Hongkong. Opozycja pokazała czerwoną kartkę władzom miasta
Spektakularne, bezprecedensowe, historyczne - tak światowe media opisują lokalne wybory w Hongkongu. Według wstępnych szacunków opozycja zdobyła 300 na 452 mandatów w radach dzielnicowych. To jasny sygnał dla Pekinu - mieszkańcy prowincji otwarcie stanęli po stronie prodemokratycznych manifestantów.
Z informacji lokalnej telewizji RTHK wynika jednak, że zwycięstwo formacji pro wolnościowych mogło być jeszcze wyższe - ze wstępnych szacunków daje im blisko 390 mandatów. Z kolei przedstawiciele pekińskiego reżimu ponieśli sromotną porażkę - zdobyli zaledwie 59 mandatów - co przełożyło się na zwycięstwo w zaledwie 1 z 18 okręgów w Hongkongu.
Wyniki niedzielnej elekcji zostaną zdecydowanie źle przyjęte na kontynencie. Porażka może odbić się również czkawką szefowej administracji Hongkongu, Carrie Lam. Urzędniczka liczyła, że gwałtowne protesty, które z przerwami trwają od czerwca, zachęcą większość miasta do poparcia jej zwierzchnictwa.
Jednak to właśnie mieszkańcy prowincji pokazali jej polityce czerwoną kartkę. "Milcząca większość" - na którą liczyła Lam - stanęła po stronie demonstrantów, którzy kilka tygodni temu sformułowali 5 żądań. Od Pekinu domagają się m.in. bezpośrednich wyborów władz miasta i wszczęcia postępowań przeciwko policjantom w związku z brutalnym tłumieniem przez nich protestów. - To myślenie życzeniowe - oceniała wtedy szefowej administracji Hongkongu.
Sam kontynent bagatelizuje wyniki "niezależnej" prowincji" Według "China Daily" wysoka frekwencja wyborcza (wyniosła 71 proc.) ma wskazywać na to, że "niezależnie od tego jak brutalni są protestujący, zwykli mieszkańcy niepokoją się o swój własny dobrobyt".
Do rad dzielnic dostali się także sami demonstranci - m.in. Jimmy Sham, koordynator Obywatelskiego Frontu Praw Człowieka, czy Andrew Chin z "Siły Demokracji". Ten pierwszy organizował protesty, które wstrząsnęły całym miastem. Obaj byli fizycznie atakowani za swoje poglądy. - Musimy być liderami społeczności, którzy słuchają głosów i opinii ludzi - apelował Sham po głosowaniu.
Hongkong protestuje. Niepokój na ulicach miasta
Liczne zgromadzenia na ulicach chińskiej prowincji wywołały propozycje nowej legislacji. Zgodnie z nimi dopuszczałaby ona ekstradycję osób podejrzanych o przestępstwa do Chin kontynentalnych. A tamtejszy system sprawiedliwości jest bezwzględny: dopuszcza stosowanie tortur, arbitralne przetrzymywania w areszcie czy wymuszanie zeznań.
Eksperci podkreślają, że manifestacje trwające z przerwami od czerwca, są największymi od 1997 roku. Wtedy właśnie Brytyjczycy zwrócili kolonię Chińczykom. Od tego momentu Hongkong funkcjonuje jako "jedno państwo, dwa systemy". Formalnie należy do komunistycznych Chin, jednak cieszy się autonomią i własnym parlamentem.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Źródło: Reuters, CNN, ABC