Co teraz zrobi NATO? "Wydarzenie w Przewodowie może to zmienić"
- NATO nie ma takiego systemu obrony powietrznej, który zatrzymałby pocisk, spadający na naszym terytorium. Wszystko działo się przez 2-3 sekundy. A pocisk S-300 porusza się z ogromnymi prędkościami. To nie działa jak w "Gwiezdnych Wojnach" - mówi w rozmowie z Wirtualną Polska gen. Tomasz Drewniak, były Inspektor Sił Powietrznych.
Sylwester Ruszkiewicz, Wirtualna Polska: Pojawiły się głosy, że do eksplozji w Przewodowie by nie doszło, gdyby NATO wprowadziło przy granicy z zachodnią Ukrainą strefę zakazu lotów i używania amunicji przeciwlotniczej, zarówno dla Ukraińców, jak i dla Federacji Rosyjskiej. W pana opinii faktycznie była tak możliwość?
Gen. Tomasz Drewniak: Trzymajmy się jednak faktów. Po pierwsze, NATO od początku nie było stroną konfliktu. Po drugie, jeśli Sojusz miałby zamknąć strefę, to musiałby mieć adekwatne siły zgromadzone przy granicy polsko-ukraińskiej, by wymusić jej zamknięcie. Sama deklaracja, bez realnego kontrolowania, jest jedynie pustą deklaracją.
Być może argumentem przemawiającym za ustanowieniem takiej strefy było jednak wydarzenie w Przewodowie, przy granicy z Ukrainą?
Dlatego Sojusz musi usiąść do konsultacji na podstawie artykułu 4 i ewentualnie przedstawić kilka wariantów wzmocnienia bezpieczeństwa na granicy z Ukrainą. Nie mówię, że wprowadzenie takiej strefy jest całkowicie niemożliwe. Jednak do tej pory nie było politycznej zgody, żeby to zrobić. Tak jak powiedziałem, sama deklaracja – niepoparta siłą, która jest w stanie to kontrolować – jest nic niewarta. NATO musiałoby "przebazować" samoloty, dopasować lotniska, systemy rakietowe itd. I wprowadzić je na teren Ukrainy. Dodatkowo patrole samolotów NATO musiałyby się odbywać już bezpośrednio nad Ukrainą, co oznaczałoby, że Sojusz stałby się częścią konfliktu. A jak wiemy, NATO od początku deklaruje, że nie jest i nie będzie stroną konfliktu. Musiałoby się to radykalnie zmienić. Nie da się mieć ciastko i zjeść ciastko.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czy w związku z wtorkową eksplozją na terenie Polski, skuteczniejszym rozwiązaniem będzie wzmocnienie NATO-wskiego systemu obrony powietrznej na granicy z Ukrainą, by eliminować ewentualnej kolejne podobne sytuacje?
Nie oszukujmy się, NATO nie ma takiego systemu, który by zapobiegł podobnej sytuacji. Pocisk rakietowy przebywał na naszym terytorium ok. 2-3 sekund i od razu spadł. System nie zareaguje jedynie na moment upadku pocisku. Nieoficjalnie, mówi się, że był to pocisk S-300. Jeśli się to potwierdzi, jest to broń poruszająca się z ogromnymi prędkościami. Nawet śledząc lot pocisku na terytorium Ukrainy, nasza reakcja zajmuje więcej czasu. Musimy dać komendę na strzał, musi uruchomić się proces startowy, musi odpalić silnik. To nie są 2-3 sekundy. To nie działa jak w "Gwiezdnych Wojnach".
Tym bardziej że na dzisiejszej konferencji prasowej szef Sojuszu Jens Stoltenberg przyznał, że systemy obrony przeciwrakietowej umieszczone przy granicy z Ukrainą są defensywne i obronne, a nie ofensywne.
Pełna zgoda. Podkreślmy jednak jedną ważną rzecz. Oczywiście, że jeżeli był to ukraiński pocisk – a wszystkie znaki na ziemi i niebie na to wskazują - to jest źle. Ale Ukraińcy nie strzelali sobie na wiwat w kierunku Polski, ale żeby zestrzelić rosyjską rakietę. Może popełnili błąd, może coś się wymknęło spod kontroli, ale inicjatorem całej akcji były rosyjskie pociski, które terroryzują Ukrainę. Sprawczość w tej sprawie jest tylko i wyłącznie rosyjska.
Jakie więc teraz działania powinno podejmować NATO i Polska, żeby nie dopuścić w przyszłości do podobnych sytuacji?
Na pewno trzeba ściślej współpracować z Ukrainą w zakresie informacji wywiadowczych, m.in. tego, co widzą ukraińskie radary i systemy przeciwlotnicze. Tak, byśmy mogli być wcześniej uprzedzeni o zdarzeniach, które dzieją się za naszą wschodnią granicą. I ustalić sektory, w ramach których Ukraina nie prowadzi ognia w kierunku naszej granicy. Pocisk, który eksplodował w Polsce, prawdopodobnie leciał z Lwowa na północ, czyli równolegle do naszej granicy. Większa współpraca w tym zakresie mogłaby spowodować, że można byłoby uniknąć podobnych zdarzeń.
Nie możemy wykluczyć jednak dalszego ryzyka analogicznych sytuacji? Także prowokacji z rosyjskiej strony.
Rosjanie cały czas prowokują w różnych miejscach i w różnych sytuacjach. Nie sądzę jednak, by posunęli się do tego, by ich rakieta w zamierzony sposób spadła na terytorium Polski. Byłyby to wówczas bardzo poważny powód do tego, by Sojusz włączył się do konfliktu. NATO poczułoby się fizycznie zaatakowane i musiałoby odpowiedzieć. Myślę, że Putin mimo całego swojego szaleństwa, które uprawia, jednak nie przekroczy tej czerwonej linii. Byłby to jego koniec i Rosji.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski