Dr Bartłomiej Kociński © Archiwum prywatne

Gdy życie dziecka wisi na jednym kabelku, a krew szybko stygnie

Magda Mieśnik

Katarzyna: "Nie da się nie zauważyć, że twoje dziecko umiera. Tymek słabł. Lekarka powiedziała, że została jedna opcja, inaczej synek umrze". Dorota: "Lena miała 2 proc. szans na przeżycie." Ostatnią nadzieją jest ECMO i ekipa dr. Bartłomieja Kocińskiego. Anestezjolog z Poznania jako jedyny w Polsce jeździ ratować dzieci, których płuca przestają działać. Po covidzie jest ich coraz więcej.

1 lutego 2024 r., Zielona Góra.

Rodzice przywożą Tymka do szpitala. Chłopiec ma półtora roku. Nie ma z nim kontaktu. Od kilku dni jest leczony z powodu objawów grypy. Ma duże problemy z oddychaniem. Na intensywnej terapii podłączają go do respiratora.

- Powiedzieli nam, że po kilku dniach powinno się poprawić, bardzo się starali, ale nic nie działało. Czwartego dnia usłyszeliśmy od lekarki, że jest bardzo źle, że wyczerpali już właściwie wszystkie możliwości - mówi Jakub, tata Tymka. - Nawet jakby tego nie powiedziała, to nie da się nie zauważyć, że dziecko umiera. Widziałam, jak synek słabnie. Miał konwulsje pod respiratorem - dodaje Katarzyna, mama chłopca.

Ostatnia szansa

Jedna z lekarek mówi rodzicom, że jest ostatnia możliwość ratunku. Gdy dochodzi do ostrej niewydolności oddechowej i płuca nie są w stanie natleniać krwi, chorego można podłączyć pod ECMO, maszynę zaopatrzoną w sztuczne płuco, która natlenia krew i jednocześnie zabiera dwutlenek węgla. Tyle że w Polsce bardzo rzadko stosuje się ją u dzieci. Zwłaszcza malutkich. Przyczyny są dwie: po pierwsze bardzo trudno założyć tak małe kaniule, które zmieściłyby się w żyłach dziecka, a po drugie nie ma przeszkolonych do tego specjalistów.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Policjant uratował życie mężczyzny. Nagranie reanimacji w autobusie miejskim w Warszawie

Szukając pomocy, lekarka z Zielonej Góry dzwoni do Szpitala Klinicznego im. Karola Jonschera w Poznaniu. Łączą ją z dr. Bartłomiejem Kocińskim z oddziału kardiochirurgii dziecięcej. To jedyny lekarz w Polsce, który karetką z ECMO jeździ w najdalsze zakątki kraju, by ratować dzieci z ostrą niewydolnością płuc.

- Gdy dzwoni do nas lekarz z innego ośrodka, od razu zadaję dwa pytania. Pierwsze: czy jest techniczna możliwość podpięcia ECMO, czyli czy średnica żyły u dziecka jest na tyle duża, że zmieści się kaniula. Drugie, bardzo brutalne pytanie: czy dziecko nadal ma szansę? Nie jeździmy do kogoś, kto nie ma szans. Upewniamy się wiele razy, czy jest sens jechać. Wiem, jak to brzmi, ale musimy wiedzieć, czy dziecko nadal jest żywe, czy nie ma krwawienia do głowy itd. ECMO nie jest po to, by bezsensownie przedłużać życie w cierpieniu. Ono nie leczy, tylko daje płucom czas na regenerację - mówi dr Kociński.

To drugie pytanie pada wiele razy, zanim ekipa karetki z ECMO wyruszy w drogę. - Pakujemy niezbędny sprzęt, a jednocześnie cały czas jesteśmy w kontakcie telefonicznym ze szpitalem, w którym przebywa dziecko. Ono musi być na tyle chore, że nie da się go wyleczyć, stosując normalną terapię, dusi się mimo respiratora, a jednocześnie musi być na tyle silne, by przeżyło podłączenie ECMO i potem do nas wróciło - wyjaśnia anestezjolog.

Pięć ton na kołach

Zebranie zespołu karetki z ECMO nie jest łatwe. Zawsze jedzie dr Kociński, perfuzjonista, czyli osoba obsługująca ECMO i asysta, najczęściej lekarz w trakcie szkolenia, który pomaga dwóm pierwszym medykom. Do tego jeszcze odpowiednio przeszkolony kierowca, bo karetka z ECMO jest sporo szersza, ale przede wszystkim dużo cięższa od normalnej. Waży pięć ton. Dlatego kierowca musi mieć prawo jazdy kategorii C, uprawniające do prowadzenia ciężarówki. Dlaczego jest tak ciężka? Poza podstawowym sprzętem musi się w niej zmieścić bardzo duży zapas tlenu, bo mali pacjenci w czasie transportu są podpięci do respiratora.

Dr Bartłomiej Kociński jeździ po całej Polsce, by ratować dzieci
Dr Bartłomiej Kociński jeździ po całej Polsce, by ratować dzieci © Archiwum prywatne

Czasem ekipa wyjeżdża z Poznania po półtorej godziny od pierwszego telefonu, innym razem zajmuje to sześć godzin. Z jednej strony czas nie jest tu tak ważny. To nie są sytuacje, że sekundy grają rolę, to bardziej godziny i dni. Stan pacjenta nie pogarsza się szybko. Poza tym nie zawsze dostępni są wszyscy członkowie ekipy. Jest niewielu kierowców karetki z uprawnieniami do prowadzenia ciężarówki. Jeśli akurat żaden nie jest na dyżurze, trzeba czekać, aż zacznie zmianę. To samo z perfuzjonistami i resztą zespołu.

Jeden telefon w sprawie ECMO dr Kociński odebrał, gdy był w Londynie. Akurat siedział w pubie. - Kiedy będziesz? - Ląduję jutro o 15. - Odbierzemy cię z lotniska. Wszystko dogramy.

Z samolotu wyszedł w eskorcie funkcjonariuszy Straży Granicznej. Od razu wsiadł do karetki i ruszył w drogę.

- Przed samym wyjazdem, gdy już siedzimy zapięci w pasy, jeszcze raz dzwonimy do szpitala, czy nadal mamy po kogo jechać. Do tej pory za każdym razem udało nam się zdążyć, żeby tego dzieciaka złapać jeszcze żywego - mówi dr Kociński.

Albo wszystko, albo nic

Do szpitala w Zielonej Górze, gdzie leżał Tymek, docierają w niedzielę około 20:00. Dr Kociński szybko bada chłopca i idzie do rodziców. Rozmowa zawsze jest bardzo krótka. Lekarz mówi wprost. Nic nie ukrywa. Tu nie ma miejsca na szarości.

- Czy wiecie, w jakim stanie jest dziecko?

- Tak.

- Czy wiecie, że umiera?

- Tak.

- Czy wiecie, że innego ratunku nie ma?

- Tak.

- Podsumowując. Spróbujemy założyć kaniulę, czyli ogromny cewnik, do żyły. Jeżeli pacjent to przeżyje, bo może nie przeżyć, to spróbujemy podłączyć ECMO. Jeśli przeżyje podłączenie ECMO, to spróbujemy go przewieźć do siebie. Jeśli przeżyje drogę, to może wyjdzie z tego żywy.

- Lekarz kilka razy powtarzał, że Tymek może umrzeć. Ale to była nasza jedyna nadzieja. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości - mówi mama chłopca.

Tymek trafia na salę operacyjną, gdzie lekarze muszą podłączyć ECMO. Trzeba to robić w warunkach sterylnych. Lekarz nacina skórę na szyi, a następnie z pomocą drutu prowadzącego umiejscawia kaniulę do żyły szyjnej wewnętrznej prawej, dalej przez żyłę główną górną, do żyły głównej dolnej.

Maszyna ruszyła

Kaniula to kilkunastocentymetrowy cewnik z tworzywa sztucznego, w którym jest zatopiona sprężyna. Dzięki temu nie zatka się w przypadku silnego zgięcia. Ma dwa otwory pobierające krew znad i spod serca. Między nimi jest trzeci otwór, który jest skierowany do prawego przedsionka w zastawkę trójdzielną. To nim krew wraca do ciała.

Podłączanie ECMO może zająć od 30 minut do nawet kilku godzin. U dzieci żyły są bardzo wąskie i trzeba dobrze dobrać rozmiar kaniuli. Nie może być zbyt wąska ani zbyt szeroka, bo może uszkodzić naczynie krwionośne. Najmniejsza dostępna na rynku kaniula ma cztery milimetry średnicy. Właśnie taką lekarze założyli dziecku, które ważyło zaledwie 4,2 kg. Dr Kociński szybko przelicza to na swoją masę ciała. - To tak, jakby mi ktoś włożył w szyję rurę kanalizacyjną - tłumaczy.

Gdy kaniula jest już w żyle, podpina się do niej przezroczysty kabel, którym krew zaczyna płynąć do ECMO. Perfuzjonista powoli uruchamia maszynę. To jeden z najbardziej krytycznych momentów. Jeśli lekarze za szybko zaczną natleniać krew, organizm dziecka tego nie wytrzyma.

Chwilę po północy Tymek jest już podłączony do ECMO. Maszyna pracuje. Dr Kociński: - To bardzo brutalna terapia. Dziecko jest cały czas nieprzytomne, na bardzo silnych lekach, nie może się ruszyć przez cały okres podpięcia. Tu życie wisi na jednym kabelku. Winda wisi na czterech linach i jeszcze ma dodatkowe hamulce, a kaniula w żyle z kablem, którym wyprowadzana jest krew z ciała, jest przyszyta jednym szwem i trzyma się na jednym plasterku. Przy przypadkowym ruchu może wypaść, a wtedy na 90 procent dziecko umrze. Zwłaszcza gdyby kaniula wysunęła się akurat w momencie, gdy krew jest wypompowana z organizmu i jeszcze nie zdążyła wrócić.

ECMO stoi obok łóżka pacjenta. Pompa zasysa krew, która wypływa z ciała kablem, i pod ciśnieniem pcha ją do sztucznego płuca. Płuco zabiera z krwi dwutlenek węgla i natlenia ją. Jednocześnie grzałka ogrzewa krew, która następnie wraca do ciała. Wymiana całej krwi zajmuje około minuty.

Wszystko zależy od grzałki

Podłączone do maszyny dziecko trzeba teraz przetransportować do karetki. To nie takie proste. Mimo że najmniejsze dzieci ważą zaledwie nieco ponad cztery kilogramy, ze szpitalnego łóżka na nosze na kółkach przenosi je pięć, sześć osób. Chodzi o to, by minimalizować wstrząsy i pilnować, by kaniula pozostawała na swoim miejscu. W normalnych warunkach transport chorego z sali do karetki zajmuje jakieś pięć minut. Dzieci podłączone do ECMO pokonują tę samą trasę w 40.

Potem jeszcze podpięcie urządzeń ratujących życie w karetce i można ruszać. W karetce musi być tradycyjne gniazdko 230V i prąd. ECMO ma zasilanie bateryjne, wytrzyma 3-4 godziny. Jeśli bateria by padła, jest jeszcze napęd na korbkę. Respirator też ma baterię, a w razie awarii lekarz może wentylować pacjenta workiem samorozprężalnym. Prąd jest potrzebny, by utrzymać odpowiednią temperaturę ciała.

- Krew, która płynie kablami, bardzo szybko stygnie. Temperatura ciała w ciągu 15-20 minut spadłaby do temperatury otoczenia, a to oznaczałoby śmierć pacjenta. Dlatego ECMO jest wyposażone w grzałkę zasilaną prądem. Dlatego najważniejszym elementem karetki ECMO jest agregat prądotwórczy - wyjaśnia dr Kociński.

Karetka ma też webasto, czyli ogrzewanie postojowe. W środku zwłaszcza na początku transportu musi być bardzo ciepło. Tak ciepło, że lekarzom jest zdecydowanie za gorąco. Niemal 30 stopni. Gdy temperatura ciała dziecka się ustabilizuje po transporcie z sali operacyjnej, ogrzewanie można trochę przykręcić.

Nie ma pośpiechu

Przed wyjazdem Tymka do Poznania lekarze proszą jeszcze rodziców, by nie pędzili za nimi swoim samochodem. Lepiej, żeby dotarli do Poznania później, ale bezpiecznie. Przez całą drogę trzeba bardzo pilnować małego pacjenta, a zwłaszcza tego, by kaniula się nie wysunęła. Jazda musi być płynna, bez wstrząsów. Dlatego ekipa dr. Kocińskiego po drogach ekspresowych i autostradach jedzie maksymalnie 120-140 km/h. Z tego względu wykluczony jest lot śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.

- Nie musimy się spieszyć. Musimy bezpiecznie dojechać. Dziecko ma cały czas podawane leki, my tylko dodajemy do niego jeden punkt – zabieranie dwutlenku węgla i dodawanie tlenu - mówi dr Kociński.

Tydzień po przyjeździe do Poznania, chwilę po północy Katarzyna odbiera telefon. Muszą natychmiast przyjechać, Tymek jest reanimowany. Wokół serca zebrał się płyn, trzeba go odessać. - Stoję nad nim, wokół mnóstwo ludzi, a on umiera. Usłyszałam: "My się nie poddajemy" - wspomina mama chłopca.

Dotrzymują słowa. Choć chłopiec ma bardzo powiększoną wątrobę, choć przyplątuje się sepsa i hemoliza, czyli rozpad krwinek, to po 19 dniach terapii, udaje się odłączyć Tymka od ECMO. Płuca się zregenerowały i mogą już same natleniać krew, bez pomocy maszyny.

Nauka chodzenia od nowa

Gdy Tymek trafił do szpitala, ważył dziewięć kilogramów i potrafił już chodzić. Po wybudzeniu waży siedem, stracił niemal całą masę mięśniową. Nie jest w stanie samodzielnie utrzymać głowy, o siadaniu czy chodzeniu nie mówiąc.

- Bolał go nawet zwykły dotyk. Konieczna była rehabilitacja, która szła bardzo szybko. 27 kwietnia poszliśmy na spacer. Nagrałem filmik, jak Tymek znów chodzi. Wysłałem do doktora Kocińskiego. Rozpłakał się. Nie mógł w to uwierzyć. Od razu przesłał nagranie wszystkim lekarzom, którzy zajmowali się synkiem. Gdyby wtedy nie przyjechał, nie mielibyśmy dziecka. Jedyny ślad, jaki po tym pozostał, to dwie malutkie blizny na szyi - mówi tata chłopca.

Po terapii ECMO Tymkowi zostały jedynie dwie małe blizny na szyi
Po terapii ECMO Tymkowi zostały jedynie dwie małe blizny na szyi © Archiwum prywatne

- Seria przypadków - tak mówi dr Kociński o tym, że jako jedyny lekarz w Polsce jeździ karetką z ECMO, by ratować dzieci. Na studiach medycznych anestezjologia była na szarym końcu listy jego marzeń. Wiedział też, że na pewno nie chce się zajmować dziećmi. Dziś jako anestezjolog pracuje na oddziale dziecięcej kardiochirurgii i jeszcze kilka minut przed naszym spotkaniem był na sali operacyjnej, znieczulając do operacji na otwartym sercu czterokilogramowe dziecko.

- Spodobało mi się, co mam powiedzieć? Pamiętam dokładnie każdego pacjenta z ECMO - śmieje się, ale gdy pokazuje zdjęcia uratowanych dzieciaków, po policzku płynie łza.

Gdy opowiada o ich leczeniu, nie wymienia imion, tylko podaje ich wagę. Pacjent 10 kilo, 15, 18. Bo w medycynie wszystko przelicza się na kilogramy, dawki leków, kaniule. To jest w momencie leczenia najważniejsze. Dopiero potem, gdy już są zdrowe, można powiedzieć o Tymku czy Lenie, a nie o kilogramach.

Pierwszy raz karetką z ECMO dr Kociński pojechał 30 grudnia 2017 roku. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej Poznańskie Pogotowie Ratunkowe otrzymało karetkę ze sprzętem od Urzędu Marszałkowskiego. Potem kolejne maszyny dorzuciła Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Następny wyjazd był dwa lata temu do Bydgoszczy. W ubiegłym roku siedem wyjazdów. W tym roku już pięć.

Liczba rośnie, bo coraz więcej szpitali wie o jedynej takiej w Polsce karetce dla dzieci. Poza tym od czasu pandemii COVID-19 dzieci dużo ciężej przechodzą wirusa RSV i zapalenia płuc. Zdarzają się też nieszczęśliwe wypadki.

"Czy to koniec?"

Wtorek, 9 maja 2023 r., Bydgoszcz

Lena ma 10 lat. Od urodzenia choruje. W szpitalach była już tyle razy, że nie przepada za lekarzami i zabiegami. Dlatego by zaoszczędzić jej stresu, mama zapisuje ją na leczenie zębów pod narkozą. Gdy lekarz podaje znieczulenie, treść pokarmowa z żołądka cofa się do płuc. Dochodzi do powikłań. Karetka zabiera dziewczynkę do szpitala. Rozwija się zachłystowe zapalenie płuc i problemy z oddychaniem. Trzeba wprowadzić Lenę w stan śpiączki farmakologicznej i zaintubować.

Dr Bartłomiej Kociński z Leną
Dr Bartłomiej Kociński z Leną © Archiwum prywatne

- Powiedzieli, że to na dzień lub dwa. Tymczasem po tygodniu stan córki był krytyczny. Patrzyłam tylko w monitory, czy to już koniec. Gdy na chwilę wróciłam do domu, zadzwonił mąż, żebym szybko przyjechała się pożegnać, bo nic się nie da zrobić. Lena miała dwa procent szans na przeżycie - mówi Dorota Śrubka, mama dziewczynki.

Przy Lenie cały czas była anestezjolożka. Dzwoniła do kolejnych szpitali, ale nikt nie zajmował się podłączaniem dzieci do ECMO. W końcu dodzwoniła się do szpitala w Poznaniu. Wyniki były bardzo złe. Po ich przejrzeniu dr Kociński zebrał ekipę. Do szpitala w Bydgoszczy dotarli w nocy z 15 na 16 maja.

- Były trzy scenariusze. Lena umrze. Lena umrze z ECMO. Lena przeżyje z ECMO. Nie zastanawialiśmy się z mężem ani sekundy - mówi mama Leny.

Dziewczynka była podpięta do ECMO przez 10 dni. - Gdy tak leżała na płasko z kaniulą w szyi, nie mogliśmy jej nawet za bardzo dotykać, żeby nic się nie przesunęło. Głaskałam ją tylko delikatnie po dłoni czy stópce. Jej życie trzymało się na tym jednym plasterku, który trzymał kaniulę. Widok był straszny. Pojawiły się odleżyny i krwotoki z różnych miejsc, bo trzeba było rozrzedzać krew, by nie pojawiły się skrzepy. Waga Leny spadła w tym czasie z 22 do 18 kilogramów - mówi Dorota Śrubka.

W Dzień Matki lekarze odłączyli dziewczynkę od ECMO. - Doktor Kociński i jego ekipa przywrócili nam córkę. To był najlepszy prezent, jaki mogłam dostać. Dzięki nim patrzę, jak Lena rośnie, zamiast zapalać znicze - mówi pani Dorota.

Lena z mamą po wybudzeniu ze śpiączki farmakologicznej
Lena z mamą po wybudzeniu ze śpiączki farmakologicznej © Archiwum prywatne

Wszystko dla dzieci

Sprzęt jest drogi. Jeden zestaw do podłączenia ECMO kosztuje około 20 tys. złotych. Cała maszyna około 400 tysięcy. Dr Kociński jest jednak przekonany, że za jakiś czas będzie to standard we wszystkich szpitalach. Jego ekipa szkoli już kolejnych lekarzy. Ostatnio niemal rok uczyła się u nich lekarka z Zielonej Góry. Potem swoją wiedzę przekaże kolejnym specjalistom.

Poznańska ekipa do tej pory jechała karetką z ECMO po 13 pacjentów. Dziesięcioro wyszło do domu, jedno wciąż walczy w szpitalu, stan dwójki był zbyt ciężki. - Ale gdybyśmy tego nie robili, to przecież wszystkie te dzieci by już nie żyły. Nadal jestem w szoku, że Tymek biega, Lena chodzi na basen, a kolejny chłopiec, czterolatek, miesiąc po wyjściu ze szpitala podbił koledze oko. Dzieciak z ECMO pokonał zdrowego. Właśnie dlatego to robimy - mówi dr Kociński.

Magda Mieśnik, dziennikarka Wirtualnej Polski

Chcesz się skontaktować z autorką? Napisz: magda.miesnik@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie

Burze i nawałnice w Polsce. Wojsko rusza do pomocy
Burze i nawałnice w Polsce. Wojsko rusza do pomocy
Tragiczny finał poszukiwań rolnika w Indonezji. Jego ciało odnaleziono w brzuchu pytona
Tragiczny finał poszukiwań rolnika w Indonezji. Jego ciało odnaleziono w brzuchu pytona
Nadejdzie z Czech. Pilny komunikat CHMI
Nadejdzie z Czech. Pilny komunikat CHMI
Erupcja wulkanu na Flores. Ewakuacja i odwołane loty na Bali
Erupcja wulkanu na Flores. Ewakuacja i odwołane loty na Bali
Alert RCB. Kolejne województwa zagrożone
Alert RCB. Kolejne województwa zagrożone
Tragedia na Sardynii. Śmierć polskiego turysty
Tragedia na Sardynii. Śmierć polskiego turysty
Niemcy oskarżają Chiny o atak laserem. Ambasador wezwany
Niemcy oskarżają Chiny o atak laserem. Ambasador wezwany
"Żelazny Obrońca". Polska i NATO odpowiadają na manewry Zapad-2025
"Żelazny Obrońca". Polska i NATO odpowiadają na manewry Zapad-2025
Burza po spotkaniu Hołowni. "Przełamywanie sekciarstwa"
Burza po spotkaniu Hołowni. "Przełamywanie sekciarstwa"
Eskalacja wojny handlowej? Chiny ostrzegają USA
Eskalacja wojny handlowej? Chiny ostrzegają USA
9-latek uratował życie na basenie. Wyciągnął chłopca leżącego na dnie
9-latek uratował życie na basenie. Wyciągnął chłopca leżącego na dnie
Awaria drukarki zaniżyła wyniki z matematyki. Co się stało w Nowem?
Awaria drukarki zaniżyła wyniki z matematyki. Co się stało w Nowem?