Dym na pokładzie i awaryjne lądowanie? Polacy od 20 godzin tkwią na lotnisku w Barcelonie

Lot z Polski do Barcelony, który miał odbyć się w sobotę wieczorem, został przerwany w wyniku awarii. Na pokładzie samolotu miał pojawić się dym a samolot zaczął gwałtownie pikować. Polacy (większość z ok. 200 pasażerów), którzy znajdowali się w maszynie, od 20 godzin koczują na lotnisku w stolicy Katalonii.

Dym na pokładzie i awaryjne lądowanie? Polacy od 20 godzin tkwią na lotnisku w Barcelonie
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons CC BY | seba-st

30.07.2017 | aktual.: 30.07.2017 21:45

Lot nr 26 1476 z lotniska El Prat w Barcelonie na lotnisko Chopina w Warszawie wystartował w sobotę ok. godz. 21:35. Około północy samolot miał lądować w stolicy Polski, jednak musiał zostać zawrócony do Katalonii. Jak informuje "La Vanguardia" w kokpicie pilotów miał pojawić się dym. Naszą redakcję o całej sytuacji poinformowała pani Edyta Choińska, córka jednej z pasażerek. Jej relacja jest dramatyczna.

- Wszyscy byli spanikowani, zapłakani, ponieważ samolot gwałtownie zaczął spadać - tłumaczy z przejęciem pani Edyta. Zgodnie ze słowami jej mamy, pierwszym nietypowym komunikatem była prośba pilota, by pasażerowie zapięli pasy. Chwilę później panikę miały wywołać biegające między siedzeniami stewardessy, które sprawdzały, czy wszyscy zastosowali się do polecenia. Samolot zaczął gwałtownie tracić wysokość.

Obraz
© LaVanguardia.com - screen

Pasażerom nakazano schować głowy między nogami, z kabiny pilota dał się wyczuć nieprzyjemny zapach, "smród spalonej gumy". - Kiedy krzyczą "głowa w dół", to co ludzie sobie myślą? - pyta retorycznie pani Edyta. - "Spadamy i zginiemy" - odpowiada po chwili. - Wszyscy byli spanikowani, zapłakani - relacjonuje dalej. Szczęśliwie, Airbusowi A320 udało się bezpiecznie wylądować na lotnisku. Szybko okazało się jednak, że to dopiero początek problemów.

Po godz. 23 znajdujących się na lotnisku pasażerów poinformowano, że ok. godz. 24:00 gotowy będzie samolot, którym udadzą się do Warszawy. Szybko okazało się, że to obietnica bez pokrycia. O 2:30 i 4:30 przetransportowano część (70-80 osób) z ok. 200 pasażerów w hotelu. Dla reszty zabrakło miejsca. Ok. godz. 4:30 poinformowano także, że lot do Warszawy wystartuje w południe. O godz. 10:00 poinformowano o przesunięciu powrotu na godz. 17:30. Z kolei o piątej po południu - na 19:00.

- Mogłabym jechać na lotnisko, zabrać mamę do domu, gdyby sytuacja była od początku jasna i klarowna - tłumaczy z przejęciem pani Edyta. - Mama ma 53 lata, ma chorą nogę, trudności z chodzeniem - dodaje. Wciąż powtarza przy tym, że ze strony Wizz Air pasażerowie nie otrzymali żadnej pomocy. - Dali im 28 euro voucheru, żeby zjedli w wyznaczonym miejscu i tyle - relacjonuje oburzona. Co więcej, przestraszonych pasażerów na lotnisku miały czekać nieprzyjemności ze strony obsługi portu: - Budzili ich pałkami delikatnie trącając, mówili, że mają wstać, bo to nie jest miejsce na sen.

Część Polaków miała już zorganizować sobie powrotne loty do Polski. Reszta czeka na działania ze strony Wizz Air i podstawienie samolotu. - Moja mama jest cierpliwa jak połowa innych, którzy zapłacili 300-400 euro za bilety, bo one nie są tanie - tłumaczy pani Edyta. W sprawie zaistniałej sytuacji przesłailśmy nasze pytania do biura prasowego Wizz Air. Odpowiedź znajdziecie TUTAJ.

Zobacz także
Komentarze (151)