Ekspert dla WP.PL: Rosja chciałaby zrobić z Ukrainy pas ziemi niczyjej, bufor dla UE i NATO
- Rosjanie mają tak zinfiltrowaną Ukrainę, że mogą o każdej porze dnia i nocy, niemalże w dowolnym miejscu tego kraju zainicjować akt sabotażu - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską politolog i prezes Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego Zbigniew Pisarski. Ekspert ocenia, że na Ukrainie przypuszczalnie dojdzie w najbliższych dniach do kolejnego rozlewu krwi. Tymczasem eskalacja sytuacji może sprawić, że Rosja wyśle tam swoje... siły pokojowe.
05.05.2014 | aktual.: 05.05.2014 17:50
Choć Moskwa zaprzecza, by jej siły znajdowały się na wschodzie Ukrainy, Zbigniew Pisarski nie ma wątpliwości, kto pociąga za sznurki w ogarniętym walkami regionie. - Mamy na Ukrainie do czynienia z działaniami dywersyjnymi prowadzonymi przez Rosję - ocenia ekspert. - Tylko tzw. użyteczni głupcy mogą udawać, że nie wiedzą, skąd wydawane są rozkazy dla osób tam działających. Z pewnym sarkazmem można powiedzieć, że na Ukrainie nie ma tak dobrze wyposażonych sklepów survivalowych, by kupić wyrafinowaną broń, jakiej używają rosyjscy separatyści - dodaje.
Pisarski odpowiada także na tłumaczenia separatystów ze Słowiańska, do których dotarli dziennikarze "New York Timesa". Twierdzili oni, że swoją broń mają z zajętych magazynów milicyjnych i wojskowych lub po prostu kupują ją od skorumpowanych ukraińskich żołnierzy. Ekspert Fundacji im. Pułaskiego podkreśla jednak, że specjaliści ds. uzbrojenia wytknęli tym grupom posiadanie m.in. broni charakterystycznej dla rosyjskiego specnazu. - Pojawia się też pytanie, skąd te osoby potrafią jej tak wyśmienicie używać, by skutecznie zestrzeliwać helikoptery ukraińskich wojsk? - mówi Pisarski. - To nie są przypadkowi ludzie, a znakomicie wyszkoleni dywersanci, często osłaniający się rosyjską mniejszością na Ukrainie - dodaje.
Nie tylko broń wzbudza podejrzenia o zaangażowanie Moskwy na Ukrainie. SBU ujawniło nagrania rozmów, które mają świadczyć o tym, że za porwaniem obserwatorów OBWE, wypuszczonych w sobotę przez separatystów ze Słowiańska, stała właśnie Rosja.
- Nie miejmy złudzeń, jeśli próbuje się to okrasić propagandą, że byli "gościnnie" u lidera separatystów. To śmianie się nam w twarz - mówi Pisarski. Według jego oceny, obserwatorzy zostali wypuszczeni z powodu presji Zachodu, która zaczęła doskwierać Kremlowi.
Zinfiltrowani
Jak Rosja steruje działaniami na wschodzie Ukrainy? Ekspert podkreśla znaczenie propagandy. - Mamy do czynienia z wyrafinowaną grą. To sytuacja, w której służby rosyjskie próbują modelowo skłócić społeczeństwo ukraińskie, napuszczając na siebie z jednej strony Prawy Sektor, z drugiej separatystów rosyjskich, a z trzeciej ludność, która obserwuje bezczynność swojej milicji - wyjaśnia. Do tego - zdaniem eksperta - dochodzi infiltrowanie służb ukraińskich i ich patologiczne skorumpowanie.
- Rosjanie mają tak zinfiltrowaną Ukrainę, że mogą o każdej porze dnia i nocy, niemalże w dowolnym miejscu tego kraju zainicjować akt sabotażu. I to będziemy niestety musieli obserwować w najbliższym czasie - mówi politolog.
Według Pisarskiego, na Ukrainie może dojść do kolejnego rozlewu krwi na miarę piątkowych wydarzeń w Odessie, gdzie zginęło 46 osób. Zwłaszcza, że - jak ocenia - społeczeństwo ukraińskie nie ma już cierpliwości do dyplomacji nieprzynoszącej rezultatów. - Rosjanie traktują rozmowy dyplomatyczne jako dodatkowy czas, w ramach którego mogą jeszcze bardziej zdestabilizować Ukrainę - dodaje.
Zdaniem eksperta, w obliczu kolejnych starć, które niewątpliwie będą mieć na Ukrainie miejsce, należy pamiętać o szerokiej perspektywie toczących się tam wydarzeń. - Obraz jest jednoznaczny: słaba Ukraina próbuje zachować swoją niepodległość, a silna Rosja zamiast ją wspierać, nie tylko dolewa oliwy do ognia, ale wznieca dodatkowe pożary - ocenia.
Wrażliwe daty
Politolog zawraca uwagę na dwie daty, które mają dla Rosji szczególne znaczenie: 9 maja - Dzień Zwycięstwa, podczas którego Kreml będzie chciał pokazać swoją siłę - oraz 25 maja, gdy planowane są wybory prezydenckie, które Moskwa będzie próbować zdyskredytować. Jeszcze jeden dzień może się okazać newralgiczny. Prorosyjscy separatyści domagają się przeprowadzenia 11 maja referendum ws. statusu wschodu Ukrainy. - Mniejszości należą się prawa, ale nie może być tak, że w demokratycznych krajach to ona narzuca swoją wolę większości. To jest próba postawienia sytuacji na głowie - władza w Kijowie ma wykonywać rozkazy mniejszości rosyjskiej na Ukrainie - ocenia Pisarski.
- To straszna hipokryzja, że Kreml domaga się przestrzegania praw mniejszości, dopuszczenia do referendum na temat niezależności poszczególnych regionów, choć wystarczy przypomnieć, jakie były losy mniejszości czeczeńskiej, de facto zmasakrowanej przez wojska rosyjskie - dodaje ekspert.
Wejdą wojska?
Prezes Fundacji im. Pułaskiego nie wyklucza, że na Ukrainę mogą wejść rosyjskie wojska pod przykrywką sił pokojowych. - Mamy informacje, z których wynika, że Rosjanie przygotowali pojazdy oznakowane literami "MC" - to skrót od rosyjskich sił pokojowych (Mirotworczieskije Siły - red.) - wyjaśnia.
- Po eskalowaniu sytuacji na Ukrainie, Rosja wyciągnie pomocną dłoń i będzie próbowała ocalić społeczeństwo od zagrożenia wojną, przy okazji wprowadzi swoje wojska i ustanowi de facto swoją władzę, jak to się wydarzyło na Krymie - przewiduje ekspert. W realizacji tego scenariusza Moskwie pomaga świadomość, że Zachód nie chce militarnego zaangażowania na Ukrainie oraz nieporadność władz w Kijowie.
Do wprowadzenia sił rosyjskich na Ukrainę nawoływał w sobotę na Twitterze Siergiej Mironow, przewodniczący rosyjskiej Rady Federacji, pisząc, że "faszystowską gadzinę należy zdusić w jej gnieździe". Niepokoi też wzmacnianie sił na Krymie, oficjalnie w związku z Dniem Zwycięstwa (czytaj więcej)
.
Co może świat?
Według magazynu "Foreign Affairs", NATO powinno zaproponować Finlandii i Szwecji przystąpienie do Sojuszu, by w ten sposób w szerokiej perspektywie zatrzymać dalsze zakusy Rosji. Pisarski zgadza się, że ostatnie wydarzenia sprawiły, że w państwach tych wzrosło zainteresowanie obronnością, ale podkreśla, że przystąpienie do NATO to długi proces. - To, co można zrobić w krótkim czasie, co byłoby sygnałem solidarności, to wezwanie ambasadorów krajów unijnych i natowskich na konsultacje do swoich stolic - wyjaśnia.
Ekspert przyznaje, że to gest raczej na potrzebę opinii publicznej krajów UE i NATO, "bombardowanej propagandą różnych liderów, często dezinformujących", niż działanie, które powstrzyma prezydenta Rosji.
Zagrożenia i zadania dla Polski
Według eksperta istnieją dwa scenariusze zagrożeń dla naszego kraju w związku z sytuacją na Ukrainie. Pierwszy oznacza napływ fali uciekinierów, gdyby doszło do wybuchu walk zbrojnych, które dotkną szeregi cywilów. Drugi, bardziej realny, to wizja Ukrainy targanej przez najbliższe lata kolejnymi niepokojami. - Najbardziej tracić będzie na tym ukraińskie społeczeństwo, z którego Rosja chciałaby zrobić pas niemalże wypalonej ziemi niczyjej, bufor między Federacją a UE i NATO. Naszą rolą jest nie dopuścić do tego, ze względu na wartości, które państwo polskie wyznaje, ale przede wszystkim dlatego, że to nasi sąsiedzi, którzy mają prawo stanowić o swoim losie - mówi Pisarski.
Jego zadaniem, Polska powinno naciskać na struktury unijne, by wprowadzano dotkliwe dla Rosji sankcje i demaskować działania Kremla na Ukrainie. - Dzisiaj jest to Ukraina, w 2008 r. była Gruzja, co będzie za parę lat, jeśli nie ukarzemy Rosji za takie bezczelne zachowanie w obszarze międzynarodowym? Kraje bałtyckie i Mołdawia bardzo się niepokoją i zupełnie zasadnie - ocenia ekspert.
Małgorzata Pantke, Wirtualna Polska