Fala krytyki po słowach Scholza o wojnie. Eksperci wskazują cele kanclerza Niemiec
Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała wypowiedź kanclerza Niemiec o tym, że za wojnę w Ukrainie odpowiedzialność ponosi wyłącznie Władimir Putin. Olaf Scholz zmył odpowiedzialność z Rosjan, którzy w ogromnej większości popierają swojego przywódcę. Ale niemiecki polityk ma w tym swoje cele. Eksperci zdradzają, jakie.
"Jest absolutnie nie do przyjęcia, gdy ludzie, którzy pochodzą z Rosji, są obrażani, znieważani lub fizycznie atakowani. Bo to jest wojna Putina. Tylko on jest za to odpowiedzialny"- napisał w czwartek wieczorem kanclerz Niemiec.
Olaf Scholz - relatywizując zbrodnie dokonywane przez Rosjan - wywołał niespotykaną dotąd lawinę krytyki pod swoim adresem. Wielu analityków - w tym z mediów niemieckich, o czym w dalszej części tekstu - mówi wręcz o jego kompromitacji.
Polityk swój wpis zamieścił w momencie, gdy w Rosji trwają masowe imprezy, na których tysiące obywateli tego kraju wyraża poparcie dla działań zbrojnych Putina, a niezależne media publikują badania, które wskazują, iż ponad 80 proc. Rosjan popiera inwazję na Ukrainę i poparłoby działania zbrojne przeciwko kolejnym krajom w Europie.
Kontrowersyjny wpis Scholza skomentowali ważni ukraińscy politycy. Bardzo krytycznie do poglądów prezentowanych przez niemieckiego kanclerza odniósł się m.in. szef ukraińskiego MSZ Dmytro Kułeba.
"Niektórzy chcą żyć w prostym świecie, w którym Putin ponosi wyłączną odpowiedzialność za wojnę. Rzeczywistość jest taka, że ktoś faktycznie zrzuca bomby na ukraińskie miasta, strzela do ewakuowanych, tworzy ‘Z’, w sondażach popiera Putina. Podobnie jak w latach 30. ponoszą odpowiedzialność, nawet jeśli są zatruci propagandą" - napisał Kułeba na Twitterze.
Jeszcze ostrzej do sprawy odniósł się doradca prezydenta Zełenskiego Michaiło Podoljak, z którym rozmawiała w tym tygodniu Wirtualna Polska.
"Kanclerz Olaf Scholz, próbując usprawiedliwić swoje niezdecydowanie, proponuje rozdzielić zwykłych Rosjan i Putina (jako autora wojny). W Europie może stać się to fałszywym trendem. Oficjalnie 71 proc. Rosjan popiera wojnę i masowe zabójstwa Ukraińców. Pamiętajcie o tym" - zaapelował Podoljak.
Scholzowi natychmiast przypomniano badania "Active Group", wedle których 75,5 proc. Rosjan aprobuje ideę inwazji militarnej na kolejny kraj, 71 proc. Rosjan jest dumnych z wojny z Ukrainą, a aż 86,6 proc. Rosjan popiera zbrojną inwazję Rosji w innych krajach europejskich (w pierwszej kolejności w Polsce). To właśnie te badania przywołał wicepremier Jarosław Kaczyński podczas uroczystości podpisania Ustawy o Obronie Ojczyzny przez prezydenta Andrzeja Dudę w Pałacu Prezydenckim.
Jakimi motywami kierował się Olaf Scholz, wskazując wyłącznie odpowiedzialność Putina za wojnę w Ukrainie?
- Kanclerz Niemiec przede wszystkim nie chce mieć konfliktu "na własnym terenie". Nie chce atakowania we własnym kraju Rosjan czy Niemców pochodzenia rosyjskiego. Nie chce awantur między Ukraińcami a Rosjanami w Niemczech. Mówi też do Niemców, którzy mają słabość do Rosji, jako kraju "ze wspaniałą kulturą" itd. - mówi Wirtualnej Polsce dr Anna Kwiatkowska z Ośrodka Studiów Wschodnich, kierownik Zespołu Niemiec i Europy Północnej.
Ale kanclerz Niemiec - dodaje ekspertka - zwraca się również do Rosjan. - Daje im znać, że gdyby odwrócili się od Putina, to nikt im nic nie zrobi. Krótko mówiąc: Scholz jest przekonany, że więzi z Rosją całkowicie zerwać się nie da, że trzeba będzie z Rosjanami współpracować, rozmawiać z Rosją, myśleć o tym, "co po Putinie" i "co po wojnie" - mówi nam dr Kwiatkowska.
Nasza rozmówczyni nie dziwi się jednak, że dla wielu osób - w obecnych okolicznościach - słowa Scholza mogły być nie tyle niezrozumiałe, ile wręcz bulwersujące.
Dr Kwiatkowska zwraca uwagę na sytuację sprzed kilku tygodni: - Gdy w pierwszych dniach inwazji Rosji na Ukrainę kanclerz Scholz stwierdził, że to "wojna Putina", to wszyscy się zachwycili tymi słowami i uznali je za przełomowe. I słusznie, ponieważ przerwało to dyskusje w Niemczech o tym, że "obie strony powinny zakończyć konflikt". Scholz wtedy jasno wskazał, kto jest podżegaczem i kto jest odpowiedzialny za wojnę. Dzisiaj jednak okoliczności są inne, to Rosja jest agresorem, a bardzo duża część mieszkańców tego kraju wspiera Putina - wskazuje ekspertka OSW.
Przeczekać kryzys
Eksperci, odnosząc się do wypowiedzi Scholza, są jednoznaczni.
- Odpowiedzialność za wybuch wojny w pełni ponosi strona rosyjska, jednakże odpowiedzialność nie spada wyłącznie na Putina i jego środowisko polityczne. Poważna część obywateli Federacji Rosyjskiej popierała i nadal popiera agresywną działalność władz Rosji. Kolejna część obywateli pozostała bierna - obojętna na procesy polityczne, które zakończyły się cierpieniem ukraińskich cywili i bombardowaniem ukraińskich miast - tłumaczy Michał Marek, ekspert ds. bezpieczeństwa, analizujący sytuację za wschodnią granicą.
Według niego "jednym ze sposobów na to, aby zmusić Rosjan do refleksji, która wyrwie ich z całkowitej podległości rosyjskiemu aparatowi propagandowemu, jest polityka sankcyjna uderzająca w przeciętnych obywateli Federacji Rosyjskiej".
- Budowa przekazów o "wojnie Putina" to krok od ograniczania sankcji szkodzących "Bogu ducha winnym Rosjanom". Rosyjskie ośrodki wpływu na Zachodzie będą starać się lobbować daną narrację - ograniczenie sankcji odczuwalnych przez rosyjskich obywateli wpływa na redukcję nastrojów antyrządowych - wyjaśnia Michał Marek z Fundacji Centrum Badań nad Współczesnym Środowiskiem Bezpieczeństwa.
Na temat wpisu Scholza wypowiedziało się w Polsce wielu ekspertów i dziennikarzy. Opinie? Wyłącznie krytyczne.
"Obecna postawa Niemiec wskazuje, że kanclerz Scholz przejął politykę swojej poprzedniczki: kryzys przeczekać, podejmując jak najmniej kroków o znaczeniu strukturalnym, a po spadku emocji wrócić do business as usual. I udawać, że się nie wie, co jest grane, w razie potrzeby łgać" - stwierdził na Twitterze ekspert od energetyki Jakub Wiech.
Jak wskazał dziennikarz Defence24, "tak Berlin podszedł do rosyjskiej inwazji z roku 2014, Anschlussu Krymu, zestrzelenia MH17, ataku na czeskie składy amunicji, incydentu w pobliżu Cieśniny Kerczeńskiej, prób zabójstwa Skripalów i Nawalnego". - Żadna z tych spraw nie zmieniła podejścia do Rosji czy Nord Stream 2 - uważa Wiech.
Adam Traczyk, ekspert od polityki niemieckiej, wskazuje jednak, że "podjęto znaczące decyzje o znaczeniu strukturalnym (budowa gazoportów, przyśpieszenie przejścia na OZE, wzmocnienie Bundeswehry), a brakuje bardziej stanowczych kroków na poziomie operacyjnym, taktycznym".
Jak mówił wcześniej Wirtualnej Polsce Traczyk, "ciągła kalkulacja i wyczekiwanie to nie jest przywództwo".
Media w Niemczech miażdżą kanclerza. Jednoznaczne oceny
Olaf Scholz znajduje się w największym kryzysie od początku swoich rządów. W dużej mierze na własne życzenie.
"Nigdy dotąd niemiecki Bundestag nie musiał wysłuchać tak mocnego oskarżenia wobec niemieckiej polityki. I nigdy dotąd niemiecki kanclerz nie stanął wobec tak gorzkich słów wypowiedzianych pod jego własnym adresem" - zauważa w swoim komentarzu dla "Dziennika Polskiego" Jan Rokita.
Jak pisze były polityk PO, Scholz znalazł się w głębokiej defensywie, bo ma przeciw sobie większość mediów i olbrzymią (potwierdzoną sondażami) sympatię Niemców dla Ukrainy i prezydenta Zełenskiego.
Niemiecka chadecja wręcz oskarża rząd Olafa Scholza o brak szacunku dla ukraińskiego prezydenta, nieudzielenie pomocy i oszukiwanie opozycji. Przykład? Jak informowały niemieckie media, poza zapowiadanymi początkowo pociskami przeciwpancernymi i rakietami Stinger do Kijowa nie dotarło do tej pory nic innego. - Nie zrealizowano dostawy ponad 1000 starszych pocisków rakietowych Strela, a kolejne wnioski strony ukraińskiej czekają na rozpatrzenie - donosił kilka dni temu "Frankfurter Allgemeine Zeitung".
Ponadto rząd Scholza nie zgodził się z postulatem chadecji, która domagała się debaty na temat Ukrainy po wystąpieniu prezydenta Zełenskiego w Bundestagu. Zamiast tego niemiecki parlament dyskutował o... obowiązkowych szczepieniach przeciwko COVID-19. Decyzja ta zbulwersowała opozycję i niemieckie media.
Wielu niemieckich dziennikarzy oceniło, że przemówienie Wołodymyra Zełenskiego w Bundestagu nie spotkało się z odpowiednią reakcją niemieckiej klasy politycznej. Media piszą nawet o dniu "hańby dla Bundestagu" i okazaniu braku szacunku dla prezydenta Ukrainy.
Przykład? Dziennik "Tagesspigel" w komentarzu wskazywał: "Dwie minuty po przemówieniu Zełenskiego Bundestag przeszedł do porządku obrad, a kanclerz Scholz milczał. Wyglądało na to, że przemówienie Zełenskiego było dla posłów koalicji rządzącej tylko przykrym obowiązkiem, z którym trzeba się uporać. Niemiecka polityka przyniosła światu haniebne widowisko".
Dziennik "Bild": "Co za brak szacunku dla prezydenta (...), który w każdej minucie boi się o swoje życie (...) Wstyd mi za mój kraj, że po tak emocjonalnym przemówieniu, po rozpaczliwym wołaniu o pomoc ze strony całego kraju, przechodzimy do porządku dziennego Niemiec i dyskutujemy o koronawirusie".
Dziennik "Welt": "Prezydent Ukrainy błaga Bundestag i naród niemiecki. Posłowie odmawiają mu nie tylko pomocy, ale nawet odpowiedzi. Czarny dzień koalicji SPD, Zielonych i FDP. Długo będzie się to za nią ciągnęło. To także hańba dla parlamentu".
"Frankfurter Allgemeine Zeitung": "W Bundestagu przemawia prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. Zaraz potem parlament przechodzi do porządku dziennego. To oburzające".
FAZ: "Ile kosztowałoby kanclerza Niemiec wstanie po przemówieniu Zełenskiego i (...) znalezienie kilku słów uznania, a może nawet podziwu? Ile by go kosztowało, gdyby odpowiedział bezpośrednio na pytanie o odpowiedzialność historyczną, wyraził szok z powodu oskarżenia o hipokryzję, obiecał wzmożone wysiłki, a jednocześnie ostrzegał przed niebezpieczeństwami III wojny światowej?".
- Scholz nie chciał zapewne nie chciał obraził Zełenskiego. Po prostu podjęto głupią decyzję, żeby nie odnosić się do wystąpienia prezydenta Ukrainy, nie zrobić nawet przerwy, żeby ochłonąć, przemyśleć. Komunikacyjnie wyglądało to fatalnie - podsumowuje wydarzenia w Bundestagu dr Anna Kwiatkowska z OSW.
Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl