Dziennik chorego na COVID-19. Odcinek III. "Otaczają mnie zamaskowani i 'uzbrojeni' ludzie"

"Karetka zabiera mnie do szpitala. Jej załoga jest 'uzbrojona' we wszystkie możliwe zabezpieczenia. Od tego momentu otaczający mnie ludzie będą wyglądali właśnie tak, jak oni". Prezentujemy Dziennik chorego na COVID-19, którego autorem jest Tomasz Majewski. Odcinek III.

Dziennik chorego na COVID-19. Odcinek III. "Otaczają mnie zamaskowani i 'uzbrojeni' ludzie"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

09.05.2020 | aktual.: 09.05.2020 07:07

Jeśli nie czytałeś poprzedniego odcinka, znajdziesz go tutaj.

To jest najtrudniejsza do zawarcia w słowach część mojego dziennika. Dużo się działo, dużo emocji, dużo wdzięczności trudnej do opisania. Ogrom wiedzy i doświadczenia po stronie personelu medycznego. Zwykły pacjent jest w stanie pisać o tym tylko nieporadnie.

Czas od wyruszenia spod domu karetką do szpitala do powrotu do domu to jest historia z innego świata. Świata o przejrzystym systemie i jasnych procedurach.

10 kwietnia. Zamaskowani i "uzbrojeni", tacy ludzie mnie otaczają

Załoga karetki jest "uzbrojona" we wszelkie zabezpieczenia. Od tego momentu otaczający mnie ludzie będą wyglądali właśnie tak, jak oni. Zdezynfekowali mi ręce, dali jednorazowe rękawiczki. Zmierzyli saturację. Ruszamy.

Stacja docelowa - szpital na Szaserów. Nie wiedziałem, że tam leczą z korony. To jest bardzo dobra wiadomość, bo szpital ma świetną renomę. Jest godzina 5 rano, jedziemy przez zaspane jeszcze miasto. Dziwne uczucie, że oglądam to wszystko zza szyby i przez najbliższy czas wszystko takie właśnie będzie. Zza szyby.

Jesteśmy na miejscu. Po ustaleniach zamaskowanego ratownika z zamaskowaną pielęgniarką idę na izbę przyjęć. Po badaniu przez lekarza, pobraniu wymazu dla testu na koronawirusa (e-mail ze Szpitala Bródnowskiego został potraktowany jako informacja ustna) zostaję przyjęty na oddział Kliniki Chorób Infekcyjnych i Alergologii WIM. Tym razem cieszę się, że jestem w szpitalu.

Izolatka. Chętnych na moje łóżko jest wielu

Dostałem izolatkę, pokój jedynkę z łazienką. Wszystko jest ładne i czyściutkie. Jestem zapowietrzony i szczęśliwy tak bardzo, że właściwie czuję, jakbym ozdrowiał. I mam nadzieję, że po obserwacji i określeniu ścieżki leczenia, zostanę wypuszczony do domu na dalsze "dochorowanie". Wypuszczony to dobre słowo, bo drzwi do pokoju są zamykane na klucz.

Do pokoju wchodzi się przez śluzę. To taka mała przestrzeń z dwojgiem drzwi, która sprawia, że nie wchodzi się bezpośrednio z korytarza. Korytarz był taką strefą pół brudną, pół czystą.

Mam poczucie, że nie mogę za długo chorować, bo chętnych w województwie mazowieckim na moje łóżko jest wielu.

Kolejny dzień. Napięcie opada. Kaszel i gorączka rosną

Napięcie opadło. Zacząłem z tego spokoju kaszleć i gorączkować. Dostałem tlen i standardowy zestaw leków dla takich jak ja - antybiotyk, lek antyretrowirusowy, zastrzyk przeciw zakrzepom w brzuch, sławny Arechin i coś na wątrobę, bo trochę robiła bokami. Do tego kilka kroplówek z elektrolitami na dobry początek, bo gorączkowanie w domu odwodniło mnie pomimo picia dwóch litrów wody na dobę.

Moje płuca miały zrobione trzy zdjęcia rentgenowskie. Czekam na opis ostatniego z nich. Okaże się, czy wirus zrobił demolkę.

Gorączka rośnie i na zmianę spada po tabletkach przeciwgorączkowych.

Wielkanoc. Czego życzyć pielęgniarkom, lekarzom?

W międzyczasie są Święta Wielkanocne. Spędzam je telefonicznie z rodziną i znajomymi. Nie za bardzo mam siłę i głowę do rozmów. Nie jestem w stanie wczuć się w świąteczną atmosferę. Święta właściwie zostały w tym roku i tak skasowane. Nie mam o to żalu, nie jest mi smutno. Tak się złożyło, że chwilowo są inne priorytety.

Nie wiem nawet, czego życzyć personelowi. "Wesołych Świąt" będzie brzmiało mało wesoło. Przecież tak jak ja nie spędzają ich z bliskimi. Pozostaje zwrot ku esencji i "Alleluja Chrystus zmartwychwstał". Też nie za bardzo w takim miejscu, w takim czasie. Wyczuwa się pewną wyrwę, brak czegoś, ale tak samo nie ma specjalnie dramatu i wszyscy robią, co do nich należy - personel pracuje, pacjenci chorują.

Szwankuje mi jeszcze zmysł smaku i nie interesuje mnie jedzenie. Na śniadanie było jajko, chrzan i kiełbasa, a na obiad żurek. Był też kawałek świątecznego ciasta.

14 kwietnia. Wracam do żywych?

Zacząłem przechodzić na jasną stronę. Gorączka się wyłączyła. Dla odmiany oscylowałem wokół 36 stopni Celsjusza. Kaszel się trzyma dobrze, ale przecież trzeba było wciąż wirusa powyrzucać z płuc. Zacząłem jeść ze smakiem, a nie tylko z rozsądku. Żałowałem teraz, że tak źle potraktowałem świąteczne posiłki.

Cztery dni gorączkowania były trochę przerażające. Nie miałem podobnych doświadczeń w przeszłości, bo nie jestem chorowity.

Dochodził celebrycki status wirusa - ma wśród całego tłumu znanych wirusów status ‘Jokera’. Jest wciąż nieznany i nie wiadomo, co jeszcze może wywinąć. Badań naukowych jest ze zrozumiałych względów mało i lekarze mają większy obszar poza kontrolą. Wiem, że mój przypadek nie był jakiś wyjątkowy, kilka sal ode mnie leżeli pacjenci pod respiratorami.

Co kilka dni ktoś z nich swoją walkę kończył tragicznie.

Koniec części III. Część IV już w niedzielę w Wirtualnej Polsce.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Zobacz także
Komentarze (249)