Głośne śledztwo sprzed lat. Kamil Durczok zeznawał ws. narkotyków
Kamil Durczok, który stanie przed sądem, za jazdę pod wpływem alkoholu był również bohaterem głośnego prokuratorskiego śledztwa po publikacji tygodnika "Wprost". Zeznawał jako świadek w sprawie zabezpieczenia narkotyków w jednym z warszawskich mieszkań na Mokotowie. Postępowanie od ponad 4 lat jest zawieszone.
Początek 2015 roku. W tygodniku "Wprost” ukazują się dwie publikacje, które stawiają w niekorzystnym świetle ówczesnego szefa Faktów TVN. W jednej z nich opisana jest wizyta dziennikarza w mieszkaniu na Mokotowie wynajmowanym przez jego przyjaciółkę. W lokalu policjanci zabezpieczyli śladowe ilości kokainy i amfetaminy. Znajdowały się one na kartach kredytowych oraz w woreczku.
Prokuratura wszczyna śledztwo
Sprawą zajęła się wówczas prokuratura rejonowa na Mokotowie. - Postępowanie jest prowadzone w kierunku art. 62 par. 1 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, który mówi o tym, że kto posiada środki odurzające lub substancje psychotropowe, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3 – mówił wówczas ówczesny rzecznik stołecznej prokuratury Przemysław Nowak. Formalnie postępowanie wszczęto 17 lutego 2015 roku.
Na początku postępowania śledczy podejrzewali, że substancje psychoaktywne należą do dziennikarza. Durczok początkowo nie chciał poddać się badaniu DNA. Później takie badania miały być zrobione. O wynikach śledczy nie informowali. Jedynie "Super Express" nieoficjalnie twierdził, że badania wykluczyły, że narkotyki należały do Durczoka.
Dziennikarz od początku krytykował publikację tygodnika "Wprost". - W wolnym, prywatnym czasie odwiedziłem mieszkanie jednej z moich znajomych ze środowiska medialnego. To, co tam zrobiłem, to jest absolutnie moja prywatna sprawa. To nie było złamanie prawa – mówił wówczas dziennikarz w TOK FM.
Kluczowy świadek zniknął
Postępowanie jednak szybko zawieszono, dokładnie 16 lipca 2015 r. Powód? Okazało się, że śledczy nie mogą zlokalizować miejsca pobytu innego świadka Jolanty G., która razem z przyjaciółką dziennikarza wynajmowała wspomniane mieszkanie na Mokotowie.
- Miejsce pobytu Jolanty G. jest nieznane, dlatego też postępowanie jest zawieszone. Nie była ona jeszcze nigdy przesłuchana, a jej zeznania mogą mieć, zdaniem prokuratora, istotne znaczenie. Trwają czynności zmierzające do ustalenia miejsca pobytu - argumentował wówczas rzecznik stołecznej prokuratury Przemysław Nowak.
Jak ustaliła Wirtualna Polska, postępowanie nadal jest zawieszone, bowiem do tej pory prokuratura nie odnalazła kobiety. - Postępowanie pozostaje w dalszym ciągu zawieszone. Trwają czynności zmierzające do ustalenia miejsca pobytu świadka, celem wykonania ze świadkiem czynności procesowych - informuje WP Łukasz Łapczyński z prokuratury okręgowej w Warszawie.
Durczok wygrał z "Wprost"
Przypomnijmy, że po publikacji "Wprost” Kamil Durczok pozwał autorów artykułu oraz redakcję tygodnika. Domagał się przeprosin i 7 mln zł zadośćuczynienia. W 2016 roku warszawski sąd okręgowy przyznał mu 500 tys. zł oraz nakazał wydawcy "Wprost” publikację przeprosin na okładce tygodnika i trzech kolejnych stronach numeru. Później Sąd Apelacyjny w Warszawie zmienił wyrok pierwszej instancji, zmniejszając zadośćuczynienie do 150 tys. zł.
Tuż po wyroku były redaktor naczelny tygodnika "Wprost” Sylwester Latkowski nie krył oburzenia. Jego zdaniem, do napisania tekstu miał ich skłonić sposób zajęcia się tym tematem przez policję, której reakcja na doniesienie o możliwości obecności narkotyków w mieszkaniu - jak twierdzą dziennikarze - była "dziwaczna".
"W mieszkaniu, pośród chaosu nie do opisania były tam dziesiątki charakterystycznych torebek służących do przechowywania narkotyków, z resztkami białego proszku w środku, charakterystyczny rulon do wciągania narkotyków, karta płatnicza z białym proszkiem na krawędziach. Torba z roztrzaskanymi na miazgę telefonami i kamerą, ale też liczne rzeczy Durczoka, takie jak choćby jego korespondencja czy notatki na temat "Faktów" TVN (…) – wyliczał Sylwester Latkowski.
Według byłego naczelnego "Wprost”, dopiero po naleganiach właściciela mieszkania i dziennikarzy, funkcjonariusze wzięli się do pracy i na "odczepne” zabezpieczyli cześć torebek z resztkami białego proszku.
Dziennikarz bije się w pierś
Z kolei Durczok po wyroku nie krył satysfakcji. - To była egzekucja na osobie, na jej rodzinie; na moim dorobku dziennikarskim, na mojej trzydziestoletniej pracy w mediach. Mam nadzieję, że wyrok będzie jasnym sygnałem, że ten zawód to jest ogromna władza, ogromne możliwości, ale musi temu towarzyszyć taka sama odpowiedzialność i staranność – mówił wówczas.
Przypomnijmy, w piątek Durczok spowodował kolizję pod wpływem alkoholu. Miał 2,6 promila w wydychanym powietrzu. Usłyszał już zarzuty. Grozi mu kara pozbawienia wolności do 2 lat, grzywna w wysokości 60 tys. zł oraz zakaz prowadzenia pojazdów do 15 lat.
- Bardzo, bardzo wszystkich przepraszam. Wszystkich, którzy we mnie wierzyli i mi ufali. To są bardzo trudne dni dla mnie. To co się wydarzyło jest karygodne - powiedział Kamil Durczok po wyjściu z sali sądowej. Dziennikarz dodał, że "ani przez moment nie zaprzeczałem faktom, które zgromadziła policja i prokuratura".
W poniedziałek sąd oddalił wniosek o areszt. Zdecydował o zastosowaniu wobec dziennikarza poręczenia majątkowego w wysokości 15 tys. zł, dozór policyjny oraz zakaz opuszczania kraju.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl