Emeryci na Krymie zyskają na aneksji?
Nikt się nie wykłóca, żeby dostać hrywny. Wszyscy cieszą się, że odejdą z pieniędzmi - bo mogliby w ogóle nic nie dostać. Problem jest jednak w tym, że dostali ruble, a ceny są w hrywnach. Przy wymianie wszyscy tracą. Zarobią tylko emeryci. Tak im się wydaje - relacjonują reporterzy WP.PL.
29.03.2014 | aktual.: 02.04.2014 09:50
Czytaj także inne relacje reporterów WP.PL z Krymu
Odzyskanie krymskiej ziemi, bezprawna aneksja, interwencja w obronie rosyjskojęzycznej ludności, pogwałcenie memorandum budapeszteńskiego... Między Kremlem a Zachodem trwa wojna na słowa. Prawie nikt poza samą Rosją nie uznaje Krymu za nową część składową federacji, włodarze państw całego zachodniego świata uparcie domagają się wycofania wojsk rosyjskich z półwyspu, nakładają sankcje, grożą poważnymi konsekwencjami. Radzą, ustalają wspólne stanowiska, negocjują.
Z perspektywy mieszkańców półwyspu wygląda to tak: psy szczekają, karawana jedzie dalej.
Najwcześniej, zgodnie z zapowiedzią Rustama Temirgalijewa, wiceprzewodniczącego Rady Ministrów, zawitała do emerytów. Nie tych, którzy dostają świadczenia na początku miesiąca (bo wtedy Krym był jeszcze ukraiński, więc pieniądze przyszły w hrywnach), ale całej reszty, która wypłatę otrzymała pod koniec marca. Przywiozła worki rubli - póki co skromne, bo na wprowadzenie rosyjskich stawek w najmłodszej części Rosyjskiej Federacji potrzeba trochę czasu. Ile? Dokładnie nie wiadomo.
Wiadomo natomiast, że pieniądze można odebrać na poczcie. W wielu wypadkach nawet trzeba, bo Prviat Bank (numer 1 na półwyspie) od tygodnia tkwi w zawieszeniu, razem z pieniędzmi swoich klientów. - Moja mama powinna dostać przelew dziesięć dni temu, ale pieniądze nie przyszły. Może inaczej: nawet gdyby przyszły, nie mogłaby ich wypłacić, bo bankomaty nie działają, oddziały są pozamykane, nawet płacić kartą nie można - opowiada Dima.
Na poczcie pracownica stanowiska, przy którym wypłacane są emerytury, wyjaśnia po kolei.
Po referendum przyszedł odgórny nakaz, że pieniądze mają być wypłacane w rublach.
Nie ma przebierania-wybierania, że ten chce w rublach, a tamten w hrywnach.
Nikt się nie wykłóca, żeby dostać hrywny. Wszyscy są mili i uśmiechnięci. Cieszą się, że odejdą z pieniędzmi - bo mogliby w ogóle nic nie dostać.
Ale właśnie tutaj, już z plikiem rubli w ręku, zaczynają się pierwsze problemy: w pocztowym kiosku za długopisy, znaczki, koperty, pocztówki można płacić tylko hrywnami. Wymienić pieniądze to niby żaden problem. Tyle tylko, że między kasjerem w kantorze a klientem po drugiej stronie tworzy się mały trójkąt bermudzki. Przepada w nim bezpowrotnie kilkadziesiąt, czasem ponad sto hrywien, bo emerytury są przeliczone według kursu sprzedaży waluty, ale ruble są już wymieniane po kursie skupu. - Średnio traci się na tym 10-15 proc. - szacuje Dima.
Tak samo jest z pensjami w budżetówce: szkołach, szpitalach, urzędach. Referendum z 16 marca wytyczyło tymczasowo niewidzialną granicę: na ukraińskim Krymie wypłacano hrywny, na rosyjskim - ruble. W kwietniu wszystko się wyrówna - przynajmniej jeśli chodzi o walutę. Z wyrównaniem strat finansowych będzie gorzej.
Emeryci niejednokrotnie deklarują, że są w stanie zacisnąć tymczasowo pasa, bo ostatecznie wyjdą na plus. Obecnie, według ukraińskich stawek, najniższe świadczenie wynosi 947 hrywien (od kwietnia wzrośnie o 63 hrywny), według rosyjskich dla Kraju Krasnodarskiego (czyli federacyjnego sąsiada Krymu) - 6312 rubli, a więc prawie 1,7 tysiąca hrywien. Ten mały majątek, którego wypatrują z utęsknieniem, może jednak okazać się tylko wirtualny. Wielu naszych młodszych rozmówców zwraca bowiem uwagę, że emerytury wzrosną o połowę, ceny zaś - być może nawet dwukrotnie.
Aneta Wawrzyńczak, Konrad Żelazowski z Krymu dla WP.PL