Te liczby powinien zobaczyć Kaczyński. I ugryźć się w język
Gdyby rząd PiS nie wycofał się z finansowania zabiegów in vitro, w Polsce rodziłoby się o kilka tysięcy dzieci więcej - przypominają eksperci zajmujący się leczeniem niepłodności. To kolejna grupa, która komentuje słowa Jarosława Kaczyńskiego, który sugerował, że za spadek narodzin dzieci w Polsce odpowiadają młode Polki, bo "dają w szyję".
07.11.2022 | aktual.: 07.11.2022 22:33
Bądź na bieżąco z wydarzeniami w Polsce i na wojnie w Ukrainie, klikając TUTAJ
Dlaczego w Polsce liczba urodzeń runęła? W ciągu 12 miesięcy (wrzesień 2021 – sierpień 2022) urodziło się zaledwie 318 tys. dzieci, a jeszcze w 2017 roku, było to 400 tys. narodzin. Socjolog odpowie, że Polacy odczuwają niepewność co do przyszłości, obawy przed trudną sytuację mieszkaniową (pierwsze główne przyczyny podawane w badaniu CBOS o postawach wobec dzietności). Demograf wskaże, że trend jest nieuchronny, bo w społeczeństwie zmniejsza się liczba potencjalnych matek. Kobiety z wyżu demograficznego lat 80., dobiegają czterdziestki.
Swoją teorię na temat problemu prezes PiS Jarosław Kaczyński przedstawił w sobotę na spotkaniu w Ełku. - Nie jest to kwestia tylko materialna, to jest kwestia pewnego nastawienia ludzi, a w szczególności pań. Jeżeli na przykład utrzyma się taki stan, że do 25. roku życia młode kobiety, piją tyle samo co ich rówieśnicy, to dzieci nie będzie - oświadczył. - Ale jak do 25. roku życia daje w szyję to, trochę żartuję, ale nie jest to dobry prognostyk w tych sprawach - zaznaczył na koniec tego wątku.
- Te słowa są całkowicie nietrafione. Kobiety zostały przedstawione jako winne problemu - mówi Wirtualnej Polsce Marta Górna, przewodnicząca Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji "Nasz Bocian". Organizacja pomaga parom zmagającym się z niezamierzoną bezdzietnością. - Tacy pacjenci często słyszą, że sami są winowajcami swojej choroby. To bolesne. Podobne oskarżenia już padały w przeszłości. Winny był styl życia i zbyt późno podjęta decyzja o posiadaniu potomstwa, innym razem winna była antykoncepcja hormonalna, teraz jeszcze doszedł alkohol - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Podkreśla, że przyczyny spadającej liczby urodzeń są złożone, ale wśród nich znajduje się także polityka państwa wobec problemu niepłodności. - Zaproponowany przez rządzących program wsparcia prokreacji to pakiet badań diagnostycznych, zakończonych doradztwem. Parom z postawioną diagnozą nie oferuje się leczenia, które doprowadzi je do upragnionej ciąży - mówi dalej Marta Górna.
Niechciane ciąże
Zestawienie skuteczności obu programów jest miażdżące dla aktualnie rządzących. Przypomnijmy, że po objęciu władzy przez PiS minister zdrowia Konstanty Radziwiłł podjął decyzję o zaprzestaniu kontynuacji programu in vitro. Zdecydowały przyczyny światopoglądowe. Wcześniej Jarosław Kaczyński powtarzał, że "in vitro to wielokrotna aborcja".
Rządowy "Program – Leczenie Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego 2013-2016" kosztował 244 mln zł. Pary mogły liczyć na sfinansowanie przez Narodowy Fundusz Zdrowia kosztów diagnostyki, leczenia oraz prób zapłodnienia metodą in vitro, co wiąże się z wydatkiem od kilku do kilkunastu tysięcy zł za procedurę. Z programu skorzystało 19,6 tys. par. Urodziło się 22 tys. dzieci.
Za rządów PiS wprowadzono "Program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce". Alternatywne rozwiązanie koncentruje się na diagnozowaniu przyczyn niepłodności i doradztwie. W podobnym okresie, czyli w latach 2016-19, w programie prokreacyjnym wzięło udział 5,7 tys. par, a 294 doczekały się dziecka.
Po rezygnacji rządu z finansowania in vitro wiele samorządów podjęło decyzję o wprowadzeniu lokalnych programów. W ocenie Marty Górnej to jednak "kropla w morzu potrzeb": - Programy samorządowe nie są w stanie zaspokoić zapotrzebowania na zabiegi in vitro. Są samorządy, w których z różnych przyczyn, czasem ekonomicznych, czasem politycznych program refundacji nigdy nie zostanie uruchomiony - ocenia rozmówczyni.
10 ciąż na województwo. Tak działa rządowy program
W Polsce wielkość populacji dotkniętej problemem niepłodności sięga około 1,2-1,3 mln par. Eksperci szacują, że 2 proc. z nich (ok. 25 tys.) mogłoby skorzystać z metody in vitro. Szacunki oparto na danych WHO oraz wskaźnikach z Czech i krajów Skandynawskich. "Z uwagi na wysokie koszty leczenia specjalistycznego (metody wspomaganego rozrodu), które od czerwca 2016 roku są kosztami ponoszonymi wyłącznie przez pacjentów, bez żadnej formy dofinansowania ze środków publicznych, ograniczony dostęp do leczenia niepłodności wzmacnia zjawisko ekonomicznej dyskryminacji tej grupy osób" - czytamy w uzasadnieniu miejskiego programu in vitro w Poznaniu. Samorząd tego miasta wyda, 1,7 mln zł rocznie, aby pomóc 367 parom.
Dodajmy, że samorząd województwa warmińsko-mazurskiego w 2022 roku (czyli tam, gdzie o dzietności debatował Kaczyński) chce skorzystać z rządowego programu "naprotechnologii". Jak czytamy we wniosku o dofinansowanie, "celem jest urodzenie 10 dzieci u par biorących udział w programie". Sami autorzy wniosku zwracają uwagę, że w regionie problemem niepłodności dotkniętych może być ponad 30 tys. par.
O czym jeszcze nie powiedział Jarosław Kaczyński?
Polscy lekarze i autorzy programów leczenia niepłodności (są wśród nich eksperci Ministerstwa Zdrowia) zauważają, że przyczyny niepłodności są rozłożone równomiernie po stronie kobiet i mężczyzn (około 35 proc. przypadków). Niepłodność obojga partnerów stwierdza się u około 10 proc. par, natomiast w odniesieniu do 20 proc. trudno jest wskazać jej jednoznaczną przyczynę. Nie jest więc tak, jak mówił Kaczyński, że akurat "dawanie w szyję" przez młode kobiety to ważny wątek problemu bezdzietności.
Wskazując na picie kobiet, prezes PiS powołał się wprawdzie na opinię, "najlepszego specjalisty od alkoholizmu w Polsce", którego znał w latach 80. Mimo wielu starań nie udało nam się ustalić, kim jest ten ekspert.
Jarosław Kaczyński pominął w wypowiedzi najważniejsze przyczyny braku chęci posiadania większej liczby dzieci. Wypunktowały je sondaż CBOS (w 2017 roku) i analiza Instytutu Badań Strukturalnych (2020 r.). Brak stabilności finansowej i niepewność co do przyszłości wymieniło jako przeszkodę 59 proc. respondentów. Na ograniczenia związane z sytuacją mieszkaniową powołało 44 proc. osób. Obawy przed utratą pracy wymieniło 42 proc. kobiet. Szósta w kolejności przyczyna obciąża bezpośrednio polityków - poczucie braku wsparcia ze strony państwa (m.in. w zakresie edukacji oraz opieki medycznej nad dziećmi). Taki powód wymieniło 23 proc. respondentów.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski