Dzień, w którym żałoba zamieniła się w wojnę domową. To wcale nie był 10 kwietnia
Katastrofa smoleńska nie musiała podzielić Polaków. Wcale nie musieliśmy mieć upolitycznionych i emocjonalnych miesięcznic. Tragedia mogła pozostać narodowym spoiwem - gdyby nie jedna decyzja. Ta o pochowaniu pary prezydenckiej na Wawelu. Skąd to przekonanie? Mam dowody. Mocne.
Każdego roku, przed kolejną rocznicą tamtego tragicznego dnia, mam swój własny rytuał. Otwieram korespondencję mejlową, jaka przyszła do porannego programu, który tworzyłem i współprowadziłem w Polsat News. Namawialiśmy widzów, by do nas pisali. Robili to, a my te mejle czytaliśmy na antenie.
W czasie żałoby od 10 kwietnia aż do dnia pogrzebu pary prezydenckiej dostaliśmy ich ponad 2 tysiące. Większość została odczytana na antenie. Ludzie "przez telewizję rozmawiali ze sobą" i mówili, co czują. Osiem lat temu Facebook dopiero w Polsce raczkował. Twitter praktycznie nie istniał, a my, ludzie telewizji, daliśmy widzom Hyde Park – wolną trybunę.
Czytanie listów od widzów stało się jednym z głównych elementów programu. Gdy kolejny raz z odtworzenia oglądam tamte materiały, gdy znów czytam tę korespondencję, którą mam wydrukowaną i zachowaną, widzę, jak i dlaczego zmieniały się nastroje. Przypomnę kilka listów czytanych na antenie.
"Nie żartujcie"
Wszystko zaczęło się ok. godz. 9, gdy korespondent Polsat News Wiktor Bater pierwszy w kraju podał informację, że doszło do tragedii. Potrzeba było dużo czasu, by zrozumieć, co to oznacza. Może dlatego pierwszy mejl w ogóle nie przypomina tych późniejszych.
List przysłała pani Joanna: "Jak mogą Prezydent i Premier szastać pieniędzmi na lewo i prawo a nie zakupić samolotu. Odprawy milionowe prezesów różnych swoich spółek, biuro CBA, rozpasiona. I tak zebrać ten grosz do grosza i byłby samolot a nie dziadowski i z dzikiego kraju"*.
Dopiero po godzinie pojawiły się pierwsze listy, w których padają słowa: "szok", "niedowierzanie", "tragedia", ale i: "nie żartujcie".
Potrzeba kontaktu, potrzeba opowiedzenia tego, co czuje się w tym dniu, była tak ogromna, że mimo iż program skończył się o godz. 11, listy płynęły przez cały dzień. Większość z nich odczytaliśmy nazajutrz. O czym myśleli ludzie w sobotę 10 kwietnia?
"Ja o godzinie 7:10 wysłałem do Państwa pocztę e-mail w sprawie bezpieczeństwa wykonywania lotów. Nie przypuszczałem, że dojdzie dziś do tragedii za około godziny. Ja mam do Państwa prośbę i nadzieję, że Państwo zajmiecie się tymi sprawami” - pisał Bogdan.
Jeszcze tego dnia pojawiły się pierwsze apele do wspólnego przeżywania żałoby.
_"Bardzo bym prosiła szanowną redakcję, abyście zaapelowali do Narodu, aby zapalić znicze przed domami, w oknach świece o godz. 19 jak będzie Msza Św. w Warszawie. Ból jest okropny i wielki żal, brak słów. Uczcijmy Naszych Wielkich Polaków, chociaż takim symbolem. Jan i Joanna" _
Nie brakowało też odwołań do Katynia._ "Kiedy dowiedziałam się o tragedii włączyłam tv... usiadłam z wrażenia...coś niewyobrażalnego...coś tak bardzo dziwnego, tak silne i obce dotąd uczucie ogromnego żalu i współczucia... Katyń... już zapomniany przez wielu...narodził się od nowa... Katyń... przeklęte miejsce... po raz kolejny..." _
„Media – uczniowie czarnoksiężnika”
Trudno było czytać te listy bez emocji. Każdy im w jakimś stopniu ulegał. Bo jak czytać na głos, bez żadnej reakcji, choćby taki list? _"Wciąż płaczę, nie mogę spać i miejsca sobie nie znajduję. Jest mi ŹLE." _
Źle było wtedy i nam, siedzącym w studiu telewizyjnym. Mocno za to oberwaliśmy. Medioznawca prof. Wiesław Godzic komentował wtedy w "Wyborczej": - Media od momentu tragedii działają trochę jak uczniowie czarnoksiężnika. Potrafią coś rozpętać, ale nie wiedzą, jak to zatrzymać. Odbieram to jako brak profesjonalizmu, gdy przez trzy, cztery dni dziennikarze płaczą. Oni są pośrednikami prawdy i powinni się otrząsnąć. Po jakimś czasie zastanawiam się czy autentyczny jest ten płacz, bo staje się niewiarygodne, robi się z tragedii serial, a ludzie zaczynają obojętnieć, ich wrażliwość rogowacieje.
Teraz, po ośmiu latach, w rozmowie z Wirtualną Polską zastanawia się: - Czy mam wstydzić się upublicznienia tego, o czym myślało wielu ludzi, lecz bało się wyznać? Bzdura.
I dodaje: - Myślę, że wtedy ujawniła się – i zadomowiła wśród braci dziennikarskiej - spirala powtórzeń i "mega emocji": zaczęło rozwijać się pustosłowie emocjonalne kosztem informacji.
Prezydent czarno-biały
Policzyłem. Dostaliśmy wtedy 10 listów - na około dwa tysiące - z pretensjami za gwałtowną i radykalną zmianę poglądów. Większość widzów pisała jednak o "nagłym przebudzeniu". Stwierdzali, że dopiero ogrom tragedii pozwolił im spojrzeć na dokonania prezydenta przez inny pryzmat.
_"Nie głosowałem na Prezydenta Kaczyńskiego, nigdy nie powiedziałem o nim, mój prezydent, nawet tak nie myślałem. Od sobotniego poranka mogę powiedzieć, to był mój prezydent. Dopiero ta tragedia pozwoliła mi tych ludzi poznać bliżej. (...) Nie wiem kto wygra następne wybory, ale jeśli nawet to nie będzie mój kandydat, to powiem o nim mój prezydent, żeby się nie pomylić. Czarek". _
Czasami widzowie szli o krok dalej. Zwracali się do prezydenta bezpośrednio. Padały słowa "panie prezydencie, przepraszam" lub "dziękuję za wszystko".
"Dziś czuję się osierocony. Mimo tego, że nie mam w zwyczaju rozpaczać i zawsze staram się podnieść głowę, teraz nie jestem w stanie normalnie wrócić do życia. Zrozpaczony mieszkaniec Rzeszowa".
Druga strona barykady wyglądała tak: "Śmierć prezydenta to wielka tragedia i strata. Ale uważam, że o zmarłym należy pisać prawdę. Więc proszę was nie róbcie z niego bohatera narodowego, małego rycerza, bo nim nie był. Opamiętajcie się w końcu, bo my wyborcy wszystko widzimy i swoje rozumy mamy. Trochę w końcu opamiętania. Krzysztof".
"Skąd tak nagła zmiana oceny prezydentury Lecha Kaczyńskiego? Zmieniły się jego czyny? Zmieniły poglądy? Nie, jego prezydentura przez jego śmierć wcale nie stała się lepsza. Pozdrawiam Paweł".
To nie były głosy osamotnione. Ale nie były wrogie. Po prostu inny punkt widzenia. "Istotnie, doszło do ogromnej tragedii , zginęli ludzie. Nie róbmy jednak z Lecha Kaczyńskiego nad-prezydenta. Mariola".
Mimo różnic, ciągle przeważały nawoływania do wspólnej żałoby, wzajemnego wspierania się.
"Już widać że ta śmierć nie poszła na marne, szkoda że dopiero takie tragiczne wydarzenie musi się wydarzyć żeby pokazać nam, że jesteśmy patriotami oraz że potrafimy się zjednoczyć, myślę że wszyscy z tej tragedii wyciągniemy wnioski, już jesteśmy razem.... Beata Wodzisław Śląski".
"Nie mówicie do półmózgów"
Pierwszym sygnałem niezgody była inicjatywa nadania nowo budowanemu Stadionowi Narodowemu w Warszawie imienia byłego prezydenta.
"Dla informacji – grupa popierająca nadanie stadionowi imienia Lecha Kaczyńskiego ma około 2600 członków, gdy inna grupa wyrażająca sprzeciw ma członków 3500 – czy to na prawdę jest taka popularna idea? Pozdrawiam z USA".
Ten spór był jednak dopiero niewinnym zwiastunem tego, co miało nastąpić chwilę później. Nastroje społeczne zmieniły się 14 kwietnia, w reakcji na ogłoszenie decyzji o planach pochówku pary prezydenckiej w krypcie na Wawelu. Czytając korespondencję, która napływała wtedy do redakcji, można z całą stanowczością stwierdzić, że po tym wydarzeniu zakończył się okres zadumy i rozpoczął się czas ostrego sporu ideologicznego. Linie podziału były wyraźne zarysowane i pobudziły aktywność widzów.
Już pierwszy list, który przeczytałem na głos, wskazywał, że spór wokół tej sprawy będzie ostry. Choć wtedy jeszcze nic nie zapowiadało, że będzie aż tak radykalizował każdą ze stron.
"Z całym szacunkiem dla prezydenta, ale Wawel jest dla wybitnych i wyjątkowych Polaków. A to co zrobił kardynał Dziwisz przy wtórze wszystkich mediów jest skandaliczne".
Każdy z następnych nadsyłanych tekstów eskalował konflikt. "Ocknijcie się na Boga - nie mówicie do półmózgów".
Dyskusja, której wcześniej towarzyszyła zaduma i próba zrozumienia tego, co się stało, nabierała innego wymiaru. Rodził się ostry spór polityczny.
_"Pan Prezydent nie zginął śmiercią bohaterską tylko tragiczną w nieszczęśliwym wypadku samolotowym. Oczywiście zrobił wiele dla Polski i dla Polaków ale nie jest tak wybitny jak ludzie którzy spoczywają na Wawelu". _
Widzowie pisali, bo szukali winnych. _"Dla mnie prezydent jest jak Król. Zasłużył na to, poniósł ofiarę największą, świat zauważył co tam się działo. Zauważył Katyń!!! Pozdrawiam Sylwek”. _
Uwidocznił się podział nie tylko tego, jak Polacy oceniali Lecha Kaczyńskiego. Także na "patriotyczny naród smoleński" i "niepatriotów". "Sami wybraliśmy naszego Prezydenta a teraz mamy wątpliwości. Powinien być pochowany na Wawelu. Kto myśli inaczej nie jest Patriotą".
Konflikt jeszcze zaostrzył się, gdy publicznie tę decyzję skrytykował Andrzej Wajda i gdy w Krakowie doszło do serii demonstracji.
"Jest mi wstyd za Polaków. Jak mogą w takiej właśnie chwili protestować, gdzie prezydent Kaczyński ma być pochowany. Przecież to nie ważne gdzie. Wielki wstyd dla Polski. Aleksandra z Mysłowic".
Rozemocjonowani widzowie skrajnie oceniali skalę "protestów wawelskich".
"Ale to dziennikarze i telewizja epatuje się tym odmiennym zdaniem grupki oszołomów. I tu przydała by się cenzura. Błagam nie ośmieszajcie nas Polaków przed całym światem. Pomińcie milczeniem ten gorszący incydent. Pozdrawiam Mieszkanka Lublina".
"Macie natychmiast przestać kłamać. Protestowało ponad 2 tysiące osób. Wiem na pewno. DOŚĆ TYCH KŁAMSTW. Obrażacie mnie. I dobrze wiecie że na WAWELU leżą tylko i wyłącznie Polacy najwybitniejsi. DOŚĆ TEGO ŁGARSTWA".
Nikt nie powiedział otwarcie: to był mój pomysł
Mogę zapewnić: cenzury nie było. Czytaliśmy wszystkie listy. O dziwo, nie było w nich przekleństw czy wulgaryzmów. Nawet jeśli były ostre.
Emocje wyciszył dopiero pogrzeb. Dzień po nim zapytałem widzów: "co w nas zostanie z tych dni?". Odpowiedzi przyszło zaledwie kilka. Wszystkie jeszcze pełne nadziei.
"Niech ta tragedia zaowocuje na stałe zmiany w nas. Byśmy zawsze byli tacy jak przez ten ostatni tydzień. Na długo, na zawsze. Potrzeba nam wiary i dużo optymizmu. Anna".
"Pochowali mojego prezydenta w Krakowie. Dla mnie emerytki to za daleko, by jeździć do niego z Warszawy. Zofia".
Dziś wiemy, że pochowanie Lecha i Marii Kaczyńskich na Wawelu wyrwało Polaków z zadumy i wspólnego przeżywania żałoby. Na tyle, że do tej pory nikt nie wziął na siebie odpowiedzialności i nie powiedział otwarcie: "to był mój pomysł, ja przekonałem do tego innych".
A ta decyzja ma jeszcze inne skutki. Wielu polityków odczuwa nieustanną potrzebę udowadniania, że Lech Kaczyński zasługuje na to miejsce, udowadniania, że był największym ze współczesnych Polaków, że Wawel to jedynie słuszne miejsce, gdzie mógł po tragicznej śmierci spocząć. Ci, którzy zostali pozbawieni możliwości zapalenia znicza przy miejscu pochówku, złożenia mu kwiatów, pobycia przy grobie, zaczęli przychodzić przed Pałac Prezydencki.
Kto wie, gdyby Lech Kaczyński został pochowany w swojej ukochanej Warszawie, być może tradycja miesięcznic nie miałaby szans się narodzić. Jego pamięć czczono by przy grobie na cmentarzu. Tam politykę uprawiać byłoby trudniej, tam nikt nie chodziłby protestować. Na cmentarzu towarzyszyłaby nam wszystkim cisza zamiast politycznych wieców.
*Zachowana została oryginalna pisownia listów