Sklepy "za żółtymi firankami"
"W latach 50. można było zapomnieć o samochodach osobowych, które posiadały wyłączny status pojazdów służbowych. Auta nabywane przed wojną albo kupione zaraz po jej zakończeniu rdzewiały na podwórkach i garażach ze względu na brak benzyny dla wehikułów prywatnych, jeśli nadzwyczajna interwencja partyjna nie przyniosła wyjątku od tej reguły. Uprzywilejowane osobistości, a więc działacze partyjni, oficerowie UB, KBW, wojska, milicji, wyżsi urzędnicy korzystali ze sklepów specjalnych, hermetycznie zamkniętych przed zwykłymi konsumentami, czyli sklepów 'za żółtymi firankami', wypełnionymi towarem nieosiągalnym dla ludzi bezpartyjnych. Do tego dochodziły stołówki i bufety dla tej samej elity ustrojowej. Nic więc dziwnego, że wśród powszechnych żądań zrewoltowanych załóg pracowniczych w gorących dniach październikowych był postulat likwidacji tego rodzaju placówek.
(...) Gomułka nie przywrócił sklepów 'za żółtymi firankami', ale zakupy artykułów nieosiągalnych na rynku dokonywały się na zapleczach sklepowych. Uprawnieni do takich beneficjów nie dość, że otrzymywali sprzęty, odzież i inne towary niedostępne na co dzień, płacili jedynie część ceny, zwykle jedną trzecią wartości handlowej" - pisze prof. Ziemowit Miedziński.