Dzień hańby nie tylko dla Nowej Zelandii, ale także dla Kościoła [OPINIA]
Dzień, w którym opublikowano raport poświęcony przemocy i wykorzystaniu seksualnemu dzieci i młodzieży w Nowej Zelandii, jest niewątpliwie dniem hańby. I nie chodzi tylko o hańbę dla Nowej Zelandii, ale dla przedstawicieli nowozelandzkich Kościołów. Ujawnione dane są porażające - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Sześć lat trwały prace królewskiej komisji, która badała skalę przemocy, w tym przemocy seksualnej, wobec dzieci i młodzieży w szczycącej się ochroną praw człowieka Nowej Zelandii w latach 1950-2019. Ujawnione dane są porażające.
W pięciomilionowym kraju ofiarami przemocy stało się przynajmniej 200 tys. dzieci, a ujmując rzecz inaczej - co trzecie dziecko objęte opieką instytucji państwowych, kościelnych i prywatnych. Jeszcze więcej było zaniedbywanych czy po prostu krzywdzonych.
"Do tych rażących naruszeń doszło w tym samym czasie, gdy Nowa Zelandia promowała się, na arenie międzynarodowej i w kraju, jako bastion praw człowieka oraz jako bezpieczny, sprawiedliwy kraj, w którym można dorastać jako dziecko w kochającej rodzinie" - czytamy w raporcie.
"Jeśli ta niesprawiedliwość nie zostanie naprawiona, na zawsze pozostanie plamą na naszym narodowym charakterze" - napisali autorzy raportu. Jednym z elementów takiego zadośćuczynienia są odszkodowania, które mają sięgać miliardów dolarów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nowy trend nad Bałtykiem. "Tajemnicze paczki" na stoiskach kuszą turystów
System przemocy
Istotną część skrzywdzonych stanowią przedstawiciele ludów rdzennych, Maorysów. Wiele z ofiar, co także przyznają eksperci, nie dożyło momentu prawdy o swoim cierpieniu, bo albo zmarło na skutek odniesionej krzywdy, albo po jakimś czasie - nie radząc sobie z traumą - popełniło samobójstwo.
- Nadużycia i zaniedbania w opiece mają także konsekwencje dla osób, które przeżyły. Wiele z nich zmarło lub popełniło samobójstwo. Dla innych skutki są ciągłe i potęgują codzienne wyzwania - mówił nowozelandzkim mediom jeden z doradców Komisji Arrun Soma.
O czym mowa? Choćby o tym, że należące do ludów rdzennych, maoryskich dzieci, które trafiały do ośrodków, najpierw były tam krzywdzone, poddawane przemocy, a później - gdy osiągały odpowiedni wiek - niemal automatycznie trafiały do więzień.
Taka jest historia dr Rawiri Waretini-Karena, który najpierw przebywał w placówkach opiekuńczych dla maoryskich dzieci, a później trafił - już jako nastolatek do więzienia. "Kiedy po raz pierwszy wszedłem na dziedziniec więzienia jako nastolatek, nigdy wcześniej tam nie będąc – znałem już 80 procent mężczyzn tam przebywających. Spędziliśmy 11 lat dorastając razem pod opieką państwową" – napisał Waretini-Karena w artykule dla Radio New Zealand.
"Od tego momentu wiedziałem, że istnieje droga z ośrodka do więzienia. Droga, na którą przez lata kierowano maoryskie dzieci" - dodał.
Wszystko to wymusza reakcję władz, i one już nie milczą. Nowozelandzki premier już zapowiadał oficjalne przeprosiny, a także wypłatę odszkodowań. Jak będą one wysokie, tego jeszcze nie wiadomo, ale nieoficjalnie mówi się o miliardach dolarów, które trafią do skrzywdzonych. Raport zobowiązuje też władze nowozelandzkie do przekonania władz kościelnych - w tym papieża - do oficjalnych przeprosin skierowanych do skrzywdzonych w instytucjach religijnych.
Nadreprezentacja duchownych
I nie ma co ukrywać, że są ku temu powody. O ile ogólnie w prywatnych, państwowych i kościelnych ośrodkach przemocy - w tym przemocy seksualnej - podlegała jedna trzecia podopiecznych, to w ośrodkach religijnych skrzywdzonych było więcej, bo aż 42 procent podopiecznych. Wobec 14 procent duchownych katolickich wysunięto oskarżenia o stosowanie przemocy, w tym przemocy seksualnej. Dane te trzeba zaś uzupełnić konkretnymi historiami. Jedna z osób skrzywdzonych opowiadała przed komisją, a później mediom, jak była fizycznie maltretowana w domu dziecka prowadzonym przez siostry zakonne.
- W nocy zakonnice zdzierały ze mnie ubranie, przywiązywały mnie do łóżka twarzą w dół i chłostały paskiem z klamrą. Przecinały mi skórę, aż krwawiłam i nie mogłam usiąść przez tygodnie - zeznawała na potrzeby raportu kobieta. Moeapulu Frances Tagaloa już jako pięciolatka była molestowana przez księdza . - Był popularnym, znanym nauczycielem - opowiadała. - Ale był też pedofilem i niestety molestował inne małe dziewczynki - uzupełniała.
Dlaczego to właśnie w instytucjach kościelnych dochodziło częściej do przemocy? Odpowiedź - wbrew temu, co często uważa się w Polsce - wcale nie jest związana z celibatem, bo procentowo więcej przestępstw związanych z przemocą (w tym przemocą seksualną) jest także w ośrodkach należących do wspólnot protestanckich, gdzie celibat nie obowiązuje. Przyczyn tego zjawiska trzeba szukać raczej w strukturach władzy i autorytetu właściwym Kościołom i związkom religijnym.
- Zakładany autorytet moralny i wiarygodność duchowieństwa oraz przywódców religijnych umożliwiały sprawcom nadużyć w tych instytucjach działanie bezkarnie. Przekonania religijne były często wykorzystywane do usprawiedliwiania nadużyć i uciszania osób, które ich doświadczyły. Hierarchiczne i nieprzejrzyste procesy decyzyjne utrudniały kontrolę i raportowanie - podkreślał w rozmowie z portalem Zenit Arrun Soma.
O potrzebie Komisji w Polsce
Tym, co jest najmocniejszą stroną nowozelandzkiego (tak jak wcześniej australijskiego) raportu, jest jednak to, że obejmuje on wszystkie instytucje - zarówno kościelne, jak i prywatne, społeczne czy państwowe. Dzięki temu istnieje możliwość porównania pewnych danych, sprawdzenia, gdzie przemocy było najwięcej, a gdzie relatywnie mniej. Ten model dochodzenia sprawia także, że trudno tylko z jednej instytucji uczynić "kozła ofiarnego".
Odpowiedzialność za przemoc wobec ludów rdzennych spada - bo to ono stworzyło pewien system - w głównej mierze na państwo i społeczeństwo, a w mniejszym stopniu na Kościoły i związki wyznaniowe, które uczestniczyły w nim, ale go nie wymyśliły. Inna sprawa, że jeśli chodzi o poziom przemocy i krycia sprawców, to tu o wiele więcej do wyjaśnienia mają instytucje kościelne, bo to w nich ten poziom był wyższy, a nowozelandzka komisja wprost wskazuje, że jeden z zakonów sprawców przestępstw seksualnych przerzucał do Papui Nowej Gwinei, gdzie mogli krzywdzić kolejne dzieci. I w tej sprawie to właśnie Kościoły i związki wyznaniowe muszą mocniej uderzyć się w piersi.
Model - wspólnego, a nie ograniczonego do jednej instytucji - rozliczania przestępstw i tolerowania ich - sprawia, że o wiele trudniej jest udawać, że problem pedofilii czy przemocy, dotyczy tylko jednej instytucji czy jednej grupy. Nie, on jest problemem społecznym, dotykającym wszystkim instytucji, wszystkich wyznań i wszystkich środowisk. Warto sobie to uświadamiać także w Polsce. I to właśnie dlatego mam nadzieję, że kiedy wreszcie politycy zrozumieją, że i w Polsce problem istnieje, to szukając rozwiązań sięgnął właśnie po te wypracowane w Australii i Nowej Zelandii.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podkastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".
Czytaj również: Ksiądz udawał seksuologa. Proces dobiegł końca