PolskaGdzie się podziali oligarchowie?

Gdzie się podziali oligarchowie?

Niegdyś wszechobecni oligarchowie zniknęli z polskiego życia publicznego. O ile jednak rząd Jarosława Kaczyńskiego otwarcie z nimi walczył, o tyle Donald Tusk oligarchów unika. A oni uznali, że bratanie się z politykami przestało się opłacać.

24.11.2008 | aktual.: 24.11.2008 10:30

– Chcemy jasno powiedzieć, że są w Polsce tak zwani wielcy biznesmeni, którzy kolekcjonują w swoich spółkach byłych ministrów, byłych posłów. Widzimy to zjawisko, dostrzegamy to zjawisko, monitorujemy i chcemy tym panom powiedzieć, takim panom, jak pan Kulczyk, jak pan Gudzowaty, jak pan Krauze, że jeśli liczą na to, że dzięki temu będą odnosili korzyści w biznesie, to są w wielkim błędzie – grzmiał Mariusz Kamiński, szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego w 2006 roku.

Dwa lata po tych słowach szukamy oligarchów. I ledwo ich dostrzegamy. Jan Kulczyk, budowniczy polskich autostrad, magnat polskiego browarnictwa, prywatyzator polskiej telekomunikacji, mieszka w Londynie. Ryszard Krauze przenosi interesy do Kazachstanu, choć kiedyś był pierwszym informatykiem RP. Aleksander Gudzowaty, choć wciąż urzęduje w biurze, którego nie powstydziłby się angielski lord, nie ma już kogo do niego zapraszać. Bo politycy jakoś nie chcą wpadać do gabinetów oligarchów. Jeśli już – to w wielkiej tajemnicy.

Czas bez wychylania się

– Ja jestem idiota, a nie oligarcha – denerwuje się Aleksander Gudzowaty. – Moja firma zapłaciła od początku działalności półtora miliarda złotych podatku dochodowego. Nie wyprowadzałem pieniędzy do podatkowych rajów, a wciąż muszę walczyć o dobre imię.

Ryszard Krauze, gdy słyszy o sobie „oligarcha”, odbiera to tak, jakby ktoś nazwał go „grubym karłem”.

– Termin „oligarchowie” bracia Kaczyńscy ukuli na potrzeby polityczne. Musieli mieć wroga, którego łatwo wskazać palcem – dodaje Zbigniew Niemczycki, właściciel Curtis Group działającej w branżach elektronicznej, farmaceutycznej i lotniczej. Lotnictwo to zresztą pasja Niemczyckiego – od wielu lat organizuje i finansuje piknik lotniczy w Góraszce. Słowa „oligarcha” najbardziej zamożni polscy biznesmeni unikają jak diabeł święconej wody, bo w ostatnich latach nabrało nowego znaczenia. To już nie tylko określenie przedstawiciela finansowej elity, który zdobył wysoką pozycję ekonomiczną i polityczną. To przede wszystkim synonim kogoś, kto robi podejrzane interesy na granicy korupcji, na sposób rosyjski, za przyzwoleniem (a często przy współudziale) władzy. Interesy, na których nieliczni szybko bogacą się kosztem licznych.

PiS w swej populistycznej kampanii przeciwko oligarchom właściwie tylko wykorzystało to, co na tacy podsunął mu SLD w aferach związanych z osobą Lwa Rywina, z Orlenem i PZU. Sejmowe komisje śledcze wprawdzie nie odsłoniły kulis teatru oligarchów, ale pokazały, że coś jest nie tak. – Jedno jest pewne: trauma pozostała po obu stronach, i wielkiego biznesu, i polityki – słyszę od jednego z rozmówców.

Jeszcze kilka miesięcy temu biznesmeni z górnej półki i ich współpracownicy w ogóle nie chcieli rozmawiać z dziennikarzami. Dziś nieco się ośmielili, choć zwykle wolą mówić „na offie”. Mają świadomość, że po PiS-owskiej nagonce nastał okres przejściowy, którego finału nie da się przewidzieć. Donald Tusk – choć wywodzi się z partii biznesowej, popierającej liberalizm ekonomiczny – unika kojarzenia go z oligarchami. – Taki stan potrwa aż do wy-borów prezydenckich. Do tego czasu żadna ze stron się nie wychyli – mówi mi jeden ze współpracowników Ryszarda Krauzego. Pod tym twierdzeniem podpisują się wszyscy, którym nadano status oligarchy. * Mordy w pałacyku*

Rząd Tuska wymyślił nową formułę komunikowania się ze światem biznesu: za pośrednictwem Janusza Palikota i jego sejmowej komisji „Przyjazne państwo”. – Spotykam się z przedstawicielami Krajowej Izby Gospodarczej, Business Centre Club, Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan”, Związku Rzemiosła Polskiego – wylicza poseł Palikot. Sam jest biznesmenem, współwłaścicielem Polmosu Lublin, jednym z najbogatszych parlamentarzystów. – Spotkam się z każdym, kto zechce przyjść i rozmawiać, ale na komisji, przy świadkach, na roboczo. Dla tych, którzy nauczyli się bezpośrednich relacji, robienia interesów przy kolacji czy obiedzie, nie ma miejsca. Nie ma miejsca na elitarność, nie ma miejsca dla świętych krów – deklaruje Palikot.

Poseł regularnie spotyka się też z ministrem Sławomirem Nowakiem, szefem gabinetu politycznego premiera. Czasami bezpośrednio z Donaldem Tuskiem. To droga, którą wieści o oczekiwaniach świata biznesu trafiają do szefa rządu. Bywa, że także za pośrednictwem wiceministra gospodarki Adama Szejnfelda i wicepremiera Waldemara Pawlaka. Innego dojścia do premiera biznes dziś nie ma.

Dzięki temu – według Mieczysława Bąka, zastępcy sekretarza generalnego Krajowej Izby Gospodarczej – nastąpiło oczekiwane przez przedsiębiorców przesunięcie zainteresowań rządu z wielkich firm na średnie i małe. Zwłaszcza że ci wielcy do kontaktów z Palikotem też się nie palą. W odstawkę poszła Polska Rada Biznesu tworzona w 1992 roku między innymi przez Jana Kulczyka, Zbigniewa Niemczyckiego czy Jana Wejcherta (współtwórcę koncernu ITI i telewizji TVN). Jej siedziba, należący do Wejcherta pałacyk Sobańskich w Warszawie, była pierwowzorem reklamy wyborczej PiS „Mordo ty moja”. W jej piwnicach na skórzanych fotelach siadywali najwięksi biznesmeni i politycy III RP. Ubijali nie tylko własne interesy – jak wspomina jeden z moich rozmówców, uczestnik tych spotkań – ale i przekonali premiera Leszka Millera do obniżenia stawki podatkowej CIT z 27 do 19 procent, na czym skorzystali wszyscy przedsiębiorcy. Teraz niektórzy oligarchowie mają do władzy żal za brak podobnych spotkań – czy to w pałacyku Sobańskich, czy w
kancelarii premiera.

Zarażeni w związku

Mają żal, bo twierdzą, że politycy winę za zakulisowy lobbing zrzucili na biznesmenów. A przecież to Józef Oleksy wpadał do Gudzowatego i opowiadał rzeczy, które po ujawnieniu wykopały go ze sceny politycznej, to premier Leszek Miller przyjmował zaproszenie na sylwestra od Anny i Jerzego Staraków, właścicieli Polpharmy i restauracji Belvedere. To prezydent Aleksander Kwaśniewski z małżonką bywali w hotelu Bryza u Katarzyny i Zbigniewa Niemczyckich oraz na tenisowym turnieju Prokom Open organizowanym przez Ryszarda Krauzego. Pod drzwiami tego samego Krauzego w hotelu Marriott dreptał szef MSWiA w rządzie PiS – Janusz Kaczmarek.

Turniej tenisowy Krauzego w Sopocie był przez lata imprezą, na którą politycy pchali się drzwiami i oknami. Obecność na trybunach i towarzyszących rozgrywkom rautach uchodziła za towarzyskie być albo nie być. W tym roku turnieju Krauzego już nie było – pod inną banderą przeniósł się do Warszawy. – Jeszcze na początku rządów PiS, za premiera Kazimierza Marcinkiewicza, wydawało się, że władza potraktuje związki z biznesem jak mniejsze zło, jakim dla katolików jest ślub cywilny: oczywiście lepiej, żeby był kościelny, ale i cywilny można przeżyć. Po napaści na Krauzego w aferze gruntowej w 2007 roku stało się jasne, że o żadnych związkach z władzą nie może być już mowy – mówi jeden ze współpracowników biznesmena.

W kręgu Jana Kulczyka usłyszałam inne ciekawe porównanie: – Związki polityków z biznesem przypominały trochę historie małp roznoszących HIV. Małpy od wirusa nie umierają, ale zarażeni nim ludzie są już zagrożeni. Politycy jak małpy zarażali biznesmenów łasych na kontakty z władzą. Politykom uchodziło to na sucho, biznesmenom przeciwnie.

Krauze i Kazachstan

O Ryszardzie Krauzem coraz częściej słychać, że zwija interesy w Polsce. Zachował wprawdzie biuro w hotelu Marriott i dom w Kamiennej Górze koło Gdyni, a także jeden z dwóch prywatnych odrzutowców. Ale portfolio firm topnieje z dnia na dzień.

Sprzedał kurę znoszącą mu w latach 90. złote jaja, czyli Prokom Soft-ware, który informatyzował ZUS, NIK i większość urzędów w kraju. Sprzedał Pol-Aquę budującą wodociągi. Prowadzi rozmowy dotyczące sprzedaży Biotonu – firmy produkującej insulinę – choć nieraz zapewniał, że z biotechnologicznym interesem nie rozstanie się szybko. W maju tego roku sprzedał jednak już 3,9 procent akcji Biotonu firmie kontrolowanej przez innego oligarchę, Zygmunta Solorza-Żaka, właściciela telewizji Polsat. Solorz płacił za akcje Biotonu 63 grosze, dziś cena spadła do około 40 groszy (dwa lata temu akcję tej spółki wyceniano na ponad 3 złote). Do przejęcia większościowego pakietu przymierza się Polpharma Jerzego Staraka. Jeśli transakcja zostanie sfinalizowana, Krauzemu pozostanie tylko firma deweloperska Polnord budująca w Warszawie Miasteczko Wilanów, gdzie mieszkanie kupili Jolanta i Aleksander Kwaśniewscy.

Będzie mieć za to udziały w Petrolinveście, który dla Krauzego szuka ropy w Kazachstanie. Mówi się, że biznesmen zbiera fundusze właśnie na odwierty (każdy kosztuje 20–60 milionów dolarów). Wiadomo jednak, że pieniędzy potrzebuje też na spłatę kredytów dotąd zabezpieczanych akcjami firm, których wartość spada na łeb, na szyję. Tak oto w przypadku Krauzego zadziałała mieszanka piorunująca: kryzys finansowy plus kłopoty z władzą. * K jak Kulczyk Tower*

Jan Kulczyk wycofał się z polskiego życia publicznego w 2005 roku, po aferze Orlenu, która wybuchła rok wcześniej. Kulczyka, największego prywatnego akcjonariusza Orlenu, oskarżano o kontakty z rosyjskim szpiegiem. Teraz więcej przebywa w Londynie niż w Polsce. W Warszawie ma biuro Kulczyk Holding oraz zarejestrowanej w Luksemburgu firmy Kulczyk Investment House (KIH). Pozostałe biura są w Kijowie, Dubaju i Londynie, gdzie biznesmen mieszka z nową partnerką.

Znamiennym momentem poprzedzającym- wycofanie się Kulczyka z Polski były imieniny biznesmena w czerwcu 2005 roku. – W poprzednich latach brakowało kościołów, do których można by rozwieźć kwiaty przysyłane w tym dniu do firmy. Tamtego roku telefon milczał. Nie przysłano żadnego bukietu. Jan Kulczyk siedział w biurze i nie był w stanie w to uwierzyć – wspominają pracownicy firmy.

Po wycofaniu się Kulczyka z krajowego życia biznesowo-towarzyskiego wieści o jego działaniach sączą się cienką strugą. Z informacji tych wyłania się obraz Kulczyka biznesmena, a nie bywalca politycznych gabinetów. Dowiadujemy się więc, że za 63 miliony dolarów buduje pięć biurowców na najdroższej ziemi w Dubaju, że inwestuje w różne firmy: szukające ropy i gazu w Brunei, Syrii, Peru i Kolumbii, mające prawo do odwiertów w Afryce, eksploatujące złoża gazu w okolicach Poznania i w Bieszczadach. Do tego Kulczyk zapowiedział wprowadzenie na naszą giełdę swej spółki Kulczyk Oil Ventures i zbudowanie w Warszawie najwyższego budynku kontynentalnej Europy. Gdy w firmie zaproponowano, by rozpisać konkurs na nazwę tego budynku, biznesmen odparł zdziwiony: „Po co? Przecież wszyscy i tak będą nazywać go Kulczyk Tower!”.

Wizerunek biznesmena klasy międzynarodowej wyłania się też z informacji, że lata gulf-streamem 550, najbardziej luksusowym miniodrzutowcem świata wartym 60 milionów dolarów. By nie tkwić w korkach, z podlondyńskiego lotniska Luton do centrum miasta leci helikopterem. Interesy najchętniej robi na kilkupiętrowym jachcie, którego obsługę stanowi ponad 20 osób. W maju tego roku dał się przyłapać na tej łajbie paparazzim gdy przypłynął do Monako na wyścigi Formuły 1. Właściwe to sam ściągnął na siebie uwagę fotoreporterów, bo jego syn Sebastian (28 lat) wywiesił na pokładzie polską flagę z napisem „Kubica”.

Metoda kontrolowanego dawkowania informacji wydaje się przynosić efekty. Gdy pojawił się na tegorocznym Forum Ekonomicznym w Krynicy, sesja z jego udziałem cieszyła się rekordową frekwencją. Ale Kulczyk bywa tylko tam, gdzie chce. W sierpniu 2008 roku jego firma została zaproszona na spotkanie u wicepremiera Pawlaka z irackim ministrem do spraw handlu ropą, ale na miejscu stawił się prezes polskiej filii KIH Dariusz Mioduski. Jeszcze cztery lata temu nieobecność Kulczyka na takim spotkaniu byłaby nie do pomyślenia.

Teraz pracuje nad wizerunkiem światowca. Podkreśla znajomość z Tokyo Sex-wale’em (jednym z najbogatszych biznesmenów Afryki, przyjacielem Nelsona Mandeli) czy z bratem sułtana Brunei. Nie mówiąc już o Michaile Gorbaczowie, po którym Jan Kulczyk przejął rok temu stery w ekologicznej organizacji Green Cross International. Dzięki temu były wiceprezydent USA Al Gore przyjął zaproszenie Kulczyka do Polski w marcu tego roku i zjadł z biznesmenem śniadanie. * Gudzowaty w krainie szaleństwa*

Aleksander Gudzowaty, w odróżnieniu od kolegów z trójcy oligarchów, nie próbował wyjeżdżać z kraju. Z politykami wojuje od rządów AWS, gdy jego firma Bartimpex zaczęła mieć problemy w handlu gazem z rosyjskim Gazpromem. – Wymyślona przez mnie inżynieria spłacania długów, czyli kupowanie od Rosji gazu za artykuły spożywcze i przemysłowe, uczyniła mnie bogatym człowiekiem. Gdyby nie tamte bartery, miałbym dziś g..., nie pieniądze. To jednak kłuło władzę w oczy. Politycy, służby, mafia kazali mi po prostu posunąć się na gazowej ławce. Na tym się nie skończyło. Półtora miesiąca temu nadeszły kolejne pogróżki dotyczące tym razem wycofania się z rynku biopaliw – mówi Aleksander Gudzowaty.

Jedna ze spółek Gudzowatego sprzedaje PKN Orlen bioestry produkowane z oleju rzepakowego. Jej prezesem w 2005 roku został Wiesław Kaczmarek, minister gospodarki i skarbu w rządach lewicy, bo Gudzowatemu, choć od lat narzeka na polityków, nie przeszkadzało ich zatrudnianie. Swego czasu w fundacji biznesmena pracował też Artur Zawisza (wówczas poseł AWS, potem PiS).

– Choć zalicza się mnie do najbogatszych w kraju, to nie pasjonuje mnie robienie pieniędzy dla pieniędzy. Są mi tylko potrzebne do realizacji moich szaleństw – tłumaczy Gudzowaty.

Prócz wiernej kopii piramidy Cheopsa i świątyni ekumenicznej pięciu wyznań w swej posiadłości w podwarszawskim Mariewie stawia w sąsiedniej wsi teatr i salę balową, gdzie na piętrze ma powstać prywatna biblioteka z gabinetem Gudzowatego. – Marzy mi się też postawienie repliki zegara z placu Świętego Marka w Wenecji. Z tą różnicą, że chciałbym, by z jednej strony zegar odmierzał czas normalnie, a z drugiej na wspak, w przeszłość – opowiada. Teraz ledwo porusza się o kulach – gościec i problemy ze stopą o mało nie doprowadziły do amputacji nogi.

– Wszyscy pytają, po co to wszystko robię. Bo kocham życie – wyjaśnia Gudzowaty. – Nawet w grobie zamontowałem sobie klamkę od środka. Gdy mnie będą chowali, to ludzie zobaczą może tę klamkę i się uśmiechną. I o to właśnie chodzi.

Zniknięcie oligarchów z życia publicznego ma nie tylko polityczny, ale i społeczny wymiar – wycofanie się z mecenatów.

Miejsce w szeregu

Krauze przestał łożyć na sport. Najlepsza polska tenisistka Agnieszka Radwańska przyznaje, że młodzi zawodnicy będą mieć trudniejszy start, od kiedy były właściciel Prokomu przestał sponsorować tenis. Od lata tego roku nie finansuje też koszykówki, choć to jego wsparcie pomogło stworzyć najlepszą drużynę w kraju – Prokom Trefl. Zachował jedynie patronat nad domem papieskim w Wadowicach. Na ten cel poszły ponoć wszystkie pieniądze ze sprzedaży kolekcji obrazów biznesmena. Jan Kulczyk wycofał się z finansowania sztuki. Przez lata wspierał Teatr Wielki w Poznaniu, dzięki niemu wyprodukowano najdroższe przedstawienie w historii tej sceny – kosztującą 1,7 miliona złotych operę „Andrea Chenier”. Dotował Festiwal Teatralny „Malta” i Towarzystwo Muzyczne imienia Henryka Wieniawskiego Instytutu Zachodniego. Z hojności Kulczyka nadal korzysta tylko klasztor w Częstochowie, gdzie biznesmen łoży na renowację księgozbioru. Na początku 2008 roku odebrał przyznany mu przez paulinów tytuł konfratra za konserwację
jasnogórskiej wieży, refektarza, biblioteki, kaplicy Matki Bożej, sali ojca Kordeckiego oraz za ufundowanie samochodu kaplicy, przeznaczonego do obwożenia obrazu Czarnej Madonny. Gudzowaty funduje jeszcze stypendia dla wybitnie zdolnej młodzieży w swojej fundacji Crescendum Est Polonia. Ale nie wybuduje w Polsce repliki pomnika Tolerancji, który ufundował jesienią tego roku w Jerozolimie. Marzy, by jego kopie stanęły na całym świecie, chce negocjować na ten temat z władzami Pekinu oraz Terytorium Północnego w Australii, gdzie znajduje się święta góra Aborygenów.

Rodzimi oligarchowie wolą być obywatelami świata niż Polski. Władzy to na rękę. Bo w Polsce bycie oligarchą – tak jak i przebywanie z oligarchą – wciąż jeszcze oznacza zachlapanie się błotem. I dopóki to błoto się nie wykruszy, współpraca polityki i wielkiego biznesu nie stworzy nowego, akceptowanego społecznie modelu. Komisja Palikota jest być może pierwszym krokiem w tę stronę. Ale nie może pozostać jedynym, bo nie sztuka oligarchów wysłać na Syberię, rzecz w tym, by znaleźć dla nich odpowiednie do rangi miejsce.

Aleksandra Pawlicka

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)