Dziennikarze w poważnych tarapatach. "To marsz zombi"
Do niedawna śledziłem wiadomości z portalu branżowego poświęconego prasie, ale kiedy każda zaczynała się od informacji o masowych zwolnieniach albo zamknięciu jakiegoś tytułu, postanowiłem nie zaglądać tam do czasu, aż zamknięte zostanie całe dziennikarstwo. Wiele wskazuje na to - jeśli sprawy potoczą się dotychczasowym torem - że w końcu tak się stanie. Moi znajomi z dziennikarskich czasów, którzy taśmowo zaliczają zwolnienia, twierdzą dość plastycznie, że w tym światku "ludzie szukają pracy jak zombi" - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński.
Przeczytaj wcześniejsze felietony Piotra Czerwińskiego
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Jak wieść niesie, jeden na czterech Polaków mieszkających w Irlandii przebywa na zasiłku. To nie jest najgorsza statystyka, bo jak by nie było, trzech na czterech ma pracę. Oprócz tego na wyspie spokój i cisza, wszyscy zdrowi. Słońce coraz częściej świeci dłużej niż przez godzinę dziennie, a na kolejnym koncercie rockowym aresztowano tylko 35 osób i nikt nie umarł, znaczy się wieczór był udany. A teraz jadziem.
Coś nie mamy szczęścia do tej Irlandii. Jest nas tutaj sto tysięcy, a ponad dwadzieścia trzy tysiące straciło robotę. Ze znalezieniem nowej różnie bywa, zwłaszcza, kiedy ma się w nazwisku zbyt wiele sąsiadujących samogłosek, że posłużę się jedyną poprawną politycznie metaforą na jaką mnie stać. Nie jest to jednak wiadomość tragiczna. Irlandzki system socjalny jest tak urządzony, by lądując na bezrobociu, przepracowawszy swoje, nie musiało się skakać z mostu albo sprzedawać nerki. O ile wiem, irlandzki zasiłek dla bezrobotnych sięga 188 euro tygodniowo i pozwala przeżyć, w przeciwieństwie do polskiego, który nie pozwala nawet na bilet do Irlandii. Pocieszam się więc, myśląc o rodakach, których wybrała ta ruletka, że dają sobie radę w tej przedziwnej krainie i że los jeszcze się odmieni.
Zombie w Dublinie, zombi w Warszawie
Oczywiście zawsze można wrócić do Polski, ale stamtąd dochodzą niepokojące wieści. Najbardziej rozrywkowo jest podobno na moim starym podwórku, czyli w dziennikarstwie. Jak wiadomo, prasa drukowana umiera naturalną śmiercią i należy zacząć godzić się z tym faktem, zamiast udawać, że król nie jest nagi, jednakowoż przekłada się to na bolesny exodus samych dziennikarzy. Do niedawna śledziłem wiadomości z portalu branżowego, poświęconego prasie, ale kiedy każda zaczynała się od informacji o masowych zwolnieniach albo zamknięciu jakiegoś tytułu, postanowiłem nie zaglądać tam do czasu, aż zamknięte zostanie całe dziennikarstwo, bo wiele na to wskazuje, że w końcu i tak się stanie, jeśli sprawy potoczą się dotychczasowym torem. Moi znajomi z dziennikarskich czasów, którzy taśmowo zaliczają zwolnienia, twierdzą dość plastycznie, że w tym światku "ludzie szukają pracy jak zombi".
To mnie przeraża w dwojaki sposób. Kiedy siedem lat temu żegnałem się z Polską i dziennikarstwem, nie było jeszcze na tym rynku tak tragicznie. Można było znaleźć pracę przy odrobinie starań; słabą, bo słabą, ale zawsze w zawodzie. Wygląda na to, że gdyby nie strzeliło mi do głowy opuścić ojczyzny, miałbym teraz naprawdę poważne kłopoty. Znakiem tego nie będzie mi do śmiechu, kiedy będę oglądał zwariowany „marsz zombie”, który odbędzie się wkrótce w Dublinie. Patrząc na roześmianych małolatów uwalanych w ketchupie nie przestanę myśleć o kolegach po fachu znad Wisły. Szkoda, to w sumie było klawe środowisko. No, powiedzmy, że jego połowa.
Skoro już mówimy o pracy, to podobno firma, która produkuje leki na zaburzenia snu, ma otworzyć w Dublinie nowe biuro i zatrudnić 50 osób. Złośliwi żartują, że należy wziąć do tej pracy rząd irlandzki, inni twierdzą, że sami nadają się świetnie, ponieważ bardzo lubią spać. Obawiam się jednak, że w tym naborze nie chodzi o potencjalnych pacjentów, tylko o urzędników. Urzędnicy zwykle nie śpią, chyba że w tym przypadku chodzi o eksperyment i będzie można kimać przy biurku. Przyznaję, że nie zapoznałem się ze szczegółami tej oferty.
Wszyscy zdrowi, nikt nie umarł
Nie spała ostatnio za wiele irlandzka policja, kuriozalnie zwana Gardą - odbyły się bowiem w Dublinie trzy kolejne imprezy muzyczne pod gołym niebem: zagrał Kasabian i High Flying Birds Noela Gallaghera, kiedy indziej DJ David Guetta, a potem Tom Jones i Van Morrison. Wszyscy w jednym miejscu, skądinąd bardzo malowniczym, o nazwie Marlay Park. Koncerty zaliczono do udanych, głównie dlatego, że nikt nie umarł, nikogo nie zadźgano, zaś wspomniana Garda łącznie aresztowała tylko 50 osób, z czego 35 na koncercie Guetty. Jeden człowiek na Kasabianie doznał urazu głowy. To był niewątpliwie wielki dzień dla tutejszej kultury polularnej, zaś opinia publiczna odetchnęła z ulgą - miesiąc temu krwawa jatka na koncercie Swedish House Mafii w jeszcze innym parku, o nazwie Phoenix, zainicjowała ogólnokrajową panikę. Teraz dublińczykom udało się przekonać samych siebie i włodarzy miasta, że muzyka rockowa nie jest najstraszniejszą plagą, jaka nawiedziła ten kraj.
Psy, koty i ludzie
Skoro już mowa o plagach nawiedzających Irlandię, to wielu jej mieszkańców naprawdę czyni poważne starania, by odwrócić uwagę od kryzysu, zbierającego coraz bardziej krwawe żniwo. Dopiero co debatowano nad prawami zwierząt, które ponoć są w tym kraju obiektem zniewagi i wyzysku, a już rozgorzała dyskusja o aborcji, której zalegalizowanie sugerowali politycy, wywołując tym samym sprzeciw kościoła. Aborcja, jak wiadomo, jest sprawdzonym tematem, kiedy przychodzi do maskowania innych, mniej histerycznych zagadnień, takich jak na przykład to, że 180 tysięcy irlandzkich kredytobiorców zalega ze spłatami rat i jest jedną nogą na bruku. Nikt nie debatuje również na temat zniewagi i wyzysku człowieka, człowiek w dzisiejszych czasach najwyraźniej jest passé. Oczywiście lubię psy i koty, i wszystkie inne świnki morskie, żeby nie było. Bo, w zasadzie, dlaczego nie?
Strajk w biały dzień
Tego jeszcze nie było: strajk na dublińskim lotnisku. A jeśli było, to nie na taką skalę. Tamtejsi taksówkarze bez zapowiedzi przestali świadczyć swoje usługi; a warto dodać, że przy takiej wędrówce ludów, jak w tej instytucji, zwykły transport nie ogarnie żywiołu. Lotnisko się zatkało, fotoreporterzy gazetowi zarobili, a taksówki, o ile wiem, w końcu zaczęły kursować. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ale jest to z całą pewnością znak czasu, bo jako żywo strajków w tej krainie nie widziałem prawie wcale. Przynajmniej w porównaniu z Polską, gdzie co dwa tygodnie ktoś maszeruje z kijami pod radę Ministrów...
Wiadomości duszpasterskie: znowu kradną w kościele
Wątki religijne zazębiają się ostatnio w Irlandii z kryminalnymi. Dopiero co podprowadzono dach z zakrystii kościoła w Lettermullen, a trochę wcześniej prasę obiegła szokująca wiadomość o człowieku, który okradł na cmentarzu kobietę modlącą się przy grobie. Tym razem jednak paradoks polega na tym, że z kościoła w Killeshin, hrabstwo Laois, ktoś ukradł relikwię, która nie przedstawia żadnej wartości materialnej. Proboszcz wyznał, że złodzieje najprawdopodobniej nie mają o tym pojęcia, i że raz już ją skradziono, po czym została zwrócona. Proboszcz apeluje do złodziei, by odesłali ją do niego ponownie i martwi się, że wyrzucą ją, dowiedziawszy się, że nie da się jej spieniężyć i odlecieć na Karaiby. Tyle z kryminałów.
Prognoza pogody, która znajdowałaby się w tym miejscu w normalnych wiadomościach, niestety nie znajdzie się w tym miejscu, ponieważ prognozowanie pogody w Irlandii nie ma sensu. Jak wiadomo, będzie na zmianę lało i świeciło. I tak do końca świata.
W świetle tego wszystkiego miało miejsce zdarzenie, które być może nie było wielkim krokiem dla ludzkości, ale dla mnie było przeżyciem monumentalnej rangi. Wyrzuciłem bowiem walizkę, z którą wyjechałem przed laty z Polski. Próbuję zapierać się rękoma i nogami przed symboliką tego gestu, walizka była już stara i zniszczona. Ale chyba nie potrafię. Pocieszam się jednak, że zakup nowej, lepszej walizki, będzie jeszcze bardziej metaforyczny.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com