Gabinet wojenny po "re-coachingu" [OPINIA]
Zmiany w rządzie okazały się bardziej "re-coachingiem", niż rekonstrukcją. Zmniejszono liczbę ministerstw o niewielką liczbę, więc w tym wymiarze nie stało się prawie nic. Z wielkiej chmury spadł niewielki deszcz. W dodatku na górę rodzącą mysz – jeśli można nieco karkołomnie połączyć dwa przysłowia. Czy zatem nic ważnego się nie stało? Niekoniecznie - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Bo jednak widać w tej zmianie jakąś myśl – to de facto wypowiedzenie wojny opozycji, wrogom wewnętrznym, prezydentowi. Wszystko pod pretekstem ochrony Polski przed nadciągającą (rzekomo) agresją rosyjską. Dlatego można zażartować, że nowy rząd Donalda Tuska to "gabinet wojenny".
Stąd powrót do resortu spraw wewnętrznych Marcina Kierwińskiego oraz nominacja dla Waldemara Żurka. Ten ostatni jest zresztą jedną z niewielu bezpartyjnych osób, które uchowały się w rządzie (reszty pozbyto się, rozumiejąc, że w nadciągającej wojence z opozycją mogą jedynie przeszkadzać i lepiej zastąpić ich politykami z krwi i kości, nawet w ministerstwie kultury). Ale jego bezpartyjność jest tylko pozorna, bo choć nie należy do żadnego z ugrupowań tworzących koalicję 15 października, to przecież jego nominacja jest jak najbardziej polityczna i podyktowana tym, że jego poprzednik, Adam Bodnar, nie spełnił oczekiwań odnośnie rozliczania PiS i wsadzania do więzień przedstawicieli poprzedniej władzy. Dlatego Żurek jak najbardziej pasuje do tego "wojennego gabinetu".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rekonstrukcja rządu budzi w PiS "popłoch"? Fogiel zakpił z Brejzy
Rekonstrukcja ma służyć otrząśnięciu się po traumie porażki Rafała Trzaskowskiego i ucieczce do przodu (metafora ze spalonymi okrętami Corteza – bardzo nieszczęśliwa notabene – miała to obrazować). Po to potrzebny był ów coaching w wykonaniu premiera i próba ponownej mobilizacji. Konsekwencje będą oczywiste – wzrost napięcia w walce z opozycją i z ośrodkiem prezydenckim. Jeśli okręty zostały spalone, to nie ma miejsca dla dezerterów i liczy się tylko zwycięstwo. Czy to gwarancja sukcesu? Oczywiście nie, ale na pewno jakaś próba poderwania swojej drużyny do ataku.
Tusk przyznaje się do błędu?
Dymisje Izabeli Leszczyny, Sławomira Nitrasa czy Czesława Siekierskiego są przyznaniem, że nie spełnili pokładanych w nich oczekiwań (ktoś doszedł wreszcie do wniosku, że polonistka słabo nadaje się na stanowisko ministra zdrowia). Oraz osobistych antypatii Tuska. Lepiej późno, niż wcale.
Sensownym posunięciem jest stworzenie dwóch superministerstw, tyle tylko, że na czele pierwszego stanie polityk bez żadnego politycznego znaczenia, a na czele drugiego polityk bez żadnej wiedzy o powierzonym mu odcinku (sympatyczny nowy minister ma 32 lata i jego jedynym doświadczeniem jest bycie przez rok podsekretarzem stanu w resorcie środowiska oraz roczne sprawowanie mandatu w sejmiku wojewódzkim). Szef pierwszego superministerstwa ma zatem nie budować się politycznie i bez zbędnej dyskusji realizować polecenia premiera, a szef drugiego…zaspakajać apetytu swoich kolegów z PSL. Wygląda to słabo.
Podsumowując – to więcej niż kosmetyczne zmiany, ale mniej, niż gamechanger. Widać wolę Tuska do walki o utrzymanie się u władzy po 2027 roku, ale rekonstrukcja na pewno nie jest gwarantem osiągnięcia tego celu (choć na pewno dobrym krokiem w tym kierunku). Coś się zatem stało, ale za mało, by rozstrzygać o tym, kto będzie rządził Polską za dwa i pół roku. Wszystko zatem przed nami.
Dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski
Marek Migalski jest politologiem, prof. Uniwersytetu Śląskiego, byłym europosłem (2009-2014), wydał m.in. książki: "Koniec demokracji", "Parlament Antyeuropejski", "Nieudana rewolucja. Nieudana restauracja. Polska w latach 2005-2010", "Nieludzki ustrój", "Mgła emocje paradoksy", "Naród urojony".