Fiński generał: Krym jest dla Putina kwestią życia lub śmierci
Generał Pekka Toveri zwraca uwagę na okupowany przez Rosjan od 2014 roku Krym. Ewentualny ukraiński postęp w kierunku półwyspu byłby dużą stratą w polityce wewnętrznej zarówno dla Rosji, jak i Putina. Zdaniem fińskiego dowódcy głównym celem Władimira Putina jest zabezpieczenie własnej władzy, co pokazuje waga Krymu dla dyktatora.
Bądź na bieżąco z wydarzeniami w Polsce i na wojnie w Ukrainie, klikając TUTAJ
- Powiedziałbym, że Krym jest dla Putina być może sprawą, od której zależy jego los. Dyktator może jeszcze stracić podbite terytoria, w tym Donbas, ale jeśli straci też Krym, to pokaże tak wielką słabość, że rekiny ruszą na żer, gdy poczują krew w wodzie - uważa były szef fińskiego wywiadu gen. Pekka Toveri portalowi Verkkouutiset.fi.
- Krym to obszar, który jeśli zostanie utracony, spowoduje, że "piłka zacznie się toczyć" - dodaje.
Fiński dowódca zaznacza, że strach przed utratą władzy jest dla Putina decydujący. Gdyby dyktator obawiał się o swoją pozycję, mógłby uciec się do desperackich kroków. - Putin ma w nosie naród rosyjski, zależy mu na utrzymaniu się przy władzy. Jeśli wygląda na to, że jest to zagrożone, być może byłby nawet gotowy do działań nuklearnych - podkreśla Toveri.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Puszka Pandory
- Nie sądzę, by Kreml posunął się do skrajności. Broń nuklearna to duży problem. Na dodatek Ukraina jest tak blisko, że obrona przed uderzeniem jądrowym ze strony rosyjskiej byłaby niemożliwa. Użycie taktycznej broni jądrowej niekoniecznie zmieniłoby sytuację na linii frontu. Raczej groziłoby to odwetem wymierzonym w rosyjskie miasta przygraniczne za pomocą potężniejszej broni zachodniej. Ich użycie to puszka Pandory, bo nikt nie wie, co może się w takiej sytuacji wydarzyć - uważa natomiast Arkady Moshes, ekspert fińskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Ekspert zwraca także uwagę na łańcuch podejmowania decyzji, zgodnie z którym. Użycie broni nie może być podejmowane jednoosobowo.
Toveri i Moshes zgodni są do jednego. Zachodnie dostawy sprzętu dalej muszą płynąć do walczącej Ukrainy. - Kijów potrzebuje od Zachodu czegoś więcej niż tylko czołgów - podkreśla Moshes.