Fiasko rozmów o nowym rządzie. Trzy scenariusze dla Niemiec
To nowum w niemieckiej polityce. Po wyborach próba utworzenia nowego rządu spełzła na niczym. Teraz wszystko jest możliwe i wiele zależy od prezydenta. Jest on przygotowany na czarny scenariusz, czyli rozpisanie nowych wyborów. Jak wskazują sondaże, domaga się tego prawie dwie trzecie Niemców. Nowe wybory odbyłyby się wtedy 22 kwietnia.
21.11.2017 | aktual.: 21.11.2017 21:08
Nagle w centrum uwagi znalazł się prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier. Pod względem reprezentacyjnym pierwsza osoba w państwie, to on ma teraz ratować to, co się rozpadło - koalicję rządową. A nawet musi. Niemiecka konstytucja daje mu w art. 63 ważne uprawnienia odnośnie utworzenia rządu. Zamiast reprezentować Steinmeier musi teraz działać politycznie. To zadanie w sam raz dla niego. Jako minister spraw zagranicznych był mistrzem słowa.
Wybiła godzina prezydenta-dyplomaty
Siła urzędu prezydenta spoczywa w mocy słów. Brzmi to prozaicznie i może się wydawać czymś w rodzaju "słowa na niedzielę". W rzeczywistości Steinmeier musi teraz działać jako dyplomata i autorytet. Kiedy pełnił obowiązki ministra spraw zagranicznych, jego atutem była zdolność łagodzenia sytuacji. Tym razem musi też wysuwać żądania.
Zobacz także
- Lepiej nie rządzić wcale, niż rządzić źle - powiedział Christian Lindner po zerwaniu rozmów sondażowych. Prezydent Niemiec jest odmiennego zdania. Kto ubiega się o polityczną odpowiedzialność, nie może się od niej uchylać „kiedy już ją ma". Reakcja Steinmeiera na fiasko rozmów sondażowych była jednoznaczna. Ostatnie słowo na temat koalicji jamajskiej jeszcze nie padło. Teraz prezydent porozmawia ze wszystkimi, których to dotyczy.
Pierwszy rząd mniejszościowy
To byłaby premiera: koalicji bloku partii chadeckich z FDP brakowałoby 29 głosów w Bundestagu, a z Zielonymi 42 głosów. Rządzenie w takich warunkach byłoby misją samobójczą. W najlepszym razie byłby to okres rozkwitu parlamentaryzmu, bo rządy mniejszościowe muszą dobrze sprzedawać swoje propozycje legislacyjne. Pozostaje jednak ciągłe zagrożenie grami taktycznymi. Te - tu i ówdzie - mogłaby odpierać SPD, posiadająca w Bundestagu 20 proc. miejsc. Nie byłaby przy tym niesłowna, bo przecież nie chce już wielkiej koalicji, która rządziła Niemcami przez ostatnie lata. U wyborców straciła 14 proc. głosów. Ale głosować nad konkretnymi kwestiami merytorycznymi to co innego. Trochę opozycji, trochę koalicji. Chyba że ...
A może jednak wielka koalicja?
To śmiała opcja - z dwóch powodów. Po pierwsze - co wielokrotnie sugerowali już socjaldemokraci - chadecy musieliby odciąć się od Merkel. Mogłoby do tego dojść poprzez dobrowolną rezygnację kanclerz. To jednak mało prawdopodobne. Merkel jako protestantka ma poczucie obowiązku i doprowadzenia do końca tego, co zaczęła. Inna opcja byłaby jeszcze bardziej spektakularna: pucz chadeków przeciwko wiecznej pani kanclerz.
Takich przykładów w najnowszej historii Niemiec nie brakuje. W 1989 na kongresie CDU w Bremie o utratę władzy otarł się Helmut Kohl. Krótko przed upadkiem muru berlińskiego udało mu się pozyskać tłumy wiadomością o otwarciu granic na Węgrzech dla uchodźców z NRD. Na karty historii trafił dopiero później. Z kolei SPD pokazała w 1995 r. na kongresie w Mannheim, jak niepostrzeżenie żegna się ze swoim przewodniczącym Rudolfem Scharpingiem.
Zarówno w CDU w 1989, jak i w SPD w 1995 czekali już następcy - Lothar Spaeth i Oskar Lafontaine. W kolejce za Merkel na razie nikt nie stoi, chyba że ważni chadecy zdołaliby uczynić z 75-letniego Wolfganga Schaeublego przejściowego kanclerza. Jest kompetentny i cieszy się autorytetem. Scenariusz taki jest jednak mało prawdopodobny.
Wybory do powtórki
I w tej kwestii prezydent Niemiec trzyma wodze. Najpierw musi umożliwić nowy wybór kanclerza. Nie musi proponować Angeli Merkel, ale uczyni to, bo ona jest jedyną, która może mieć większość. Potrzebuje jednak bezwzględnej większości. Dopiero za trzecim podejściem, prezydent może rozwiązać parlament i ogłosić nowe wybory. Jak wskazują sondaże, prawie dwie trzecie Niemców życzy sobie nowych wyborów, gdyby "koalicja jamajska" nie doszła do skutku. Nowe wybory odbyłyby się wtedy 22 kwietnia.
Na razie tylko AfD cieszy się na myśl o nowej kampanii wyborczej. Wiatru w żagle daje jej już samo fiasko rozmów ws. utworzenia nowego rządu. Inne partie muszą się obawiać reakcji wyborców. Chadecy - bo przegapiła zenit Merkel, SPD - bo Martin Schulz, z którym partia zaliczyła najgorszy w swojej historii wynik, mógł jeszcze raz startować w wyborach; Zieloni - bo we wrześniu mieli lepszy wynik, i przede wszystkim FDP. To na nich ciąży od niedzieli zła sława.
Autor: DW, Volker Wagener / Katarzyna Domagała
Przeczytaj także: