Dzień hańby nie tylko dla Nowej Zelandii, ale także dla Kościoła [OPINIA]

Skandal wstrząsnął nowozelandzkim Kościołem
Skandal wstrząsnął nowozelandzkim Kościołem
Źródło zdjęć: © PAP | MATT TURNER
Tomasz P. Terlikowski

27.07.2024 21:15

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Dzień, w którym opublikowano raport poświęcony przemocy i wykorzystaniu seksualnemu dzieci i młodzieży w Nowej Zelandii, jest niewątpliwie dniem hańby. I nie chodzi tylko o hańbę dla Nowej Zelandii, ale dla przedstawicieli nowozelandzkich Kościołów. Ujawnione dane są porażające - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Sześć lat trwały prace królewskiej komisji, która badała skalę przemocy, w tym przemocy seksualnej, wobec dzieci i młodzieży w szczycącej się ochroną praw człowieka Nowej Zelandii w latach 1950-2019. Ujawnione dane są porażające.

W pięciomilionowym kraju ofiarami przemocy stało się przynajmniej 200 tys. dzieci, a ujmując rzecz inaczej - co trzecie dziecko objęte opieką instytucji państwowych, kościelnych i prywatnych. Jeszcze więcej było zaniedbywanych czy po prostu krzywdzonych.

"Do tych rażących naruszeń doszło w tym samym czasie, gdy Nowa Zelandia promowała się, na arenie międzynarodowej i w kraju, jako bastion praw człowieka oraz jako bezpieczny, sprawiedliwy kraj, w którym można dorastać jako dziecko w kochającej rodzinie" - czytamy w raporcie.

"Jeśli ta niesprawiedliwość nie zostanie naprawiona, na zawsze pozostanie plamą na naszym narodowym charakterze" - napisali autorzy raportu. Jednym z elementów takiego zadośćuczynienia są odszkodowania, które mają sięgać miliardów dolarów.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

System przemocy

Istotną część skrzywdzonych stanowią przedstawiciele ludów rdzennych, Maorysów. Wiele z ofiar, co także przyznają eksperci, nie dożyło momentu prawdy o swoim cierpieniu, bo albo zmarło na skutek odniesionej krzywdy, albo po jakimś czasie - nie radząc sobie z traumą - popełniło samobójstwo.

- Nadużycia i zaniedbania w opiece mają także konsekwencje dla osób, które przeżyły. Wiele z nich zmarło lub popełniło samobójstwo. Dla innych skutki są ciągłe i potęgują codzienne wyzwania - mówił nowozelandzkim mediom jeden z doradców Komisji Arrun Soma.

O czym mowa? Choćby o tym, że należące do ludów rdzennych, maoryskich dzieci, które trafiały do ośrodków, najpierw były tam krzywdzone, poddawane przemocy, a później - gdy osiągały odpowiedni wiek - niemal automatycznie trafiały do więzień.

Taka jest historia dr Rawiri Waretini-Karena, który najpierw przebywał w placówkach opiekuńczych dla maoryskich dzieci, a później trafił - już jako nastolatek do więzienia. "Kiedy po raz pierwszy wszedłem na dziedziniec więzienia jako nastolatek, nigdy wcześniej tam nie będąc – znałem już 80 procent mężczyzn tam przebywających. Spędziliśmy 11 lat dorastając razem pod opieką państwową" – napisał Waretini-Karena w artykule dla Radio New Zealand.

"Od tego momentu wiedziałem, że istnieje droga z ośrodka do więzienia. Droga, na którą przez lata kierowano maoryskie dzieci" - dodał.

Wszystko to wymusza reakcję władz, i one już nie milczą. Nowozelandzki premier już zapowiadał oficjalne przeprosiny, a także wypłatę odszkodowań. Jak będą one wysokie, tego jeszcze nie wiadomo, ale nieoficjalnie mówi się o miliardach dolarów, które trafią do skrzywdzonych. Raport zobowiązuje też władze nowozelandzkie do przekonania władz kościelnych - w tym papieża - do oficjalnych przeprosin skierowanych do skrzywdzonych w instytucjach religijnych.

Nadreprezentacja duchownych

I nie ma co ukrywać, że są ku temu powody. O ile ogólnie w prywatnych, państwowych i kościelnych ośrodkach przemocy - w tym przemocy seksualnej - podlegała jedna trzecia podopiecznych, to w ośrodkach religijnych skrzywdzonych było więcej, bo aż 42 procent podopiecznych. Wobec 14 procent duchownych katolickich wysunięto oskarżenia o stosowanie przemocy, w tym przemocy seksualnej. Dane te trzeba zaś uzupełnić konkretnymi historiami. Jedna z osób skrzywdzonych opowiadała przed komisją, a później mediom, jak była fizycznie maltretowana w domu dziecka prowadzonym przez siostry zakonne.

- W nocy zakonnice zdzierały ze mnie ubranie, przywiązywały mnie do łóżka twarzą w dół i chłostały paskiem z klamrą. Przecinały mi skórę, aż krwawiłam i nie mogłam usiąść przez tygodnie - zeznawała na potrzeby raportu kobieta. Moeapulu Frances Tagaloa już jako pięciolatka była molestowana przez księdza . - Był popularnym, znanym nauczycielem - opowiadała. - Ale był też pedofilem i niestety molestował inne małe dziewczynki - uzupełniała.

Dlaczego to właśnie w instytucjach kościelnych dochodziło częściej do przemocy? Odpowiedź - wbrew temu, co często uważa się w Polsce - wcale nie jest związana z celibatem, bo procentowo więcej przestępstw związanych z przemocą (w tym przemocą seksualną) jest także w ośrodkach należących do wspólnot protestanckich, gdzie celibat nie obowiązuje. Przyczyn tego zjawiska trzeba szukać raczej w strukturach władzy i autorytetu właściwym Kościołom i związkom religijnym.

- Zakładany autorytet moralny i wiarygodność duchowieństwa oraz przywódców religijnych umożliwiały sprawcom nadużyć w tych instytucjach działanie bezkarnie. Przekonania religijne były często wykorzystywane do usprawiedliwiania nadużyć i uciszania osób, które ich doświadczyły. Hierarchiczne i nieprzejrzyste procesy decyzyjne utrudniały kontrolę i raportowanie - podkreślał w rozmowie z portalem Zenit Arrun Soma.

O potrzebie Komisji w Polsce

Tym, co jest najmocniejszą stroną nowozelandzkiego (tak jak wcześniej australijskiego) raportu, jest jednak to, że obejmuje on wszystkie instytucje - zarówno kościelne, jak i prywatne, społeczne czy państwowe. Dzięki temu istnieje możliwość porównania pewnych danych, sprawdzenia, gdzie przemocy było najwięcej, a gdzie relatywnie mniej. Ten model dochodzenia sprawia także, że trudno tylko z jednej instytucji uczynić "kozła ofiarnego".

Odpowiedzialność za przemoc wobec ludów rdzennych spada - bo to ono stworzyło pewien system - w głównej mierze na państwo i społeczeństwo, a w mniejszym stopniu na Kościoły i związki wyznaniowe, które uczestniczyły w nim, ale go nie wymyśliły. Inna sprawa, że jeśli chodzi o poziom przemocy i krycia sprawców, to tu o wiele więcej do wyjaśnienia mają instytucje kościelne, bo to w nich ten poziom był wyższy, a nowozelandzka komisja wprost wskazuje, że jeden z zakonów sprawców przestępstw seksualnych przerzucał do Papui Nowej Gwinei, gdzie mogli krzywdzić kolejne dzieci. I w tej sprawie to właśnie Kościoły i związki wyznaniowe muszą mocniej uderzyć się w piersi.

Model - wspólnego, a nie ograniczonego do jednej instytucji - rozliczania przestępstw i tolerowania ich - sprawia, że o wiele trudniej jest udawać, że problem pedofilii czy przemocy, dotyczy tylko jednej instytucji czy jednej grupy. Nie, on jest problemem społecznym, dotykającym wszystkim instytucji, wszystkich wyznań i wszystkich środowisk. Warto sobie to uświadamiać także w Polsce. I to właśnie dlatego mam nadzieję, że kiedy wreszcie politycy zrozumieją, że i w Polsce problem istnieje, to szukając rozwiązań sięgnął właśnie po te wypracowane w Australii i Nowej Zelandii.

Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski

Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podkastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
nowa zelandiakościółprzemoc
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (1111)
Zobacz także