Dziesiątki zgłoszeń z wielu rosyjskich jednostek. Podpis albo szturm
Dowódcy w rosyjskiej armii zaczęli zmuszać zmobilizowanych w 2022 roku Rosjan do podpisywania bezterminowych kontraktów z ministerstwem obrony w obliczu doniesień o negocjacjach i możliwym zawieszeniu broni z Ukrainą – alarmuje portal "Wiorstka", który powołuje się na dziesiątki żołnierzy z różnych jednostek.
- Dzisiaj zadzwonili i powiedzieli: jeśli nie podpiszecie kontraktu, pójdziecie do szturmu. Niczego nie tłumaczą ani nie uzasadniają, po prostu kazali podpisać – albo będzie gorzej – relacjonuje żołnierz z kierunku Siewierskiego.
Mają natychmiast podjąć decyzję
"Wysłać do szturmu" oznacza przeniesienie do oddzielnych szturmowych kompanii, gdzie szanse na przeżycie, według wojskowych, wynoszą 10–15 proc.
Zmobilizowani nie dostają czasu na zastanowienie – niektórzy słyszą, że dowódca czeka na decyzję do wieczora, inni mają zaledwie dwie godziny na odpowiedź.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rosja przyjmie propozycję Zełenskiego? Ekspert: To jak gra w pokera
- Ci, którzy nie podpisują – albo od razu idą do szturmu, albo są usuwani ze swoich dotychczasowych stanowisk i nie wiadomo, dokąd trafiają - mówi jeden z żołnierzy.
Kontrakty są wymuszane także na zmobilizowanych, którzy nie znajdują się na pierwszej linii frontu. Wojskowym służącym w batalionie zaopatrzenia oferuje się kontrakt na trzy lata.
"Ci, którzy odmówili, już dziś pojechali do szturmu" – napisał w jednym z czatów żołnierz.
Do podpisania umowy zmusza się również tych, którzy przebywają w tzw. pułku rekonwalescentów – trafiają tam operowani, długotrwale chorzy i ci, którzy odnieśli kontuzje.
Według szturmowca walczącego na kierunku charkowskim zmobilizowani są zmuszani do podpisywania kontraktów, "żeby potem ogłosić demobilizację, a tych, którzy podpisali, zostawić na specjalnej wojennej operacji". Dodał, że "ludzi brakuje", a ci, którzy teraz walczą na froncie, "już mają doświadczenie".
Pracownik jednej ze specjalnych jednostek ministerstwa obrony zauważył, że "na linii styku bojowego w ogóle nie powinno być ludzi bez kontraktu".
- Nikt ci nie powie, na ch** to potrzebne, ale jedyne logiczne wyjaśnienie to zamrożenie frontu i ewentualna demobilizacja. Chodzi o to, by jak najmniej ludzi wróciło do domu - wyjaśnił rozmówca "Wiorstki".
Tymczasem źródło gazety w jednym z regionów centralnej Rosji, zajmujące się rekrutacją na wojnę, określiło przekształcanie zmobilizowanych w kontraktowych jako "spryt wojskowych komisarzy", a nie "jakąś ogólną dyrektywę".
- Musimy przecież pokazywać statystyki naboru na kontrakty, prawda? No to pokazujemy. W statystykach nie widać, czy rekrutują zmobilizowanych, czy ludzi z ulicy – stwierdził informator.
Rozmówca gazety z jednej ze struktur państwowych potwierdził, że w przypadku kontraktowych żołnierzy trzeba wykazywać wzrost liczby rekrutów i zapełniać etaty, zwłaszcza oficerskie. - Z kadrą dowódczą jest totalna pi***. Mobyki (potoczne określenie używane w Rosji na zmobilizowanych żołnierzy - przyp. red.) to idealny rezerwuar kadrowy. Nie ma tu żadnej tajemnicy – celem jest przekształcenie wszystkich zmobilizowanych w regularną armię, czyli kontraktowych - podsumował.
Jak zauważa "Wiorstka", próby zmuszania zmobilizowanych do podpisywania kontraktów zbiegły się ze spadkiem liczby chętnych do udziału w wojnie. O ile jesienią do moskiewskich punktów rekrutacyjnych ministerstwa obrony przychodziło 250 osób dziennie, to w styczniu było ich już tylko około 40.