Dziś Europa płaci za politykę Niemiec. "Boleśnie się o tym przekonali"
- Patrząc na ruchy Niemiec dotyczące zabezpieczenia dla Ukrainy, myślę, że byli oni w stanie Ukrainę poświęcić na ołtarzu wizji geopolitycznej. Znali możliwe konsekwencje swoich działań i godzili się na nie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Jakub Wiech, ekspert ds. energii i klimatu, szef serwisu energetyka24.pl.
Żaneta Gotowalska: Czy po ponad roku wojny w Ukrainie istnieje szansa, że jakikolwiek kraj uniezależnił się w pełni od rosyjskich surowców?
Jakub Wiech*: Tak w pełni to raczej nie, jeśli bierzemy pod uwagę te kraje, które były w jakimś stopniu uzależnione. Patrząc na Unię Europejską - nie ma kompletnych sankcji na dostawy energii z Rosji. Na przykład gaz nie jest objęty sankcjami, jeśli chodzi o jego dostępność. Rosja sama wycofała się z rynku UE. Widać to w polskiej gospodarce: zderusyfikowaliśmy się, jeśli chodzi o dostawy surowców, bo ani węgiel, ani ropa, ani gaz do nas już nie płyną, ale cały czas wisimy na rosyjskim LPG, co jest furtką dla rosyjskich eksporterów, jeśli chodzi o nasz rynek.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niektóre państwa już od dłuższego czasu szykowały się na derusyfikację - to np. Polska czy kraje bałtyckie. Ale są one zdecydowaną mniejszością.
Trudno się kompletnie zderusyfikować we względnie krótkim czasie 12 miesięcy, bo przecież rok temu Rosja była głównym dostawcą paliw oraz surowców do UE ze względu na bliskość geograficzną, szerokie połączenia infrastrukturalne i możliwości oferowania cen dumpingowych względem innych dostawców.
Który kraj wypada najsłabiej, patrząc na mapę europejską, jeśli chodzi o uniezależnienie się od Rosji?
To zależy, jak rozumiemy tę słabość. Mógłbym powiedzieć, że najsłabiej wypadają Węgry, które były dużym blokującym europejskich restrykcji na rosyjskie paliwa. Pod tym względem polityka Viktora Orbana jawi się jako hańbiąca dla niego, jak i kłopotliwa dla całej Unii Europejskiej.
Ale z drugiej strony Niemcy też mają swoje za uszami. Ten kraj potrafił dokonać pewnych działań na rzecz przecięcia dostaw surowców rosyjskich. Natomiast Niemcy mają wciąż nierozwiązany problem strukturalny ze swoją energetyką. Według wyliczeń zarówno niemieckiego przemysłu, jak i rządu, RFN będzie potrzebować ok. 25 gigawatów mocy gazowej w najbliższych latach.
Potrzeba im takich pięciu Elektrowni Bełchatów, postawionych na gazie, żeby dopełnić lukę, którą sobie sami stworzyli, wygaszając elektrownie jądrowe. Muszą to zrobić, by funkcjonowała gospodarka.
Pytanie, skąd będą brać gaz, który dotychczas był traktowany w UE jako paliwo przejściowe, a teraz jego przyszłość stoi pod znakiem zapytania. Do gazu z Rosji w pełnym wymiarze powrotu nie będzie, ale wyobrażam sobie sytuację, w której Niemcy w pewnym zakresie z tego surowca korzystają.
W połowie roku 2019 - jak pisał pan w swojej książce "Energiewende. Nowe niemieckie imperium" - wszystko wskazywało na to, że plany Niemiec zostaną zrealizowane, że transformacja będzie przebiegała w normalny sposób. Mimo to - obiecując wizytę w Kijowie, Angela Merkel odwiedzała równolegle Moskwę - wymierzając policzek dla Ukrainy. Gdzie popełniono błędy?
To, co widzieliśmy po 24 lutego 2022 roku, odsłoniło problemy z polityką wschodnią Niemiec i doszczętnie skompromitowało tę warstwę niemieckiej polityki. My, jako Europa Środkowa i Wschodnia, wiedzieliśmy te niepokojące sygnały od dawna. Polska, kraje bałtyckie, Ukraina, Rumunia ostrzegały samych Niemców, jak i Europę czy sojuszników po drugiej stronie Atlantyku, że niemiecka polityka względem Rosji, zasadzona na wymianie energetycznej, jest zgubna.
To nic innego, jak powtórzenie błędów z czasów kanclerza Willy'ego Brandta, gdzie istniała tzw. doktryna Wandel durch Handel z zupełnie oderwanym od rzeczywistości założeniem, że Rosję da się cywilizować poprzez intensywną wymianę gospodarczą, de facto oznaczającą uzależnienie Europy od rosyjskich surowców i paliw. To nie działało wtedy, to nie działa teraz. Niemcy się o tym bardzo boleśnie przekonali dopiero w 2022 roku.
Polityka, którą prowadziła kanclerz Angela Merkel, była zgubna dla Niemiec, ale trzeba zaznaczyć, że ta polityka - z perspektywy państwa zachodnioeuropejskiego - była całkiem racjonalna. W głowie mieszkańca Berlina nie mieściło się, że Rosjanie będą w stanie poświęcić tak lukratywne perspektywy współpracy z Europą Zachodnią, tak szerokie możliwości rozwoju gospodarczego i tak kolosalne zyski, jakie osiągali z handlu energią, dla jakiejś anachronicznej wizji odbudowy sowieckiej strefy wpływów i przejęcia Ukrainy. Moim zdaniem wszyscy w tej części Europy kalkulowali, że Rosjanie nie odważą się porzucić tych korzyści na rzecz utopijnej wizji geopolitycznej.
Natomiast podejście Niemiec ewoluowało w miarę kolejnych działań Putina. Kiedy coraz więcej wskazywało na to, że Rosja jednak zaatakuje, to pozycją, jakie przyjęły Niemcy, było myślenie, że jeśli dojdzie do jakiegoś konfliktu w Ukrainie, to on będzie krótki. Uważam, że tak Berlin patrzył na zamiary Rosji - szybka wojna, Rosjanie zmiażdżą Ukrainę, a wtedy będzie można, po pewnym etapie szoku, kontynuować współpracę z Rosją, bo będzie trzeba.
Patrząc na ruchy Niemiec dotyczące zabezpieczenia dla Ukrainy, myślę, że byli oni w stanie Ukrainę poświęcić na ołtarzu wizji geopolitycznej. Znali możliwe konsekwencje swoich działań i godzili się na nie. W prawie karnym określa się to jako zamiar ewentualny. To znajduje potwierdzenie w reakcji rządu w Berlinie na pierwsze działania militarne Rosji, a była ona bardzo ospała.
Można powiedzieć, że Europa pokutuje teraz za to, jak zachowywał się przez te wszystkie lata Berlin?
Tak jest. Cenę za politykę Berlina względem Rosji płacimy my wszyscy, a zwłaszcza Ukraina.
Jaką rolę w uniezależnieniu się od Rosji będą odgrywały odnawialne źródła energii czy technologia jądrowa?
Dekarbonizacja to także derusyfikacja. Myślę, że długofalowym skutkiem prowadzonej przez Rosję wojny będzie szybsza dekarbonizacja Europy. Podchodząc do tego racjonalnie, powinniśmy starać się, żeby dekarbonizacja przebiegła jak najsprawniej i jak najszybciej. Żebyśmy wykorzystywali wszystkie dostępne narzędzia, które są na stole.
Jakie?
Mamy bardzo rozwinięte technologicznie źródła odnawialne, powracającą do łask energetykę jądrową, ale i energoefektywność, technologię termomodernizacji, technologie typu smart, które wpływają na lepszą gospodarkę energii. Trzeba korzystać z tych wszystkich rozwiązań. Z jednej strony możemy budować nowe bezpieczeństwo energetyczne, ale i klimatyczne.
Patrząc na Ukrainę - technologie odnawialne jak i jądrowe odgrywają wielką rolę. Wiemy, że od października ubiegłego roku Rosjanie atakują niszcząco infrastrukturę energetyczną w Ukrainie - przede wszystkim jednostki wytwórcze, jak i sieci przesyłowe. Te ataki są bardzo dotkliwe dla ukraińskiego bezpieczeństwa. Odpowiedzią Ukrainy jest rozwój odnawialnych źródeł energii, które mogą służyć jako subsydiarne źródła energii, np. w szpitalach, które dzięki temu mogą się zasilać.
Natomiast trzeba wskazać, że jest jedna kategoria technologii, która nie jest przez Rosjan atakowana z zamiarem doszczętnego ich zniszczenia. Są to elektrownie jądrowe, na których opierała się przez pewien czas ukraińska energetyka. Dzięki tym jednostkom i temu, że one działają, mógł funkcjonować system energetyczny Ukrainy. Widzimy, że atom i OZE są potrzebne nawet w warunkach toczącej się wojny.
A co z lękiem społecznym, który mimo wszystko budzi atom?
Ten lęk jest obecnie podsycany wyłącznie przez stronę skrajnie antyjądrową, przez osoby - aktywistów czy polityków - które będą przeciwne atomowi bez względu na rzeczywistość. Patrząc na to, co dzieje się w Ukrainie, możemy stwierdzić, że elektrownie atomowe okazały się tak bezpieczne, że można wokół nich prowadzić pełnoskalową wojnę.
Wiedzieliśmy to dużo wcześniej, ponieważ są statystyki, które pokazują, że jest to jedno z najbezpieczniejszych źródeł energii. Teraz mamy dodatkowe potwierdzenie. Atom w przyszłości może stać się dodatkowym korzeniem, który będzie cumował Ukrainę w świecie zachodnim.
Czy wierzy pan w to, że - zgodnie z założeniami polskiego planu energetycznego - pierwszy blok elektrowni jądrowej stanie w Polsce w 2033 roku?
Termin 2033 jest niemożliwy do zorganizowania w warunkach UE, dla państwa, które nie ma "żywego" doświadczenia w budowie elektrowni jądrowych. Uważam, że w Polsce taka elektrownia powstanie, ale w II połowie lat 30.
Do tego czasu raczej nie uda się przyspieszyć tego procesu. Proces się ślimaczy. O atomie obecny rząd mówi od ośmiu lat. Brakuje kontraktu, modelu finansowego. Już teraz powinny być przygotowywane komponenty, by zacząć budowę w 2026 roku.
Załóżmy, że doszło do rozmów pokojowych. Czy możliwe jest wrócenie do korzystania z rosyjskich źródeł energetycznych, gdyby np. Rosja wystosowała taki warunek, chcąc uzależniać kraje od siebie i budować energetyczną potęgę?
Rosja bardzo by chciała wrócić na swoje miejsce dostawców surowców i paliw do UE. Nawet przychylny biznes Rosjanom sparzył się na stosunkach z Rosją. Uważam, że do biznesów, zwłaszcza w zachodniej Europie, dotarło, że Rosja nie jest wiarygodnym partnerem handlowym.
Myślę, że nie będzie woli do powrotu do relacji sprzed 24 lutego. Trzymam kciuki, żeby Putin przeszedł do historii jako człowiek, który pozbawił Rosję największej broni gospodarczej, jaką miała. Chciałbym, żeby tak się stało.
*Jakub Wiech - ekspert ds. energii i klimatu oraz szef serwisu energetyka24.pl, autor książki "Energiewende. Nowe niemieckie imperium"
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski