Dziennik chorego na Covid-19. Odcinek I. "Wojownik wchodzi do szpitala. Największego z ognisk koronawirusa"
"Nie przejmuję się koronawirusem, bo sprawa mnie przecież nie dotyczy, tak samo jak wypadki samochodowe i wiele innych nieprzyjemnych rzeczy. Covid-19 to Włochy, Hiszpania, nawet już nie Chiny. Ale nie ja". Prezentujemy Dziennik chorego na Covid-19, którego autorem jest Tomasz Majewski. Odcinek I.
Moja "przygoda" z Covid-19 mogłaby się przydarzyć każdemu. Trwała miesiąc z małym plusem - od wjazdu w "chmurę" wirusa w Szpitalu Bródnowskim 26 marca do zdjęcia izolacji domowej przez sanepid 29 kwietnia.
Jest to również historia wypierania ze świadomości, że zakażenie koronawirusem może dotyczyć właśnie mnie.
26 marca. Wojownik wchodzi w ognisko
Pakuję rzeczy osobiste, trochę ciuchów i jadę pierwszy raz do szpitala jako pacjent. Trzeba pilnie zrobić operację. Taką standardową, nie za dużą, banalną, ale teraz. Kierunek Szpital Bródnowski. Na SOR mało ludzi, wszyscy sobie wygodnie siedzą i czekają. Chyba dostałem niezłą kategorię, bo po niespełna dziesięciu minutach trafiłem do gabinetu chirurga. Doktor obejrzał z uśmiechem Mona Lisy moje USG i wysłał na RTG. Raczej dla potwierdzenia, że jest kiepsko, ale w tym epidemicznym chaosie wszystkie decyzje mają więcej niewiadomych.
Trafiam na salkę, pielęgniarka instaluje mi wenflon. Pierwszy w życiu. Później kroplówka i pasek na nadgarstku. Taki jak w kurorcie "all inclusive".
Klamka zapadła - jadę na oddział. Mieszkam sam w dwuosobowym pokoju. Przychodzi lekarz i wyjaśnia, że operacja może okazać się nie taka pilna i jak mój stan się poprawi, to zrobi się ją później w lepszych czasach. I tu pierwszy dylemat - kiedy nadejdą te lepsze czasy? Czekam - mam bardzo dobrą opinię o tutejszym personelu. Wiem, że zajechałem do najlepszego warsztatu w mieście.
Koronawirus? Nie ja, nie tu
Nie przejmuję się koronawirusem, bo sprawa przecież mnie nie dotyczy, tak samo jak wypadki samochodowe i wiele innych nieprzyjemnych rzeczy. Covid-19 to Włochy, Hiszpania, nawet już nie Chiny. To przyjeżdżający, wracający z zagranicy. Dodatkowo, szpital ze swoim kapitałem wiedzy wie, co robi. Nie dociera do mnie do końca, że jestem w samym centrum jednego z największych ognisk tego wirusa w kraju.
Leżę sobie tak wygodnie na oddziale chirurgii, ale zaczynam dostawać od znajomych informacje o zakażonych dwóch oddziałach. Racjonalizuję to i tłumaczę sobie, że oddziały są kilka pięter pod i nade mną, szpital się na wirusie zna i go nie wypuści z zakażonych oddziałów. W pokoju jestem cały czas sam, nie chodzę po korytarzu, myję i dezynfekuję ręce - wirus mnie nie weźmie.
Pojawiają się rozmowy na korytarzu o zakażonych pracownikach. Pracownikach z oddziału chirurgii, na którym jestem. Atmosfera staje się nerwowa.
29 marca. Ranny ale zszyty
Na porannym obchodzie dowiaduję się, że będę operowany. Biorę prysznic i przeistaczam się w wojownika. Idę na bój, z którego wrócę zwycięski, chociaż ranny. Atmosfera na oddziale w dalszym ciągu napięta, ale pojawiają się żarty, by to rozładować. Zapytałem pielęgniarkę, czy po operacji mogę nie wracać na oddział, tyko prosto z bloku iść do domu. Roześmiała się i przytaknęła.
Półtorej godziny minęło i cały szczęśliwy zrozumiałem, że prosto ze stołu to nie pójdę.
Po operacji rzeczywiście jestem ranny, ale zszyty zszywkami jak kanapa. Nie brałem w moich rozważaniach pod uwagę tego, że po zabiegu będzie mnie coś bolało. Noc do zbytnio spokojnych i wyspanych nie należy. Nad ranem już było lepiej, więc chciałem rozpocząć należny po czymś takim odpoczynek. Znowu się myliłem. Przyszła pielęgniarka i zaprezentowała plan działania. Zaraz mnie postawi na nogi, a jak już stanę, to zacznę chodzić, a jak zacznę chodzić, to wyjdę ze szpitala jutro. Ze spokojnego odpoczynku po operacji nic nie wyszło.
31 marca. Wyjście, wymaz, transport do domu
Jestem na wylocie ze szpitala. Na śniadanie podano przepyszną, najlepszą na świecie kaszkę manną. Kroplówki nie są złe, ale po kilku dniach mogą się znudzić i prawdziwe jedzenie bije je na głowę. Na sam koniec - pierwszy w życiu wymaz z gardła dla celów testu na Covid-19 i można wracać do domu. Dzisiaj to wiem, że najsensowniejszym środkiem transportu byłaby karetka, ale szpital jej nie zapewnił. Odebrał mnie syn i uzbrojeni w maski z filtrem hepa i rękawiczki odjechaliśmy.
Byłem tak skoncentrowany na powrocie do sprawności po operacji, że koronawirus, który był coraz bliżej mnie, nie miał miejsca w moich myślach. Chyba nie jest to jakieś wyjątkowe podejście.
Później się okaże, że na szczęście rodzina pomyślała za mnie.
Koniec części I. Część II już w piątek w Wirtualnej Polsce.
P.S. Bardzo dziękuję wszystkim pracownikom Kliniki Chirurgii Ogólnej i Naczyniowej Szpitala Bródnowskiego - paniom sprzątającym, salowym, pielęgniarkom, chirurgom. Wszyscy państwo z narażeniem własnego zdrowia walczycie codziennie o zdrowie pacjentów. Szczególnie dziękuję panu doktorowi, który mnie operował jak i całemu zespołowi na bloku operacyjnym. Dziękuję pani pielęgniarce, która mnie przeholowała przez noc po operacji i rano postawiła na nogi.
Oni robią to wszystko, pracując w niewydolnym systemie, będąc niedostatecznie wynagradzanymi, ze świadomością i wiedzą, że ich poczucie misji jest przez państwo cynicznie wykorzystywane. Mam nadzieję, że kiedyś nie będzie tego obszaru i nie będzie tego odcienia dziękowania.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl