Generał mówi o katastrofie irańskiej maszyny. "Musieli korzystać z podróbek"
- Sam śmigłowiec nie nadaje się do przewozu VIP-ów. Nie wiemy, jak bardzo był wyeksploatowany, do jakich norm. Zabrakło zapewne oryginalnych części, musieli korzystać z podróbek - mówi Wirtualnej Polsce gen. bryg. pil. Tomasz Drewniak, były szef Wojsk Lotniczych.
Prezydent Iranu Ebrahim Raisi podróżował śmigłowcem Bell 212. Maszyna rozbiła się w pobliżu Dżolfy w irańskiej prowincji Azerbejdżan Wschodni. Śmigłowiec uderzył w zbocze góry i całkowicie spłonął.
Na pokładzie podczas tragicznego lotu znajdował się m.in. prezydent Iranu Ebrahim Raisi, szef MSZ Hossein Amirabdollahian, gubernator Azerbejdżanu Wschodniego Malik Rahmati, a także imam z Tabriz Mohammad Ali Al-Haszem.
Śmierć prezydenta potwierdzono w rządowym komunikacie, wcześniej informację o śmierci Raisiego przekazał szef irańskiego Czerwonego Półksiężyca Pir Hossein Kolivand.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ulewne deszcze w Niemczech. Żywioł niszczył wszystko na swojej drodze
Według amerykańskiej telewizji CNN maszyna, którą podróżował prezydent Iranu, została wprowadzona do eksploatacji jeszcze pod koniec lat 60. A Irańczycy mogli mieć problemy z dostępem do części zamiennych dla tego helikoptera z powodu zachodnich sankcji, co mogło odegrać kluczową rolę w katastrofie lotniczej. Na ten wątek zwracają uwagę także inne media.
W podobnym tonie wypowiada się gen. Tomasz Drewniak, były szef Wojsk Lotniczych w Polsce. - To śmigłowiec, który ma kilkadziesiąt lat. Maszyny te zostały wprowadzone do eksploatacji jeszcze pod koniec lat 60. Zostały zapewne dostarczone szachowi Iranu w latach 70. Były serwisowane sposobem gospodarczym, bo Iran ma problem z częściami zachodnimi wskutek sankcji. Szczególnie jeśli chodzi o silnik czy elektroniczne urządzenia. Sam śmigłowiec nie nadaje się do przewozu VIP-ów. Nie wiemy, jak bardzo był wyeksploatowany, do jakich norm. Zabrakło zapewne oryginalnych części, musieli korzystać z podróbek - mówi WP gen. Tomasz Drewniak.
Jak podkreśla, wpływ na katastrofę miała również pogoda.
- Decyzja, żeby lecieć takim śmigłowcem w taką aurę… To trochę przypomina, niestety, Smoleńsk. Także w tym, że nie "wkłada się" wszystkich najważniejszych polityków do jednej maszyny i nie leci się w mgłę. Zapewne pojawią się spiskowe teorie, że stał za tym Izrael. Myślę, że - podobnie jak przy 10 kwietnia w Smoleńsku - zostanie to jedynie teorią spiskową. Można też szukać analogii z wypadkiem śmigłowca z byłym premierem Leszkiem Millerem na pokładzie. Tam też była mgła i latanie na siłę. Skończyło się wtedy, szczęśliwie, na kilku rannych i przestraszonych osobach - przypomina były szef Wojsk Lotniczych.
W jego ocenie takie zdarzenia przytrafiają się raz na kilkanaście lat. - Najwyraźniej zapomina się o poprzednich doświadczeniach, a nowe pokolenie resetuje pamięć. Dodatkowo śmigłowiec poruszał się w bardzo wysokich pasmach górskich, powyżej 2 tysięcy metrów. W tym przypadku mogliśmy mieć do czynienia z tym, że mgła płynnie połączyła się z chmurą. Taki lot to proszenie się o katastrofę - ocenia wojskowy.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski