czyli służb specjalnych oraz MSW, do takich priorytetów należy integracja Krymu.

Specjalnie powołane ministerstwo opracowało strategię rozwoju półwyspu do 2020 r. a rząd przeznaczył na jej finansowanie 700 mld rubli, czyli ok. 25 mld dolarów. W warunkach generalnej posuchy finansowej przejęcie kontroli nad wielomiliardowym strumieniem pieniędzy, to gwarancja wykupu krymskiej gospodarki. Z federalnych dotacji będzie opłacane wszystko, od remontu dróg i nieruchomości, po budowę mostu przez Cieśninę Kerczeńską, na rekonstrukcji licznych pamiątek archeologii i kultury kończąc. Kto przejmie dotacje, ten zapewni korzystne kontrakty "zaprzyjaźnionym" oligarchom i ich klientom, a przede wszystkim uzyska wielomiliardowe otkaty, czyli łapówki. Trudno więc, aby Krymem nie zainteresowały się kremlowskie grupy wpływu.

O rywalizacji między klanem cywilnych technokratów z rządu federalnego a siłowikami związanymi z prezydentem Rosji mówiło się od dawna. Ale w przestrzeń publiczną sprawa weszła dopiero w lipcu, gdy Putin nakazał Miedwiediewowi likwidację ministerstwa ds. Krymu. Zdaniem Aleksieja Makarkina z Centrum Technologii Politycznych taka decyzja oznacza wyeliminowanie rządu federalnego z rywalizacji o fundusze. Na polu boju pozostała koalicja FSB i Komitetu Śledczego, stąd uderzenie w nietykalność lokalnej ekipy, a nawet struktur MSW i policji, czyli niemile widzianych siłowych rywali.

Makarkin mówi, że działania służb specjalnych to czysty biznes, a więc konkurencja klanów o wysychające źródła finansowe. I tak na pierwszy rzut oka można potraktować krymską aferę. Miejscowa ekipa zwycięzców próbowała zrobić skok na kasę pod sztandarem powrotu Krymu do macierzy. Koalicja siłowa utemperowała ich apetyty pod hasłem walki z korupcją i przywrócenia praworządności. Obu grupom w rzeczywistości chodzi o te same korupcyjne schematy i wyprowadzenie pieniędzy. Jednak w ostatnim tygodniu rzecz nabrała otwarcie politycznego charakteru, co będzie wymagało jednoznacznej reakcji Kremla.

Przykre następstwa buntu

Czy to z racji przeświadczenia o własnej nietykalności, czy może, co bardziej prawdopodobne, małego doświadczenia w środowisku kremlowskich rekinów, szef krymskiej administracji Siergiej Aksionow i spiker lokalnego parlamentu Władimir Konstantinow podnieśli otwarty bunt. Obaj wyraźnie się zapomnieli, gdy publicznie ogłosili, że biorą pod ochronę każdego biurokratę, którego z powodu "nieznacznych uchybień" zaaresztuje FSB.

Co więcej, na stronie internetowej krymskich władz pojawił się dekret Aksionowa o organizacji specjalnej międzyresortowej struktury ochronnej. Szef republiki zapowiedział także, że będzie zatwierdzał "przydatność" każdego urzędnika z Moskwy, dodając: przysłali nam różnych towarzyszy, którzy rozrabiają, myśląc, że jesteśmy idiotami niepotrafiącymi zadbać o interesy regionu i obywateli. W jego ślad poszedł Konstatinow, który oświadczył, że regionalne władze już rozprawiły się z korupcją. Trudno o dobitniejszy przykład głupoty, bo na jawnie polityczny bunt Kreml musi odpowiedzieć, choćby zamierzał dotąd zamieść sprawę pod dywan.

Na tle pogarszającej się sytuacji ekonomicznej Putin nie może pozwolić na roszczenia żadnego z regionów, bo jakiekolwiek ustępstwa, a nawet przyznanie braku zdecydowania na Kremlu, wywołałoby efekt domina. Przecież w czasach jelcynowskich to elity regionalne stanowiły polityczną przeciwwagę dla Moskwy i było tak, dopóki Putin nie zlikwidował wybieralności gubernatorów, zamienionej na mianowanie. Przy tym Krym jest regionem bardzo delikatnym politycznie. Rosja nie może pokazać światu, że ma problemy ze świeżo anektowanym terytorium, bo podważa to dodatkowo i tak bezprawną aneksję. Dlatego odpowiedź będzie jednoznaczna, choć można rozpatrywać jej dwa warianty.

Pierwszy - honorowy, w którym szefowie regionu zostaną zesłani na lukratywną emeryturę, jako np. senatorowie Krymu w Radzie Federacji lub przedstawiciele regionu na Czukotce. Takie rozwiązanie podpowiadają silne wpływy Aksjonowa i Konstatinowa w miejscowej biurokracji, która mogłaby zbuntować mieszkańców przeciwko Moskwie. A właśnie teraz rosyjskie media intensywnie omawiają kwestię powtórnego referendum na Krymie, które zdaniem Rosjan miałoby umożliwić prawnomiędzynarodowe uznanie aneksji i otworzyć proces znoszenia antyrosyjskich sankcji.

W drugim wariancie obaj panowie zostaną spacyfikowani zgodnie z oficjalną formułą karną, która brzmi "odwołanie ze stanowiska w związku z nadużyciem zaufania prezydenta Rosji". Tym samym będą pozbawieni jakiegokolwiek politycznego znaczenia, co jest równoznaczne z natychmiastowym odebraniem wszystkich dóbr materialnych i finansowych zdobytych z niemałym korupcyjnym trudem. Takich przypadków w Rosji było już wiele, aby wspomnieć tylko byłego gubernatora obwodu orłowskiego i spikera senatu Igora Strojewa czy prezydenta Baszkirii Murtazę Rachimowa, któremu zabrano aktywa naftowe. Ot, takie prawo wilczego stada.

Wybór będzie zależał od społeczno-ekonomicznych okoliczności, w jakich znajdzie się Rosja, a zatem od politycznych potrzeb Putina. Moskiewski odwet nastąpi jednak nieuchronnie, bo jak twierdzi Aleksiej Makarkin, elity krymskie na pewno nie wygrają pojedynku z Kremlem.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (395)