Emocjonalne słowa ewakuowanych działaczek z Białorusi. Padły wielkie podziękowania
W środę na specjalnej konferencji prasowej wystąpiły trzy ewakuowane działaczki polskiej mniejszości na Białorusi - Anna Paniszewa, Maria Tiszkowska i Irena Biernacka. Kobiety w emocjonalnych słowach odniosły się do sytuacji za naszą wschodnią granicą. Podziękowały też polskim organom za sprawne działania.
- Zrobiliśmy to z szacunku dla tych pań, one chwilę temu zostały zwolnione po kilku miesiącach aresztu. Chcieliśmy im dać poczucie bezpieczeństwa, aby mogły wreszcie poczuć ten element wolności - mówił na konferencji prasowej Marcin Przydacz. Kobiety zostały objęte opieką lekarską.
"Wielkie podziękowania"
Jako pierwsza na specjalnej konferencji przed siedzibą MSZ przemawiała Anna Paniszewa. Szefowa Forum Polskich Inicjatyw Lokalnych w Brześciu opowiedziała o swojej sytuacji w bardzo emocjonalnym tonie. Działaczka nie mogła przy tym opanować łez.
- Chciałam przekazać podziękowanie państwu polskiemu, które uratowało mnie z więzienia - powiedziała Paniszewa.
Kobieta purusza się o kulach. Tłumaczyła, że podczas pobytu w areszcie na Białorusi miała uraz kręgosłupa i złamany nadgarstek w prawej ręce. - W ciągu dwóch miesięcy nie dostałam pomocy medycznej od ludzi, od których to zależało - powiedziała, wskazując jednocześnie, że w więzieniu była poddawana licznym torturom psychicznym.
- Wielkie podziękowanie dla pana prezydenta Andrzeja Dudy, bo dzięki jego zaangażowaniu i zaangażowaniu służb konsularno-dyplomatycznych my w trójkę mogłyśmy znaleźć się tutaj - wskazała Paniszewa.
Zaznaczyła, że nie może zbyt wiele powiedzieć o okolicznościach uwolnienia, bo na Białorusi toczy się jeszcze sprawa karna. Nie ukrywając poruszenia poinformowała jednak, że oskarżono ją o gloryfikację nazizmu, co było dla niej "wielkim okrucieństwem", gdyż również jej rodzina ucierpiała w tamtym okresie.
Sankcje uderzą w Białoruś. Wiceszef MSZ zapowiada działania
"Nie widzieliśmy żadnych dokumentów"
Iwona Biernacka, szefowa oddziału Związku Polaków na Białorusi w Lidzie zaczęła z kolei swoje przemówienie od podkreślenia, że "nie jest politykiem". - Jestem zwykłym człowiekiem, matką, która ma dzieci - zapewniła. Dodała, że "ma polskie korzenie".
Działaczka przedstawiła również, jak jak wyglądał proces opuszczania więzienia w Mińsku. - Przyjeżdżał do nas do więzienia konsul. Pytał o to, czy jesteśmy gotowe już pojechać do Polski (…). Nie chciałyśmy wyjeżdżać, ale jak wyszło, tak wyszło. Jesteśmy już tutaj. Nie widzieliśmy żadnych dokumentów, nie podpisywałyśmy nic na granicy, czy chcemy wyjechać czy nie - mówiła.
Opowiadała także, co działo się tuż przed opuszczeniem aresztu. Przekazała, że kazano im stanąć tyłem do ściany i przeprowadzono rewizję. Kobiety - jak relacjonowała - nie wiedziały dokąd jadą.
- Przywieźli nas na granicę, mnie nawet bez paszportu. Tak się tutaj znalazłyśmy - powiedziała. Dodała, że jest "wdzięczna stronie polskiej" i podziękowała prezydentowi i Ministerstwu Spraw Zagranicznych.
"Nieludzkie warunki"
Maria Tiszkowska, szefowa oddziału ZPB w Wołkowysku podkreśliła zaś, że spędziła dwa miesiące w białoruskim więzieniu pod absurdalnym zarzutem, w który - jak mówiła - nie wierzyli nawet jego pracownicy. - Nieludzkie warunki w więzieniu można wytrzymać, bo człowiek wierzy w Boga - powiedziała.
- Naprawdę odczuwałyśmy, że strona polska nie pozostawi nas samych - dodała.
Tiszkowska zaznaczyła również, że działaczki mniejszości tęsknią za domem. -Bardzo szkoda, że Polacy na Białorusi są traktowani w taki sposób. Urodziliśmy się Polakami na tej ziemi, uczyliśmy dzieci języka polskiego, pamiętaliśmy o miejscach pamięci narodowej, o żołnierzach, którzy polegli na kresach. Nic złego nie robiliśmy - powiedziała.
Szefowa oddziału ZPB w Wołkowysku także podziękowała rezydentowi Andrzejowi Dudzie i Ministerstwu Spraw Zagranicznych za zaangażowanie się w ich sprawę.