Marcin i Emilka© Archiwum prywatne

Dzięki czytelnikom Wirtualnej Polski życie Marcina i jego córki zmieniło się na lepsze

Anna Śmigulec
1 września 2023

"Najpierw pomyślałem: szok! Ale wciąż nie dowierzałem. Potem kamień spadł mi z serca i cieszyliśmy się z Emilką jak dzieci".

Marin Hermanowicz od 13 lat samotnie wychowuje córkę. Jego żona zginęła w wypadku, kiedy jechali do lekarza z dwuletnią wówczas Emilką. To on prowadził samochód. W słoneczny czerwcowy dzień stracił przytomność za kierownicą i przy prędkości 50 km/h wjechał w cysternę na przeciwległym pasie. Do dziś nie rozumie, jak to się stało. Badania wykazały zero promila alkoholu i żadnej poważnej choroby.

Sam wyszedł ze zderzenia z ośmioma złamanymi żebrami, złamanym mostkiem i lewą ręką, zmiażdżonym płucem i zwichniętym barkiem. Dotąd ma blachę zespoloną z kośćmi w lewym przedramieniu i czasem go boli.

Wtedy, w 2010 roku, Marcinowi nie chciało się żyć.

A pismo z prokuratury niemal go zabiło. "Nieumyślne spowodowanie śmierci" - czytał i nie mógł oddychać. Przecież wszystko by oddał, żeby ukochanej Agnieszce przywrócić życie.

- Byli tacy szczęśliwi! – wspominała szefowa Marcina i znajoma od lat. - Widać było po tym, jak ją przytulał, jak gładził po ręce i jak do niej mówił. Był mocno zakochany. Agnieszka zresztą też. Po prostu się czuło: oni do siebie pasują. A ich dziecko było takie wyczekane i chciane!

Emilka w objęciach Agnieszki
Emilka w objęciach Agnieszki© Archiwum prywatne

Tuż po urodzeniu Emilka dostała 10 punktów w skali Apgar. Kłopoty zaczęły się, kiedy miała pół roku: wysypka na twarzy i ciele.

- Czerwona jak ogień! – emocjonował się Marcin. - Na głowie aż skorupa!

Potem pojawiły się trudności z siadaniem i chodzeniem. Robiła parę kroków i upadała.

Neurolog podejrzewał chorobę spichrzową i sugerował, że Emilka po prostu umrze. Bo dzieci z tą chorobą szybko odchodzą.

Z mówieniem Emilka też miała problemy. W wieku dwóch lat mówiła tylko "tata". Nie umiała ani dmuchnąć, ani pić przez słomkę. Chodzili z nią do trzech logopedów. Po śmierci żony Marcin został sam z niekończącymi się badaniami, wizytami u lekarzy, diagnozami, leczeniem i rehabilitacją córki.

Dziś Emilka ma 15 lat i niepełnosprawność psychoruchową, ale "sobie radzi" – jak mówi jej tata. Potrzebuje tylko wyjechać raz w roku na turnus rehabilitacyjny do specjalnego ośrodka.

Neurolog nie pozostawia wątpliwości: - Już po dwóch tygodniach takiego turnusu widać ogromne zmiany i poprawia się stan dziecka.

Niestety, w tym roku Marcin musiał zrezygnować z turnusu, bo ceny skoczyły do 8900 zł i go nie stać.

Zresztą już w zeszłym roku, po drastycznej podwyżce cen, nie stać go było nawet na opłacenie rachunku za gaz. Bo nagle, zamiast 529 zł miał przelać 1800 zł.

A zarabia 2400 zł jako sanitariusz.

Gaz odcięli, Marcin nie miał nawet jak ugotować córce obiadu. Na szczęście z pomocą przyszli dobrzy ludzie i pożyczyli pieniądze.

Zobacz także

Olbrzym w krótkich spodenkach

Marcin Hermanowicz od 19 lat pracuje w sanatorium w Iwoniczu Zdroju, w Beskidzie Niskim. Wszyscy go tam znają, a przynajmniej kojarzą, bo nie da się go przeoczyć. Ma 190 cm wzrostu, 140 kg wagi, numer buta 48 i rozpiera go energia.

Przez cały rok chodzi w krótkich spodenkach. Długie spodnie zakłada tylko na wywiadówki córki i do kościoła. Z szacunku dla ludzi.

Do tego krótki rękawek. Nawet w zimie.

W grudniu zeszłego roku świeciło słońce, były tylko 2 stopnie na minusie, więc poszedł na mszę w T-shircie i w długich spodniach. Po kościele najpierw rozszedł się szept, potem zrobił się już poważny szum. Marcin czuł na sobie spojrzenia wiernych, aż pot zaczął mu spływać po plecach.

- Potem ksiądz mnie poprosił, żebym zakładał kurtkę. Bo się nie może skupić.

Nawet kiedy idzie w góry, zakłada czapkę i szalik. Ale żadnej kurtki.

A w góry chodzi prawie codziennie, choćby na chwilę: na wschód albo zachód słońca. Czasem zabiera Emilkę, często osoby na wózkach inwalidzkich - kuracjuszy z sanatorium lub podopiecznych fundacji. Ot tak, z potrzeby serca, po pracy. Bo kocha góry i chce się nimi podzielić.

Poczciwy misio

Pacjenci go uwielbiają.

Weronika, fizjoterapeutka, pracuje z nim od czterech lat i ciągle słyszy:

- A jest dzisiaj pan Marcin? A gdzie pan Marcin?

A jak nie wiedzą, jak się nazywa, to mówią: "Ten miły duży pan". Jedna kuracjuszka szukała go, tłumacząc: "No, taki misio".

- U nas wszyscy sanitariusze mają podejście do ludzi – wyjaśnia Weronika. - Bo bez niego nie da się tu pracować. Ale jak pacjenci mówią "uśmiechnięty" albo "wesoły", to wiadomo, że chodzi o Marcina.

- Marcin, mimo że tęgi, jest szybki – mówi Agata, fizjoterapeutka, która pracuje z nim "od zawsze". - I wszędzie go pełno. Wwozi pacjenta na wózku do windy na poziomie – 1, wciska mu 3, a sam biegnie po schodach. I na trzecim piętrze go odbiera. Choć czasem się zdarza, że ktoś wysunie babcię czy dziadka na innym piętrze, a Marcin stoi i czeka na swoim. Poza tym pcha te wózki szybko, bo jest energiczny. Więc na początku starsze kuracjuszki są przerażone. Ale potem się cieszą.

- Zdarza mu się nosić pacjentów na rękach między piętrami, jak winda nie działa – dorzuca szefowa Marcina.

Obie wyliczają jego zalety: solidny, pracowity, koleżeński, pomocny.

Na zewnątrz energiczny olbrzym, a w środku:

- Ja jestem wrażliwiec – tłumaczy Marcin, trochę zakłopotany. Gdy mówi o czymś ważnym, głos mu się łamie, a do oczu napływają łzy.

Dobrzy ludzie

Dziś są to łzy wzruszenia i wdzięczności.

- Kiedy Emilka miała dwa latka, założyłem jej subkonto w Fundacji Dzieciom "Zdążyć z Pomocą" – mówi Marcin. - Można było tam przekazać jeden procent podatku, od niedawna 1,5 procent, lub wpłacić dowolny datek. Nie zaglądałem tam zbyt często, bo niewiele się działo. Czasem znajomi coś wpłacili. Ale po publikacji reportażu w Wirtualnej Polsce: szok! Ludzie przelewali po 20, 50, a nawet 300 zł. Już w pierwszy dzień mieliśmy z Emilką na turnus rehabilitacyjny!

Emilka na obozie rehabilitacyjnym
Emilka na obozie rehabilitacyjnym© Archiwum prywatne

Marcin z córką właśnie z niego wrócili.

- Ja od razu widzę postępy w rozwoju córki, a ona jest szczęśliwa, bo wyjechała gdzieś na wakacje. Miała tam zajęcia od rana do wieczora, np. jazdę konną. Niektórzy pukają się w głowę: po co oni to dziecko sadzają na konia, skoro i tak muszą je trzymać? Ale ten kontakt dziecka ze zwierzęciem jednak przynosi efekt. Dlatego wybraliśmy też zooterapię – zajęcia z alpakami, osłami i psami. Do tego dużo gimnastyki, masaże kręgosłupa, żelkę – czyli okłady żelowe, kombinezony kosmiczne, które ułatwiają chodzenie i polepszają postawę ciała, tzw. pająka, który ułatwia dzieciakom pionizację i wygląda tak, że dzieci są pozapinane gumkami do czegoś w rodzaju kratki, wykonują różne ćwiczenia. I jeszcze terapia ręki, czyli ćwiczenia manualne, na skupienie. To na tej terapii ręki moje dziecko nauczyło się wiązać buty.

Marcin cieszy się, bo nawet po opłaceniu turnusu na subkoncie Emilki wciąż widzi środki. Ale zaznacza:

- Nie mogę kupić za nie jedzenia czy opłacić rachunków. Pieniądze, które tam wpływają, są przeznaczone wyłącznie na rozwój i na ułatwianie życia mojemu dziecku. Np. kupuję jej wyprawkę do szkoły, buty, leki czy przyrządy rehabilitacyjne i biorę na to fakturę. Następnie opisuję ją i wysyłam do fundacji. Jeżeli fundacja uzna tę fakturę, oddaje mi tę kwotę, ale dopiero po pewnym czasie. Ewentualnie za paliwo - jeżeli dowożę dziecko do szkoły, czy jedziemy na ten turnus rehabilitacyjny. Wtedy też muszę przedstawić faktury, do tego zaświadczenia z ośrodka, że była na turnusie w tym terminie i dopiero fundacja to rozpatrzy.

Tym razem Marcin jechał z córką 9 godzin, bo to jednak 805 km. Za paliwo zapłacił 600 zł.

- W Zabajce Stawnicy byliśmy trzeci raz i nie zamieniłbym tego na nic innego. To oblegany ośrodek i ciężko się tam dostać. Niedaleko jest też jezioro z fajną i bezpieczną plażą, więc dzieciaki się cieszą.

Zamiast niepokoju o córkę i o przyszłość, który dopadł go na początku 2022 r. po ostrych podwyżkach i odcięciu gazu, Marcin czuje wewnętrzny spokój i wdzięczność:

- W sumie czytelnicy WP wpłacili na subkonto Emilki 30 tys. zł. Teraz nie muszę się martwić, skąd wziąć pieniądze na turnus rehabilitacyjny dla córki w przyszłym roku. Już zarezerwowaliśmy termin.Dziękuję wszystkim.

***

Emilce nadal można pomagać za pośrednictwem Fundacji Dzieciom "Zdążyć z Pomocą".

Anna Śmigulec, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (46)