Hołownia zgubił piłkę i zrobił się pyskaty. Polska 2050 ma problem
Takiej nawałnicy młoda i wciąż nieotrzaskana w politycznych bojach formacja jeszcze dotąd nie przeżywała. Szymon Hołownia doświadcza teraz na własnej skórze bolesnej lekcji politycznego realizmu - pisze Rafał Kalukin w tygodniku "Polityka".
Począwszy od niesławnej "Kałowni" z twitterowego wpisu Tomasza Lisa, niemal każdego dnia na Hołownię i jego ludzi wylewają się z mediów społecznościowych kolejne fale oskarżeń o działanie na szkodę antypisowskiej opozycji, obcesowe komentarze, a często po prostu hejterskie obelgi, szyderstwa, insynuacje na temat potajemnych konszachtów z Jarosławem Kaczyńskim. Fruwają nawet po sieci cytaty z dawnych książek Hołowni poświęconych religii, oczywiście powyciągane teraz wyłącznie dla beki. W twardej opozycyjnej bańce lider Polski 2050 stał się w ostatnim czasie naturalnym chłopcem do bicia.
Swoisty ekstrakt owej przyciężkiej twórczości nawet trafił na łamy "Gazety Wyborczej", która skompilowała internetowe komentarze swoich czytelników i opublikowała je w formie sondy. Wybrano cytaty wyłącznie nieprzychylne liderowi Polski 2050, do tego retorycznie dosadne. Sprowokowało to Michała Koboskę – obecnie prawą rękę Hołowni, a w przeszłości dziennikarza związanego m.in. z "Gazetą" – do emocjonalnej riposty, w której zarzucił dawnym kolegom po fachu posługiwanie się metodami pisowskiej TVP. Autorzy faktycznie się zmitygowali i nazajutrz przeprosili, chociaż trudno mówić o ociepleniu klimatu.
Inna sprawa, że sam wybór cytatów nie był jakoś specjalnie stronniczy. Pewnie łatwiej byłoby w tych dniach znaleźć igłę w stogu siana niż dobre słowo o Hołowni na forach dyskusyjnych pod tekstami "Gazety Wyborczej". To jednak obieg reprezentatywny nie tyle dla szerokiej opozycyjnej opinii, co jej najbardziej nieprzejednanego segmentu, wyznającego etykę antypisowskiego oporu w wersji hard i uznającego bezdyskusyjne przywództwo Donalda Tuska. To skłania teraz rozgoryczonych polityków Polski 2050 do snucia spekulacji, że cała ta wymierzona w nich kampania była ręcznie sterowana z piątego piętra kamienicy przy ul. Wiejskiej, gdzie rezyduje lider Platformy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sporo w tym przesady, chociaż nie ulega wątpliwości, że Tusk potrafi umiejętnie (i zarazem dyskretnie) podsycać nastroje swoich najbardziej zagorzałych sympatyków, co pomaga mu wywierać presję na mniejsze opozycyjne ugrupowania. Wcześniej doświadczała tego Lewica, szczególnie po głosowaniu za ratyfikacją Funduszu Odbudowy UE wiosną 2021 r. Spowodowało to wtedy wielomiesięczną sondażową recesję, a dzisiaj liderzy tej formacji nie ukrywają, że pozostała im po tamtych wydarzeniach trauma. Od tamtej pory starają się schodzić z widoku aktywnym w sieci fanom Tuska. Zresztą wyszli na tym nie najgorzej, gdyż stąpająca na palcach Lewica zdołała odbudować swoje naturalne poparcie. Czy do podobnej uległości zmuszony zostanie również bardziej pyskaty Hołownia?
Radykalny centrysta
Trudno nie dostrzec w tym wszystkim paradoksu: w końcu Lewicę onegdaj przeczołgano za coś dokładnie przeciwnego niż teraz Polskę 2050. A mianowicie za to, że pomogła rządowi PiS uruchomić procedurę sięgania po unijne fundusze na odbudowę pocovidowej zapaści. Wbrew Platformie i pozostałym opozycyjnym formacjom, które wtedy nie zamierzały rzucać obozowi władzy koła ratunkowego. Kiedy jednak bez mała dwa lata później sprawa wróciła do polskiego Sejmu (tym razem pod postacią mającej zrealizować praworządnościowy "kamień milowy" ustawy o Sądzie Najwyższym), opozycyjna mądrość etapu zdążyła zmienić się o 180 stopni. Większość liderów z Tuskiem na czele tym razem uznała, iż – mając na uwadze społeczne zmęczenie ekonomicznym kryzysem oraz bliskość wyborów – lepiej już przymknąć oczy na oczywistą niekonstytucyjność ustawy oraz polityczne profity PiS po odblokowaniu pieniędzy, niż przyjąć na siebie odium szkodnika odtrącającego wytęsknione przez Polaków transfery z Brukseli. Z wyjątkiem Szymona Hołowni, który przed trzecim czytaniem wykonał nagłą woltę i zagłosował przeciwko sądowej ustawie. Wbrew ustaleniom opozycyjnego dyrektoriatu, że w tej akurat sprawie będą głosować tak samo. Co go do tego skłoniło?
Zarówno sam Hołownia, jak i jego współpracownicy – również w nieoficjalnych rozmowach – do dziś żarliwie przekonują, że w pierwszej kolejności kierowała nimi etyka przekonań. Cóż bowiem miałoby tłumaczyć posła, który świadomie podnosi rękę za ustawą sprzeczną z konstytucją? Ale już opozycyjna konkurencja jest przekonana, że był to jedynie cyniczny manewr. Wedle tej interpretacji Hołownia postanowił nieco podreperować swój utrwalony w twardym antyPiSie wizerunek politycznego mięczaka, mocnego tylko w gębie. Wyjątkowej do tego okazji dostarczyło mu chwilowe zejście Platformy z reduty "totalnej opozycji", na którą ochoczo sam się w zastępstwie wspiął. Uzasadniał później swój ruch koncepcją "radykalnego centrum", ale to raczej dorabianie ideologii. Slogan miał pokazywać, że Polska 2050 chce jednocześnie obsługiwać dwa przeciwstawne polityczne żywioły: stać ponad podziałem PO–PiS, ale i budować markę formacji radykalnie antypisowskiej.
Tylko czy można zjeść ciastko i nadal je mieć? Raczej nie było przypadkiem, iż uznania w oczach "twardzieli" Hołownia się nie doczekał. Niewłaściwie bowiem poszeregował priorytety zdeklarowanego elektoratu antyPiSu. Uznał, iż pierwszym przykazaniem opozycyjnego dekalogu niezmiennie pozostaje walka o praworządność, a tymczasem okazało się, że aktualnie na topie jest dogmat opozycyjnej jedności. Której oficjalnym orędownikiem – tak się akurat składa – jest (a przynajmniej do niedawna był) Donald Tusk. I którą Hołownia swoim wyłomem w głosowaniach ostentacyjnie złamał.
Wchłanianie przez jednoczenie
Należy jednak zgodzić się ze współpracownikami Hołowni, którzy, broniąc teraz swojej decyzji, zarzucają Platformie i pozostałym ugrupowaniom, że wniosły poparcie do sejmowej większości w sumie za darmo. Bo przecież można było wykorzystać okazję, kiedy to Kaczyński potrzebował dodatkowych głosów: postawić mu warunki, określić cenę. A skoro nikt o tym nie pomyślał, nie było innego wyjścia, jak głosować przeciwko. Tyle że to chyba racjonalizacja podsunięta ex post, gdyż nic nie wiadomo, aby przed sądnym posiedzeniem Hołownia próbował zainteresować partnerów scenariuszem tego rodzaju wyrafinowanej rozgrywki.
KLIKNIJ W OKŁADKĘ, BY PRZENIEŚĆ SIĘ DO AKTUALNEGO WYDANIA "POLITYKI"
Taka już jest smętna norma naszej opozycji, że najwięcej uwagi poświęca się tutaj swojej szachownicy, traktując wielką rozgrywkę z Kaczyńskim po macoszemu. Do tego schematu zaliczyć zresztą dałoby się zarówno zaprezentowaną ostatnio antypisowską pryncypialność Hołowni, jak i wielomiesięczną opowieść Tuska o konieczności zjednoczenia się opozycji. Bo niezależnie od tego, czy wspólna lista faktycznie zwiększa szanse na pokonanie PiS, sam sposób dążenia do niej służy Platformie do podporządkowywania sobie mniejszych formacji, a może nawet w dłuższej perspektywie – do likwidowania konkurencji. Głośno się o tym oczywiście nie mówi, ale w politycznych kuluarach ten aspekt – czyli kto zyska, a kto straci na ewentualnych sojuszach – jest dyskutowany w pierwszej kolejności.
Nieprzypadkowo też w platformerskim slangu postępujące od jakiegoś czasu zbliżenie z PSL określane jest mianem "unowocześniania" ludowców. I bynajmniej nie chodzi tutaj o postulat modernizacji tej zachowawczej formacji. To nawiązanie do losów Nowoczesnej, która startowała jako liberalna konkurencja dla PO, aby w miarę słabnięcia wejść z nią w sojusz i z czasem zatracić resztki podmiotowości. A balansujące wokół progu PSL tak samo rozgląda się od jakiegoś czasu za stabilnym partnerem na wybory, dzięki któremu zdoła ograniczyć ryzyko wypadnięcia z gry po jesiennych wyborach. Wcześniej ludowcy postawili na Hołownię. I kiedy rok temu porozumienie wydawało się już prawie dopięte, lider Polski 2050 niespodziewanie zaczął się dystansować od Stronnictwa. Zdezorientowani ludowcy najpierw czekali, aż egotycznemu partnerowi minie foch, aż w końcu uznali, że nie ma już czasu. W tej sytuacji nie było wyjścia, jak odnowić sztamę z Platformą. Oficjalnie powołując się na pokrewieństwo w ramach Europejskiej Partii Ludowej, ale też doświadczenie wspólnych rządów. Raczej bez wielkiego entuzjazmu w strukturach, bo Platforma jest tam postrzegana jako formacja otwarcie lewicowa, przynajmniej w wymiarze kulturowym – a tego resztki tradycyjnego elektoratu PSL na wsi raczej na pewno nie kupią. No i to nieszczęsne "unowocześnianie", którego ludowcy mimo wszystko trochę się obawiają.
A cóż dopiero Hołownia z jego skromnym przebiegiem w polityce i słabo jeszcze zaznaczonym miejscem na scenie? Dylematy w sumie te same co u ludowców, tyle że bardziej wyostrzone. Bo rdzeniowy elektorat Polski 2050 jest – co tu dużo mówić – zdecydowanie antytuskowy. Gdyby nie owa silna animozja, pokoleniowo manifestowany sprzeciw wobec wizji powrotu do Polski przedpisowskiej, zmęczenie trwającą już niemal dwie dekady polaryzacją, to na Szymona Hołownię nie byłoby politycznego wzięcia i jego nazwisko wciąż jeszcze kojarzylibyśmy jedynie z komercyjnymi ramówkami w TV, ewentualnie publicystyką religijną. Jego formacja odróżnia się od PO przede wszystkim na osi stare–nowe; ideowo to już byty dosyć pokrewne. Można wręcz powiedzieć, że Polska 2050 jest jak Platforma po instalacji nowego systemu operacyjnego.
Powód uporu i oporu Hołowni przed budowaniem wspólnych list z ugrupowaniem Tuska jest zatem dosyć oczywisty. Wchodząc na wspólną scenę, młody lider praktycznie staje się zbędny, szczególnie w oczach dotychczas najwierniejszych sympatyków. I nie bardzo wiadomo, gdzie miałby szukać alternatywnego źródła legitymizacji. A do tego dochodzi jeszcze szereg problemów technicznych, które ujawniłyby się wraz z akcesem Polski 2050 do szerokiego bloku opozycji. Pozbawiona budżetowej subwencji miałaby znacznie skromniejsze zasoby niż partnerzy, aby lansować swoich kandydatów na wspólnej liście. Co gorsza, w zdecydowanej większości byłyby to osoby szerzej nieznane, z pustą kartą w polityce. Łatwiej promować beniaminków na osobnej liście. Sympatyk ruchu nie ma wtedy wielkiego wyboru, po prostu idzie głosować na lokalne alter ego Hołowni w swoim okręgu. Ale już otoczeni politykami bardziej rozpoznawalnymi oni po prostu zginą w tłumie i trzeba będzie niemałej fatygi, aby takiego kandydata wyłuskać.
Są oczywiście pomysły ułatwiające wyborcom nawigację po wspólnych listach. Szczególnie koncepcja Marka Borowskiego, aby każdy z udziałowców dostał stałe miejsce na liście, identyczne w każdym okręgu. Tylko czy imperialną w swoich ambicjach Platformę stać na taki gest? Jak dotąd tego nie potwierdziła i chyba nie ma takich planów.
Oswajać i osłabiać
Taktyka Tuska wydaje się zresztą czytelna. Teraz należy oswajać PSL, a dalej tak długo osłabiać Hołownię, aż sam przyjdzie po prośbie, żeby go wziąć na wspólne listy. Jeszcze kilka miesięcy temu taki scenariusz nie wydawał się realny, gdyż z twardym elektoratem szacowanym na ok. 10 proc. Polska 2050 nie miała powodów obawiać się samodzielnego startu. Ostatnio jednak coraz trudniej przekraczać jej poziom dwucyfrowy, co dowodzi kurczenia się żelaznej rezerwy. Podobno z wewnętrznych badań wynika, że takich wyborców na dobre i na złe pozostało już tylko 6 proc. W świetle prezydenckich ambicji Hołowni nie wygląda to zatem szczególnie korzystnie.
A z pozyskiwaniem nowego elektoratu też może być problem, skoro ogólne zaufanie dla lidera ruchu też już spada. W niedawnym sondażu CBOS aż o 7 pkt proc. (obecnie: 36 proc. zaufania i 37 proc. nieufności). Problem w tym, że upokarzany dzisiaj Hołownia może się mimo wszystko zaciąć i nawet przy niepewnych sondażach iść do wyborów samodzielnie. A to już przy poparciu 5–7 proc. oznacza spore ubytki mandatowe dla całej opozycji i wręcz monstrualne w sytuacji zejścia pod próg. Z drugiej strony wciąganie słabnącej i szukającej już tylko sposobu na przetrwanie Polski 2050 na wspólne listy tak samo będzie się wiązać ze stratami, gdyż najbardziej pryncypialni w swoim odrzuceniu Tuska fani Szymona najpewniej się wtedy rozproszą. Jeśli coś miałoby ich w takim scenariuszu utrzymać, to przekonanie, że integracja odbywa się w logice wyższej konieczności, ale po partnersku i z zachowaniem suwerenności. Jeżeli więc taki scenariusz wciąż jest możliwy, jego realizację Hołownia musiałby poprzedzić szeregiem buńczucznych gestów pod adresem Tuska.
Lepiej już było
Problem w tym, że dzisiejsza szarpanina nie jest częścią żadnego scenariusza. Wygląda na to, że Hołownia po prostu wykonał o jeden zwód za dużo i zgubił piłkę. Swoje też pewnie zrobiła wymierzona w niego kampania z ostatnich paru tygodni. I teraz dopiero widać, jak poważnym błędem było porzucenie w ubiegłym roku koncepcji sojuszu z PSL. Wtedy celem byłoby powołanie nowego bytu politycznego z poparciem 17–18 proc. już na starcie, co stanowiłoby niezły punkt wyjścia do poszerzania formuły oraz zbudowania podmiotowej pozycji w rywalizacji/negocjacjach z Platformą. Dlaczego lider Polski 2050 nie zdecydował się na ten ruch? Krążą rozmaite wyjaśnienia: bo miał estetyczny opór przed wiązaniem się z kumoterską partią; bo uważał, że dużo wtedy słabsze PSL wnosi do spółki za mało głosów; bo rozbudowane struktury ludowców mogły stłamsić w kampanii pospolite ruszenie Hołowni; bo wciąż jeszcze liczył na wspólny projekt z Rafałem Trzaskowskim.
Niezależnie od prawdziwych przyczyn teraz już za późno na wykrzesanie pozytywnych impulsów. Dzisiaj byłby to ruch zdecydowanie defensywny, blok żółto-zielony mógłby liczyć na 12–13 proc. Czyli tyle, ile Hołownia jeszcze niedawno brał samodzielnie. Chociaż opcja wciąż jeszcze znajduje się na stole i tak należy odczytywać ubiegłotygodniowe słowa jednego z liderów PSL Piotra Zgorzelskiego, który układowi z Polską 2050 przyznał aż 70 proc. szans. Tak naprawdę wicemarszałek Sejmu najpewniej jednak wysłał Hołowni podprogowy komunikat: "jesteśmy już dogadani z Tuskiem, więc jeśli masz alternatywną ofertę, to zgłaszaj ją czym prędzej". Sam Hołownia mówił w tym samym czasie Monice Olejnik w TVN 24, że decyzję podejmie do końca lutego. Tyle wiadomo, że możliwy jest start samodzielny, z ludowcami albo w szerokim bloku "trzy razy P", czyli z PO i PSL (Lewica raczej na pewno pójdzie wtedy osobno).
Ale która opcja zwycięży? Współpracownicy lidera są zdezorientowani, a do tego podzieleni. I nie bardzo nawet wiadomo, wedle jakich kryteriów podjęta zostanie decyzja. Bo Hołownia AD 2023 to postać wewnętrznie sprzeczna i przez to mało przewidywalna. Wciąż jeszcze zostało w nim sporo założycielskiego idealizmu, chociaż po odbytym kursie partyjnego rzemiosła już się nauczył politycznego cynizmu. Na to nakłada się jego niemały egotyzm, nie zawsze dojrzała emocjonalność, ponadprzeciętna urazowość. Tyle że proporcje tej mikstury również trudno oszacować, co oznacza, iż najbliższe tygodnie mogą jeszcze przynieść wiele niespodzianek. Decyzja ma zapaść w lutym, luty już trwa.
Rafał Kalukin
Ze znawstwem tłumaczy mechanizmy rządzące sceną polityczną, często wraca do najnowszej historii, szuka analogii, niebanalnych porównań. Sam o sobie mówi, że jest "niedokończonym psychologiem z Gdańska", ponieważ na piątym roku przerwał studia na Uniwersytecie Gdańskim. Pisał do "Gazety Wyborczej" i "Newsweeka".