Gehenna Tatarów na Krymie. NKWD ich torturowało, gwałciło, mordowało, na końcu wysiedliło
Zabijano, rabowano, gwałcono, wreszcie wypędzono ich do Azji. Oto, co Stalin zrobił w trakcie II wojny światowej z Tatarami.
06.03.2014 20:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Pewnego lipcowego dnia 1944 r. Michaił Błochin, komsomolec z krymskiej wioski Seyit-Cugut, wraz z kolegami został wezwany na plac apelowy. Tam NKWD-ziści powiedzieli chłopcom, że mają do wykonania ważne zadanie i pod groźbą najwyższej kary nie mogą pisnąć ani słowa o tym, co zobaczą.
Błochin nie zapomniał tamtych przeżyć do końca swych dni. Przed śmiercią, mając już dosyć ciągnących się kilkadziesiąt lat nocnych koszmarów, opowiedział o wszystkim swojemu sąsiadowi, Ibrahimowi Qurasubazarowi: "Załadowali nas na ciężarówki i przywieźli na brzeg Morza Azowskiego. Spychacze kopały tam już doły. To, co zobaczyliśmy na plaży, przeraziło nas. Nie było gdzie stanąć - cały teren pokryty był martwymi ludzkimi ciałami, a fale bujały tymi, które jeszcze były w wodzie. Kazano nam sformować pary i nosić ciała do dołów. Pracowaliśmy długo i ciężko, a koszmar tego, czego doświadczyliśmy, spowodował, że nie mogliśmy nawet wypowiedzieć słowa. Nigdy nie wymażę już z pamięci widoku ciała młodej matki przytulającej swoje dziecko. Próbowaliśmy je rozdzielić - nie dało się. Wrzuciliśmy więc niemal zrośniętą dwójkę do dołu. Było tam mnóstwo ciał, w większości kobiet, dzieci i starców. Władze próbowały nam wytłumaczyć przyczyny tragedii. Przez Mierzeję Arabacką miała jakoby przejść gigantyczna fala, która zalała
wioski i spowodowała utonięcia wieśniaków. Wszyscy wiedzieliśmy, że to kłamstwo, ale nikt nie powiedział słowa".
Błochin był świadkiem finału jednej z najkrwawszych i bardziej perfidnych sowieckich zbrodni ludobójstwa, której ofiarą padli Tatarzy krymscy. Zamieszkiwali oni półwysep od setek lat. W XVIII w. Krym dostał się w ręce Rosji. Kolejni carowie, sprowadzając osadników z głębi imperium, starali się pozbyć Tatarów - z marnym skutkiem. Dokonali tego dopiero Lenin i Stalin. W latach 1922-1923, w wyniku przymusowych rekwizycji żywności, zagłodzono kilkadziesiąt tysięcy ludzi. W latach 30. przyszedł czas na rozkułaczanie i walkę z poglądami "narodowo-burżuazyjnymi". Wymordowano i zagłodzono kolejne tysiące. W sumie przed II wojną światową bolszewicy zamordowali 140 tys. Tatarów. Rozpoczęła się rusyfikacja.
Apogeum zbrodni miało jednak miejsce w 1944 r. W wyniku trwających raptem kilka dni mordów i wysiedleń z liczącego wtedy blisko 200 tys. osób narodu nie pozostał na Krymie nikt.
Zdrajców ukarzemy!
11 maja 1944 r. zebrał się Państwowy Komitet Obrony - najwyższy organ władzy w ZSRS podczas tzw. Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, którego przewodniczącym był oczywiście Stalin. Jego decyzja brzmiała: "Podczas Wojny Ojczyźnianej wielu Tatarów krymskich zdradziło ojczyznę. Podczas okupacji Krymu przez niemieckie wojska faszystowskie Tatarzy krymscy szczególnie odznaczyli się podczas dzikich odwetów na sowieckich partyzantach, a także pomagali niemieckim najeźdźcom w organizowaniu okrutnych łapanek obywateli sowieckich do niemieckiej niewoli i masowej eksterminacji ludu sowieckiego. Wszyscy Tatarzy mają być wygnani z terytorium Krymu i przesiedleni na stałe jako osadnicy specjalni w regionach Uzbeckiej SRR. NKWD ma zakończyć przesiedlenie do 1 czerwca 1944 r.".
Oskarżenie było bzdurą. Po zdobyciu przez Niemców Krymu w 1941 r. do SS i Wehrmachtu zaciągnęło się 20 tys. Tatarów, natomiast w Armii Czerwonej walczyło ich wtedy ponad 50 tys. Wielu z nich odznaczono Orderem Bohatera Związku Sowieckiego, a w komunistycznych oddziałach partyzanckich na Krymie stanowili 30 proc. Dużo chętniej pod sztandary ze swastyką garnęli się Rosjanie i Ukraińcy. O co więc chodziło?
Krym daje kontrolę nad Morzem Czarnym, toteż Stalin stwierdził, iż pozostawienie tam mniejszości narodowej, religijnie i etnicznie związanej z Turcją, która od końca II wojny światowej ciążyła ku USA, stanowi dla ZSRS śmiertelne zagrożenie.
Według decyzji PKO Tatarzy mieli być w większości deportowani do Uzbekistanu. W teorii każda rodzina mogła zabrać 500 kg żywności. Za utraconą własność mieli otrzymać specjalne kupony i przywileje, dzięki którym mieli urządzić się w nowym miejscu zamieszkania. W czasie transportu miały być zapewnione opieka medyczna i wyżywienie. Wykonawcą całego procesu został Beria stojący na czele NKWD. Na potrzeby operacji zmobilizowano 30 tys. żołnierzy tej formacji. Do dyspozycji mieli najnowsze samochody terenowe i ciężarówki - prosto z amerykańskiej pomocy wojskowej.
Zobowiązań nie dotrzymano. W maju 1944 r. Krym został podbity przez Sowietów. Jak pisze badacz dziejów Tatarów Edige Kirimal: "Po wkroczeniu na Krym armii sowieckiej cała ludność tatarska na mocy specjalnego rozkazu dowództwa została na 2 tygodnie pozostawiona do wyłącznej dyspozycji oddziałów NKWD. Wściekli żołnierze gwałcili kobiety, dziewczęta i dzieci. Bezbronni ludzie byli grabieni, rozstrzeliwani, wieszani. Przez 2 tygodnie nad Krymem roznosiły się przeraźliwe krzyki gwałconych, torturowanych i mordowanych". 17 maja o godz. 17 Bogdan Kobułow, zastępca Berii, zapowiedział przywódcom krymskich komunistów, co ich, jako Tatarów, czeka następnego dnia.
W 55. rocznicę zarządzonej przez Stalina deportacji w Symferopolu odbyła się demonstracja Tatarów, w której uczestniczyło ok. 40 tys. osób (fot. PAP/EPA/Stringer)
Deportacje rozpoczęły się 18 maja w typowy sowiecki sposób - od walenia w drzwi. Jedna z wypędzonych, Tenzile Ibraimowa, wspominała: "Wydalenie odbyło się w bardzo gwałtowny sposób, o 3 nad ranem, gdy dzieci jeszcze spały. Kilku żołnierzy przyszło i powiedziało, że mamy się zbierać i opuścić dom w przeciągu kilku minut. Nie pozwolono nam zabrać ani własności, ani jedzenia. Traktowali nas tak gwałtownie, że myśleliśmy, że zostaniemy rozstrzelani. Mój mąż walczył na froncie, ja zostałam z trójką dzieci". NKWD-ziści grabili mieszkania, wyzywając mieszkańców od świń, swołoczy, sprzedawczyków i zdrajców. Opornych lub uciekających rozstrzeliwano na miejscu. 20 maja na Krymie Tatarów już nie było. Prawie...
Horror na stepach
Oszołomionych ludzi zawieziono ciężarówkami do stacji kolejowych i upchnięto w bydlęcych wagonach. Jedna z deportowanych, mająca wówczas 13 lat, wspominała: "Wszyscy zostali zainfekowani przez wszy, a muchy po prostu zjadały nas żywcem. Było gorąco. Nie można było się umyć - również po przybyciu. Wielu z nas zginęło po drodze. Ciała były przez strażników wyrzucone poza wagon i jechaliśmy dalej". W transportach umarło w ten sposób 5 proc. deportowanych. W Uzbekistanie zamiast przygotowanych domów i gospodarstw czekał tylko step. Tatarzy, aby przeżyć, musieli wykopać ziemianki lub stworzyć lepianki z wysuszonej ziemi. Szczęśliwi byli ci, którzy w kilkaset osób zostali poupychani w magazynach czy nieczynnych oborach. Pierwsze chwile po dotarciu do celu w oczach ofiar deportacji wyglądały tak: "Wyładowali nas w Urta Aul jak bydło na rzeź. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Byliśmy głodni i chorzy. Mdleliśmy z głodu i zaczęły umierać całe rodziny. Po dotarciu do Samarkandy zebrali nas na stadionie. Zabrali nasze
rzeczy i rzucili w rogu. Poprowadzili nas, popychając i napierając kolbami karabinów do łaźni. Bili nas kolbami, przeklinali i polewali gorącą wodą z chemikaliami. Kilka osób umarło od oparzeń. Po tym z powrotem znaleźliśmy się na stadionie. Nasze rzeczy zniknęły".
Przez pierwszy rok szalał głód. Najgorzej mieli przedstawiciele rodzin urzędniczych czy inteligenckich (jak na ironię często zdeklarowani komuniści). Dla nich nie było pracy, umierali zatem najszybciej. Tenzile Ibraimowa wspominała: "Z naszej wsi wywieziono 30 rodzin, z czego przeżyło tylko 5, i to niepełnych. Moja krewna Manube Szeichislamowa deportowana była razem z 8 lub 10 dziećmi. Jej mąż zginął w pierwszych dniach wojny w szeregach Armii Czerwonej. Rodzina zabitego żołnierza zginęła na zsyłce śmiercią głodową, jedna tylko dziewczynka imieniem Pera została wśród żywych. Męża Adżigulsum Adżimambetowej wzięli faszyści. Z nią pozostała trójka dzieci: dziewczynka i dwóch chłopczyków. Rodzina ta głodowała jak i my. Nikt im nie pomógł ani materialnie, ani moralnie. W rezultacie z głodu najpierw zmarła dziewczynka, potem w jeden dzień obu chłopczyków. Wtedy gospodarz domu wyrzucił dwa trupki dzieci na ulicę do rynsztoka".
Ponura codzienność
Tatarów obowiązywał surowy reżim osiedleńczy. Miejscowi milicjanci, komendanci obozów zabrali im dokumenty i resztki drobnej własności. "Osadnikom" nie wolno było ruszać się dalej niż 5 km od miejsca pracy i zamieszkania. Tradycyjne tatarskie wesela zostały zakazane z powodu uskuteczniania na nich "bandyckich tańców", same śluby natomiast miały się odbywać za zgodą komendanta. Selim Chazbijewicz opisał losy jednej z tatarskich matek: "Ilewa, młoda kobieta, matka dwojga dzieci, prosiła komendanta o pozwolenie odwiedzenia umierającego krewnego mieszkającego w drugim rejonie. Komendant nakazał jej przyjść w celu uzyskania pozwolenia wieczorem, gdy już będzie wolny od obowiązków. Zadowolona kobieta poszła, jednakże nie wróciła już do dzieci. Następnego dnia sąsiedzi i dzieci kobiety znaleźli rozrąbane na kawałki jej ciało w zdemolowanym pomieszczeniu gospodarskim. Komendant nie mogąc zaspokoić swoich chuci, wobec oporu kobiety zwyczajnie ją zarąbał".
Transporty leków i żywności wysyłane przez PKO zostały rozkradzione przez lokalnych bonzów partii i bezpieczeństwa. Beria zresztą o tym wiedział i nie zamierzał nikogo za to karać. Perfidii całej operacji dodawało to, że mężowie i ojcowie głodzonych oraz umierających kobiet i dzieci bili się cały czas na froncie za tych, którzy właśnie mordowali ich rodziny. Po zwolnieniu z wojska Tatarzy krymscy byli zresztą też natychmiastowo deportowani. Część z nich zamiast do Uzbekistanu skierowano do kopalń i fabryk w Rosji.
Przybycie takiego weterana opisywała jedna z osadzonych kobiet: "Kobieta i jej syn zostali znalezieni zjedzeni przez szakale. Poznaliśmy chłopca tylko po butach. Trzy dni potem przywieziono jego ojca prosto z frontu. Zasalutował nam i spytał się, czy widzieliśmy jego rodzinę? Nikt nie odpowiedział. 'Niech Bóg będzie z tobą. Niech spoczywają w pokoju' - wyszeptała jedna z kobiet. Bohaterski żołnierz rzucił się wtedy na ziemię. Płakał, uderzał i drapał ziemię. Gdy się podniósł, był już stary, szary i wyczerpany".
W pierwszych 18 miesiącach deportacji, od 1944 do 1945 r., zagłodzono na śmierć od 20 (jak wynikałoby z tajnych wówczas danych NKWD) do 45 proc. (badacze tatarscy) całej nacji. Są to dane porównywalne z Holokaustem na Węgrzech lub w Rumunii. Pierwszy transport mąki, kaszy, soli i cukru Tatarzy dostali dopiero we wrześniu 1945 r.
Tatarzy krymscy w swoich strojach tradycyjnych - 1880 r. (fot. Wikimedia Commons)
Tymczasem na Krymie trwało bezlitosne usuwanie śladów tatarskiej kultury materialnej. Niszczono domy, cmentarze i meczety. Wycinano nawet cyprysy, które miały się niby kojarzyć z "tatarszczyzną". Autorami skarg natychmiast zajmowało się NKWD. 9 lipca 1944 r. Kobułow raportował Berii o wykonaniu zadania. W nagrodę został wraz z podwładnymi odznaczony. W czasie ceremonii jeden z oficerów miał przestraszony i spocony szepnąć: "Towarzyszu, zapomnieliśmy o kilku wioskach na Mierzei Arabackiej". Kobułow, tłumiąc wściekłość, miał podobno odpowiedzieć: "Jeśli za dwie godziny pozostanie tam choćby jeden żywy Tatar, potoczą się wasze łby".
NKWD dostało ostatecznie 24 godziny. Sprawę rozwiązano metodą znaną z rewolucji francuskiej. Wszystkich rybaków zapędzono na starą barkę, którą naprędce sprowadzono z portu w Geniczesku. Ludziom kazano zejść pod pokład. Holowniki pociągnęły barkę na środek Morza Azowskiego. Tam otwarto zawór denny, zatapiając statek. NKWD-ziści czekali na holownikach z bronią maszynową wycelowaną w wodę - na wypadek, gdyby ktoś się uratował. Ciała jednak wypłynęły jakoś z wraku, czego skutek obserwował potem Michaił Błochin.
Strumyk i strumień
Po śmierci Stalina terror zelżał. Na tyle, że niektórzy mogli na krótko opuszczać miejsce osiedlenia. Niewola trwała do końca lat 60. W 1967 r. dekretem Rady Najwyższej "zrehabilitowano" Tatarów, pozwalając im osiedlić się, gdzie chcą, na terenie całego ZSRS. Tatarzy zrozumieli to dosłownie i mimo koszmarnej biedy zaczęli cienkim strumieniem wracać na Krym. Tam czekało ich jednak brutalne traktowanie przez miejscowy aparat.
Bardzo często, chcąc zniechęcić powracających, milicja ręka w rękę ze zwykłymi kryminalistami dokonywała pogromów mieszkających w prowizorycznych osiedlach Tatarów. Bito, grabiono, gwałcono, nie szczędząc ciężarnych kobiet i dzieci. Strumień powracających jednak nie ustawał. Po upadku ZSRS przerodził się w rzekę. Tatarzy do domu wracają do dziś.