Maria Amiri: Afgańczycy chcą końca chaosu. A talibowie im to dają
Zachód nakłada na Afganistan swoje błędne wyobrażenia o tym, jak jego mieszkańcy mieliby żyć. Żałuje afgańskich kobiet, bo nie będą mogły się malować albo uprawiać sportu. A najważniejsze jest, czy będą mogły pracować, leczyć się, żyć bezpiecznie - mówi w rozmowie z Magazynem WP Maria Amiri, dziennikarka i była prezeska prywatnego Radia i Telewizji ASR w Heracie na zachodzie Afganistanu.
Tomasz Molga: Jak wyglądał pani wyjazd z Afganistanu?
Maria Amiri: Mieszkałam w Kabulu. Z początkiem sierpnia w stolicy nie było czuć napięcia. Miasto było gwarne jak zazwyczaj, mieszkańcy jak zwykle pogrążeni w załatwianiu swoich spraw. Otwarte urzędy państwowe, sklepy, stragany, hotele, restauracje.
W wolnych chwilach ludzie oglądali informacje o postępach w przejmowaniu kolejnych prowincji przez talibów. W Afganistanie działają prężnie nowe media, jak TV Ariana oraz TOLO news - podobny kanał informacyjny jak Polsat News czy TVN24 w Polsce.
Od kilku lat wśród afgańskiej elity rozmawiano o tym, że do władzy wrócą kiedyś talibowie. Nikt nie spodziewał się, że tak szybko. Już z początkiem sierpnia byli widywani na przedmieściach, ale nie pokazywali, że są uzbrojeni i nic się jeszcze nie działo.
A teraz? Jakie docierają do pani wiadomości od bliskich osób?
Nie mówią o ucieczce z Afganistanu. Piszą, że checkpointy stoją, jak stały, w mieście panuje względny spokój, otwarte są na przykład hotele jak pięciogwiazdkowy Intercontinental i Serena. Nikt ich nie szturmował. Jedyne niespokojne miejsce, gdzie padały strzały, to wejście na lotnisko.
Parę dni temu na lotnisku wyglądało to tak, że w odległości co dwa metry porządku pilnowali wspólnie talib, żołnierz armii afgańskiej i żołnierz amerykański.
Pod bramą gromadzą się tam zrozpaczeni i biedni ludzie, chcący wyjechać. Ale duża część przedstawicieli rządu i mieszkańców nie wyjedzie . Siedzą w domach i czekają na ogłoszenie nowych tymczasowych władz.
Jednak kilka dni temu strzały padły w Dżalalabadzie, gdzie demonstranci zdjęli flagę talibów, a zastąpili ją czarno-czerwono-zieloną flagą Afganistanu, której używał obalony rząd. Według relacji mediów zginęły trzy osoby.
Na razie, poza pewnymi incydentami, nie ma doniesień, aby zbrodnie były na porządku dziennym. Talibowie ogłosili amnestię dla współpracowników sił koalicyjnych, urzędnicy mogą wrócić do pracy. Trzeba zapewnić ciągłość usług publicznych. Zapewniono, że kobiety nie utracą swoich praw, będą mogły dalej się uczyć oraz pracować.
Może nie powinniśmy dać się zwodzić tym łagodnym słowom, bo prawdziwa zemsta zacznie się dopiero, gdy z Kabulu wyjadą ostatni świadkowie?
Talibowie mają ważny powód do pokazania łagodniejszych zachowań. Przejęli władzę, chcą zaprowadzić nowy, inny porządek, poszukują uznania ze strony krajów Zachodu. Rosja i Chiny sugerują już akceptację władz, które zostaną ogłoszone.
Gdyby zaczęła się masakra, byłby to powód do kolejnej międzynarodowej interwencji. Argumentem stałoby się każde nagranie, zdjęcia. Przemocy nie da się ukryć, bo wszyscy mają pod ręką komórki. W dobie internetu, social mediów łatwo śledzić na bieżąco sytuację, pod warunkiem, że mamy dostęp do wiarygodnych informacji z pierwszej ręki.
Talibowie mogą okazać się bardziej rozsądni, ponieważ jako organizacja nie są już jednorodni. W relacjach z Afganistanu zwracamy zazwyczaj uwagę na typowych brodaczy z kałasznikowem, obutych w sandały, jeżdżących na motorach, autami byłych władz.
Ale nie wszyscy z nich to prości chłopi. Ja po rysach twarzach rozpoznaję Pakistańczyków, obcokrajowców z Bliskiego Wschodu. Elita talibów prowadząca rozmowy w Katarze to są wykształceni ludzie. Lata temu przeprowadziłam wywiad z byłym rzecznikiem i szefem MSZ talibów - wykształcony facet.
Wymowny obrazek sprzed kilku dni - Clarissa Ward, korespondentka CNN i jej ekipa zostali zaatakowani na ulicy przez talibów. Bojownik żądał, aby zakryła twarz. Szykuje się piekło dla kobiet?
Świat skupił się nad tym wątkiem zakrywania kobiet, a uważam, że to granie sensacją i emocjami ludzi. W mediach widzę tylko nakręcanie negatywnych informacji, bo takie dramaty najlepiej docierają do ludzi, wzbudzają kontrowersje, współczucie.
O kwestiach ubioru widziałam w mediach wypowiedzi bodaj pięćdziesięciu oburzonych Afganek, tych mieszkających w ojczyźnie, a także za granicą. A to były głosy aktywistek, dziennikarek, które chcą się wylansować. Czy ktoś przeprowadził ostatnio rozmowy kobietami z małych miast i z prowincji? Oczywiście, że nie. A w ciągu ostatnich 20 lat to one naprawdę potrzebowały wsparcia do przetrwania.
Nigdy nie było realne, aby w całym Afganistanie kobiety mogły bez kontrowersji chodzić ubrane niczym paryżanki. To po prostu niemożliwe. W Kabulu i innych dużych miastach kobiety były najbardziej wyzwolone i mogły ubierać się bardziej nowocześnie. Świat afgańskiej prowincji rządzi się innymi prawami, kulturą, obyczajami.
Zapytam o inną scenę. Pojawiły się relacje, jak Afgańczycy zamalowują witryny salonów piękności, na których widniały wizerunki kobiet.
To wynika ze strachu i obaw przed rozdrażnieniem talibów. Trudno ocenić, czy branża będzie mogła działać otwarcie. Zapewne przetrwa w jakiejś formie. Może jestem niewłaściwą rozmówczynią do tego wątku, bo mi te witryny wcale się nie podobały. Nie było na nich pięknych afgańskich kobiet, ale lukrowane lale, błyszczące i tandetne, jak dekoracje pakistańskich rikszy.
Świat zachodni błędnie nakłada na Afganistan swoje wyobrażenia o tym, jak ci ludzie mieliby żyć. Żałuje afgańskich kobiet, a to, że nie będą mogły się malować, a to, że nie będą mogły uprawiać sportu. Najważniejsze jest, czy będą mogły pracować, leczyć się, żyć bezpiecznie. Przykro mi z powodu losu dzieci, sierot, osamotnionych starców. O nich mówi się znacznie mniej.
Co czeka Afganistan?
Należy poczekać z komentarzami do czasu powołania nowego afgańskiego rządu. Bo poza talibami przystąpią do niego również inne ugrupowania, klany oraz członkowie poprzedniego rządu. Jak zostanie rozdzielona władza i co z tego wyniknie, zobaczymy wkrótce. Najbliższe tygodnie pokażą, jak potoczą się wydarzenia na scenie politycznej, jak za kulisami świat rozegra tę nową grę.
Komentatorzy mówią: "byliśmy zaskoczeni, że talibowie tak szybko zajęli Kabul". Czy rzeczywiście nie było wcześniej sygnałów, że po wycofaniu sił koalicyjnych sięgną po władzę?
Sądzę, że Amerykanie jedno mówią, a co innego wiedzieli, a już na pewno przeczuwali. Moim zdaniem trudno mówić o zaskoczeniu, skoro w 2020 roku w Katarze toczyły się rozmowy Amerykanów z talibami na temat zawieszenia broni.
Gdy później ogłoszono decyzję o wycofaniu wojsk, było wiadomo, że nastanie nowy i inny porządek. Afgańska władza była kompletnie skorumpowana, nie kontrolowała całego kraju. To byłoby naiwne - myśleć, że utrzyma się bez wsparcia sił koalicji.
Dlaczego siły rządowe tak łatwo uległy? Afgańczycy nie mieli woli, by walczyć? Jak to wytłumaczyć?
Talibowie nie musieli dokonywać zbrojnego podboju, walki wybuchały tylko w niektórych rejonach. Wzięli władzę, która została oddana, kiedy siły uznawane powszechnie za okupacyjne zaczęły wyjeżdżać.
Mało tego - tej zmianie towarzyszy poczucie ulgi u części Afgańczyków, bo kończy się wojna, prowadzona przez NATO w Afganistanie. Mija też niepewność, że wysłana w odwecie rakieta uderzy w dom i zginą znowu niewinni, najbiedniejsi ludzie.
Dlatego niektóre prowincje były oddawane bez walk?
Zastanawiam się, dlaczego gubernatorzy, zwłaszcza armia i policja, oddawali władzę. Ktoś nad nimi stał, ktoś wyżej wydawał rozkazy? Historia to rozliczy za jakiś czas.
Mimo to najgorsze, co mogłoby spotkać kraj, to powrót do scenariusza lat 90. i wojny wszystkich ze wszystkimi. Dopiero to oznaczałoby, że cały wysiłek z 20 lat i poniesione dotąd ofiary po obu stronach barykady poszły na marne.
Największym oczekiwaniem jest poczucie świętego spokoju, nawet jeśli zaprowadzić mają go talibowie. Aby nie było chaosu, walk, ofiar. Gdyby było inaczej, nie zobaczylibyśmy zdjęć ustępujących gubernatorów Heratu, Ghazni, Mazar-i-Szarif czy Kandaharu, jak talibowie prowadzą z nimi rozmowy w ich biurach o przekazaniu władzy i robią wspólne zdjęcia.
Byliśmy świadkami dramatycznych scen na lotnisku, widzieliśmy ludzi uczepionych kół samolotów i spadających podczas startu. Z czego wynika ten porażający poziom desperacji?
Dramat na lotnisku dotyczy kilku grup osób, których nie można wrzucać do jednego worka. Jedna to Afgańczycy, którzy współpracowali z kontyngentami krajów NATO. Ich obawy są zrozumiałe, bo uczestniczyli w walce z talibami.
Są też ludzie, którzy stracili poczucie sensu życia w tym kraju. Zanim wyjechałam z Kabulu, w parku miejskim już istniało wielotysięczne miasteczko uchodźców. To w większości prości i biedni ludzie, pochodzący z prowincji, którzy uciekli z domów ze strachu przed wojną domową. Oczekiwali schronienia, jedzenia, wody, ale poprzednia władza nie potrafiła tego zapewnić. Stracili wszystko, są zrozpaczeni, oczekują lepszego życia gdziekolwiek indziej.
Trzecia grupa to osoby, dla których ostatnie wydarzenia są dobrym pretekstem do otrzymania statusu uchodźcy. W ostatnich latach nie było łatwo wyjechać z kraju za pracą. W mniejszym czy większym stopniu te grupy łączą obawy w kwestii tego, co zrobią talibowie.
Do tego media zazwyczaj poszukiwały rozmówców, którzy przypominali przerażające historie o terrorze talibów sprzed lat. I przekaz staje się jasny - talibowie wrócili i będzie tak, jak kiedyś.
Zobacz także
Aktualna sytuacja ma inne podłoże niż dekady temu, gdy po wojnie z armią radziecką była wojna domowa, a potem przy współpracy USA wprowadzono talibów. Teraz po 20 latach obecności sił koalicyjnych NATO, dostępu do internetu, rozwoju infrastruktury, talibowie chcą wprowadzić własne zasady, ale jednocześnie obiecują większe bezpieczeństwo ludziom.
Z kraju uciekają młodzi i silni mężczyźni, co część opinii publicznej komentuje tak: "Patrzcie, jacy tchórze: zostawiają swoje kobiety i dzieci, rodziny. Dlaczego nie walczą o swój kraj?"
Straszna jest ta nagonka. Zdarza się, że cała wieś zrzuca się, aby jednemu pracowitemu chłopakowi opłacić podróż do lepszego świata. On zarobione pieniądze wysyła do domu, co pomaga przetrwać wspólnocie. Takie osoby pracują nawet dziś w Polsce. To dotyczy też osób, które mogą wyjechać, bo rodzinami opiekują się ojcowie, wujkowie, a słabsi nie podołaliby trudom niepewnej przeprawy.
Czy pomysł, aby wojskowi zakładali demokrację, mógł w ogóle się udać?
To właściwie nie mogło się udać i to był główny błąd, o który potknęły się siły koalicji. Wyobrażano sobie, że muszą powstać niezwisłe sądy, takie, jakie znamy z modeli funkcjonujących w Europie czy w USA.
Jednak w niektórych regionach ludzie nadal uznawali, że największy autorytet w rozstrzyganiu sporów ma rada starszyzny plemiennej, czyli osoby z ogromnym autorytetem w lokalnej społeczności. Tam spory rozwiązuje się na zebraniu wspólnoty, i jest to szanowane i respektowane.
Wojska międzynarodowe ulokowane głównie poza większymi miastami oferowały lokalnym społecznościom tzw. projekty: budowy dróg, ujęć wody, szkół, szpitali - różnej infrastruktury, która miała sprawić, że życie tych zwykłych Afgańczyków na prowincji ma się polepszyć.
I owszem - wiele rzeczy powstało, ale przeciętny Afgańczyk widział, że w gruncie rzeczy te projekty służyły do kupowania przychylności lokalnych urzędników. Korumpowania ich, bo zarabiały wskazane firmy. Z tych firm pieniądze wracały do decydentów, a to, co powstało, nie było zgodne ze standardami międzynarodowymi.
Czy w takiej sytuacji ludzie powinni bronić urzędników państwowych, którzy nabijali kieszenie do pełna? Raczej nie żałowano ich, gdy uciekali z dobytkiem i zapasami gotówki. Jest czas na zmiany w Afganistanie.