"Plułem krwią"
Po raz pierwszy dziennikarz tak obszernie opowiada o chorobie nowotworowej, którą przeszedł. Choroba dała o sobie znać w marcu zeszłego roku. Miecugow bardzo kaszlał, był leczony antybiotykami, które pomagały na krótko, a kaszel wracał. Wreszcie zrobiono mu w szpitalu badania i okazało się, że już jest na granicy przewlekłej obturacyjnej choroby płuc, która dopada palaczy.
Dziennikarz pluł krwią, ale bardzo obawiał się bronchoskopii. - Byłem zapisany na to badanie na ostatni poniedziałek czerwca. Całą niedzielę chodziłem jak struty, a wieczorem podjąłem decyzję. Coś za coś. Nie idziesz na bronchoskopię, bo intuicja ci mówi: nie idź, ale rzucasz palenie. Nie idziesz się zbadać, bo po pierwsze, jest to badanie mocno inwazyjne, a po drugie, można na jakiś czas stracić głos. A ja głosem pracuję.
Dopiero kiedy inny lekarz znalazł guza w jego płucach, dziennikarz zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie wiadomo było tylko, czy nowotwór jest złośliwy. To miał wykazać PET z 99-procentową pewnością. Badanie dziennikarz opisuje jako jedno z gorszych przeżyć w życiu. - Położyli mnie na kozetce za przepierzeniem z prześcieradła. Za tym przepierzeniem leżała dziewczynka, która była z mamą. Była opóźniona w rozwoju. Ktoś jej źle założył wenflon, bardzo cierpiała. Płakała tak, jak czasem płaczą zwierzęta. To był wręcz skowyt, cały czas mam go w uszach. Piekielne doświadczenie - stwierdza.