Protestujący odpalają race w czasie demonstracji. Tbilisi, 2 grudnia 2024 roku© East News | GIORGI ARJEVANIDZE

Gruzja na krawędzi. "Jeśli pojawią się ofiary, sytuacja wymknie się spod kontroli"

Protestujących, szczególnie młodych, udaje się jeszcze powstrzymywać przed eskalacją protestów. Z każdym dniem to ryzyko jednak rośnie - mówi Ana Buchukuri, gruzińska posłanka i jedna z liderek opozycyjnej partii Za Gruzję. - Zachód musi uderzyć sankcjami w Bidzinę Iwaniszwiliego - twierdzi.

  • 28 listopada premier Gruzji Irakli Kobachidze ogłosił, że jego rząd zawiesza do 2028 r. rozmowy o akcesji do Unii Europejskiej.
  • Tego samego dnia Parlament Europejski przyjął rezolucję, w której odrzucił wynik październikowych wyborów parlamentarnych w Gruzji i wezwał do ich ponownego przeprowadzenia w ciągu roku.
  • Po ogłoszeniu decyzji gruzińskiego rządu w całym kraju wybuchły spontaniczne protesty, które są brutalnie tłumione przez służby porządkowe.

Tatiana Kolesnychenko, Wirtualna Polska: Ostatnie noce były bardzo ciężkie dla mieszkańców Tbilisi. Barykady, armatki wodne, brutalne starcia protestujących z policją. Czy są znane dokładne liczby zatrzymanych i rannych?

Ana Buchukuri: Obecnie nie mamy oficjalnych danych, ponieważ zatrzymani przez policję nie trafiają do aresztów tymczasowych. One są już tak przepełnione, że policja przetrzymuje demonstrantów w samochodach. To jest ogromny problem, ponieważ wśród zatrzymanych jest wielu bardzo młodych ludzi i ich rodziny nie mają żadnych informacji, gdzie się znajdują, i co się z nimi dzieje.

Kolejnym problemem jest to, że nie ma publicznego nadzoru. Formalnie mamy w Gruzji Rzecznika ds. Praw Człowieka, ale jest on pod bezpośrednią kontrolą Gruzińskiego Marzenia [partia rządząca - red.] i nie podejmuje żadnych działań. Wiemy tylko tyle, że zatrzymanych zostało co najmniej kilkaset osób.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Wielu gruzińskich komentatorów twierdzi, że w pacyfikacjach protestów biorą udział Rosjanie - OMON lub wagnerowcy, przebrani w mundury gruzińskiej policji. Czy są na to dowody?

Te podejrzenia nie są bezpodstawne. Lider naszej partii Giorgi Gakharia był premierem w rządzie Gruzińskiego Marzenia w latach 2019-2021, a wcześniej ministrem spraw wewnętrznych. Ja również pracowałam w tym resorcie, więc znamy ten system i szkolenia, które przechodzą policjanci i służby specjalne.

Wiemy, jak działają i jakie strategie stosują. Jedna rzecz, co do której jesteśmy pewni: niektóre z tych osób, które noszą maski i mundury, nie są policjantami. Nie mamy jeszcze na tym etapie bezpośrednich dowodów, ale pracujemy, by je zdobyć.

Po czym to można stwierdzić?

Choćby po sposobie, w jaki się zachowują, poruszają, biegają. Tego stylu nie uczą na policyjnych szkoleniach w Gruzji. Więc nie wykluczamy, że mogą to być przedstawiciele prywatnych firm ochroniarskich. Przemawia za tym także to, że w poprzednich latach zwykli policjanci nie zakładali masek podczas protestów.

Teraz wszyscy mają zakryte twarze, co uniemożliwia ich identyfikację. Te zamaskowane osoby napadają na protestujących, stosując brutalną przemoc. Widzimy pewne podobieństwa do tego, jak były tłumione protesty w Ukrainie i na Białorusi.

Gruzini dziś nazywają protesty trzecią rewolucją w ich kraju. W weekend wszędzie dochodziło do akcji przeciw działaniom Gruzińskiego Marzenia. Tylko na głównym placu Tbilisi zebrało się kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Ale zaczął się właśnie tydzień roboczy. Nie obawia się pani, że energia protestów, ich dynamika, będzie się obniżała?

Na razie i napięcie, i temperatura pozostają takie same. Każdej nocy stoję z ludźmi przy barykadach i widzę, że ciągłe się pojawiają nowe twarze. Naturalne jest, że w pewnym momencie ludzie zmęczą się fizycznie i nastroje będą opadać. Dlatego właśnie zwróciliśmy się do przywódców Unii Europejskiej, by okazali Gruzji wsparcie.

Jest to bardzo ważne szczególnie dla młodych. Oni muszą zobaczyć, że Zachód, UE i Stany Zjednoczone słyszą i widzą nas, że stoją po naszej stronie. Bo to zwłaszcza młode pokolenie walczy dziś o zachodnie wartości, które są dla nas najważniejsze. Demokracja, wolność, sprawiedliwość. Ludzie muszą zobaczyć wyraźnie, że nasi zachodni partnerzy nas wspierają nie tylko werbalnie, ale i wyraźnymi działaniami.

Na przykład jakimi?

W tej chwili potrzebujemy, by Zachód wprowadził bezpośrednie sankcje. Nie chodzi o ukaranie całego kraju, a więc i społeczeństwa, ono nie powinno płacić za błędy władzy. Tylko każda z osób odpowiedzialna za sfałszowanie wyborów parlamentarnych, cofanie demokracji, przemoc wobec pokojowych protestantów, powinna odczuć skutki swoich działań. Dlatego mówimy o sankcjach personalnych, które muszą zostać wprowadzone jak najszybciej.

Jeśli ludzie zobaczą, że są pozostawieni sami sobie, poziom frustracji będzie rósł. W końcu Iwaniszwili [oligarcha Bidzina Iwaniszwili, założyciel Gruzińskiego Marzenia i szara eminencja w Gruzji – red.] wygra tę walkę. Dlatego staramy się, aby Zachód zrozumiał, że należy działać, a nie tylko składać oświadczenia.

Dlaczego według pani władze zdecydowały się na zawieszenie eurointegracji właśnie teraz? Część gruzińskich politologów uważa, że był to ruch wyprzedzający, bo sama Unia Europejska mogła podjąć takie kroki w odpowiedzi na sfałszowane wybory parlamentarne w październiku tego roku. Ale inna cześć dostrzega w tym działania Rosji, która się śpieszy przed inauguracją Donalda Trumpa, by zagarnąć jak najwięcej terytorium pod swój protektorat i nakreślić nowe strefy wpływu.

I jedno, i drugie ma wpływ na termin zawieszenia. Ale powinniśmy rozumieć, że teraz mamy w Gruzji apogeum, ale droga do niego zaczęła się znacznie wcześniej. Pierwsze sygnały o tym, że Gruzińskie Marzenie skręca w stronę autorytaryzmu, pojawiły się jeszcze w 2021 roku. Z tego właśnie powodu Giorgi Gakharia zrezygnował ze stanowiska premiera. Ale to inna historia.

Te procesy zaczęły się nasilać wraz z rosyjską inwazją na Ukrainę. Iwaniszwili wtedy zrozumiał, że strategiczne położenie Gruzji daje mu możliwość lawirować między Rosją i Zachodem, i szantażować jednych oraz drugich. Po prostu handlował gruzińską polityką zagraniczną, pokazując, zawłaszcza Zachodowi, że może robić z krajem, co tylko zechce.

W pewnym momencie zdecydował, że może zostać właścicielem Gruzji, nie przejmując się zdaniem Zachodu czy utrzymaniem pozorów demokracji. Dlatego przykładowo "narysował" ten zafałszowany wynik wyborów - 53,92 proc., choć do stworzenia rządu wystarczyłoby mu mieć 40 proc. To była demonstracja siły.

Chciałby być trochę jak Wiktor Janukowycz w Ukrainie? Wejść pod protektorat Rosji w zamian za przekształcenie kraju we własny folwark?

Wielu dostrzega te podobieństwa. Ale dla mnie, jako obywatelki Gruzji, liczy się tylko efekt działań wokół wyborów. W tej chwili mamy do czynienia z sytuacją, która całkowicie leży w interesie Kremla.

Wróćmy do lokalnej polityki. Od kilku dni liderzy czterech opozycyjnych partii spotykają się w rezydencji prezydent Salome Zurabiszwili. O czym toczą się rozmowy?

W tej chwili próbujemy zjednoczyć się wokół głównego żądania - rozpisania nowych wyborów. Z pełną świadomością tego, że ma to iść w parze z szeregiem zmian. Jeśli Iwaniszwili przeprowadzi nowe wybory w tym samym środowisku, ich wynik może okazać się nawet gorszy niż poprzednich.

Dlatego nowe wybory muszą się odbyć przy zresetowanym aparacie państwowym. Mam tu na myśli Centralną Komisję Wyborczą, służby wywiadowcze, Rzecznika Praw Obywatelskich. Jest pięć-sześć instytucji rządowych, które muszą zostać uwolnione od politycznego wpływu Gruzińskiego Marzenia. W przeciwnym przypadku nowe wybory nie będą miały żadnego sensu.

Czy gruzińska opozycja, która wcześniej była mocno podzielona, jest gotowa oddać rolę lidera protestów prezydent Salome Zurabiszwili? U części protestujących jej obecność na barykadach budzi zachwyt, ale u części polityków - zazdrość.

Nie ujęłabym tego w ten sposób. Władza pani prezydent jest bardzo ograniczona przez partię rządzącą. Ale dziś jest ona najbardziej neutralną platformą i instytucją. Dlatego blisko z nią współpracujemy. Salome Zurabiszwili jest obecnie jedynym urzędnikiem w Tbilisi, który zachował niezależność, i którego głos dociera do naszych zachodnich partnerów.

Omawiamy scenariusz zmian, rozpisania nowych wyborów, ale na razie nic nie wskazuje, by władza miała się na to zgodzić. Premier Irakli Kobachidze zapowiedział, że nie będzie nowych wyborów, a pani prezydent musi ustąpić ze swojego stanowiska w połowie grudnia, czego ona robić nie zamierza. Na jaki rozwój wydarzeń szykuje się Tbilisi?

Jedna rzecz, którą powinniśmy rozumieć: w Gruzji obecnie decyzji nie podejmuje establishment polityczny, premier, parlament czy ministrowie. Jest tylko jeden człowiek, faktyczny władca Gruzji – Iwaniszwili. Cała reszta nie ma nic do powiedzenia.

Nazywamy Kobachidze "premierem", ale jest to fikcja. Jeśli dostanie od Iwaniszwilego nowe polecenia, zmieni swoją narrację o 180 stopni. Więc Iwaniszwili musi poczuć presję ze strony Zachodu. I tu liczy się czas. Jak już mówiłam: wcześniej czy później przyjdzie zmęczenie i wtedy ludzie muszą zobaczyć wsparcie Zachodu. Muszą zobaczyć konkretne działania, indywidualne sankcje przeciwko każdej osobie, która jest odpowiedzialna za to, co dzieje się teraz na ulicach Gruzji.

A sankcje mogą zmusić Iwaniszwilego do zmiany i wycofania się z obranego kursu na Rosję?

Zależy mu tylko na dwóch rzeczach – jego majątku i bezpieczeństwie. Nie obchodzi go tak zwany premier, partia czy marszałek. Więc są to jedyne dźwignie, jakie zachodni partnerzy mają przeciwko Iwaniszwilemu. Oczywiście Iwaniszwil dobrze zabezpieczył swój majątek, ale to nie oznacza, że Zachód nie ma sposobów wpływu na niego. Jeśli tylko zechce, wywrze na nim presję.

Wielu analityków dziś porównuje protesty w Gruzji do Rewolucji Godności w 2014 roku. Podobne są powody, wściekłość społeczeństwa i niechęć władzy do pójścia na ustępstwa. W Ukrainie w końcu doprowadziło to do rozlewu krwi. Nie obawia się pani powtórzenia ukraińskiego scenariusza?

Obawiamy się i dlatego przy każdej okazji wzywamy protestujących do zachowania spokoju, nieeskalowania. Bardzo nie chcielibyśmy, by ukraiński scenariusz powtórzył się w Tbilisi. Kierujemy te ostrzeżenia zwłaszcza do młodszego pokolenia.

Oni przeżywają teraz bardzo intensywne emocje, ale trzymają się jeszcze w ryzach i dlatego obecnie Gruzińskie Marzenie nie może nawet mówić o jakimś "zamachu stanu". Ryzyko eskalacji przemocy jest kolejnym argumentem, aby Zachód jak najszybciej podjął działania. Jeśli pojawią się ofiary, sytuacja może wymknąć się spod kontroli i przerodzić się w coś bardzo niebezpiecznego.

Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski

Ana Buchukuri - posłanka parlamentu Gruzji od 2020 r. W tym samym roku została zastępczynią szefa Kancelaria Premiera, wcześniej pełniła funkcję zastępczyni szefa administracji w gruzińskim ministerstwie spraw zagranicznych. W lutym 2021 r., kiedy premier Giorgi Gakharia ogłosił rezygnację z urzędu na znak protestu przeciwko aresztowaniu Niki Melii, lidera opozycji, Buchukuri odeszła razem z nim, by utworzyć własną partię Za Gruzję. Według oficjalnych wyników w październikowych wyborach partia Za Gruzję otrzymała 8 proc. głosów.