Dramat w Afganistanie. Gorzkie słowa doświadczonego polskiego snajpera

- Jesteśmy świadkami porażki Zachodu. Mojej osobistej również. Byłem ranny w Afganistanie, kilku moich kolegów zginęło, kilku odniosło ciężkie obrażenia. Z tego punktu widzenia można powiedzieć, że była to polska krew wylana na darmo - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Przemysław Wójtowicz, emerytowany snajper i ranny uczestnik misji w Afganistanie.

Na lotnisku w Kabulu mieszkańcom Afganistanu nadal pomagają amerykańscy żołnierze
Na lotnisku w Kabulu mieszkańcom Afganistanu nadal pomagają amerykańscy żołnierze
Źródło zdjęć: © PAP | PAP
Sylwester Ruszkiewicz

19.08.2021 10:43

Zaskoczyło pana tak szybkie przejęcie władzy w Afganistanie przez talibów?

Przemysław Wójtowicz: Absolutnie nie. Sytuacja była do przewidzenia. Nie da się ukryć, że co najmniej od 10 lat, a wtedy właśnie byłem w Afganistanie, dało się wyczuć, że talibowie rządzą na prowincji. Tam, gdzie nie dosięgała amerykańska ręka i państwowa władza, to właśnie oni dyktowali warunki. Tym samym z każdym dniem rośli w siłę. Wyglądało to tak, jakbyśmy żyli w dwóch światach. Jedno państwo, a dwa rządy. Dwie różne rzeczywistości. Afganistan to nie tylko Kabul. Jak się okazało, to przede wszystkim prowincja.

Wielu ekspertów podkreśla, że przeceniono dotychczasowy rząd i liczebniejszą od talibów afgańską armię.

Proszę sobie wyobrazić, że jest pan sojusznikiem armii Stanów Zjednoczonych, która w ciągu czterech godzin ucieka z bazy w Bagram. I nagle zostaje pan sam. Jeśli najsilniejsza armia na świecie daje drapaka i zostawia nas samych, to z czym możemy sobie poradzić? Dodatkowo talibowie mieli swoją taktykę. Nie zaczęli od prześladowań i mordów, tylko od ogłoszenia amnestii. Jak to będzie wyglądało później, zobaczymy.

Taktyka okazała się skuteczna, bowiem niedługo później byli już w Kabulu i bezproblemowo go zdobyli. Gdyby nie układ z Amerykanami i możliwość ewakuacji tysięcy mieszkańców i obcokrajowców, już dawno zajęliby lotnisko w stolicy Afganistanu. Dysponują ciężką bronią artyleryjską, mogliby otworzyć ogień, wtedy nikt by stamtąd nie wystartował.

Przemysław Wójtowicz pomaga obecnie żołnierzom rannym w Afganistanie
Przemysław Wójtowicz pomaga obecnie żołnierzom rannym w Afganistanie© www.stratpoints.eu

Talibowie zapowiadają, że nie będzie rozliczeń z poprzednią władzą. Mowa jest o amnestii i utrzymaniu części przywilejów dla kobiet. Można im wierzyć? Czy po prostu na razie realizują postanowienia umowy z amerykańską administracją?

W najbliższych dniach talibowie będą chcieli pokazać się z przeciwstawnej strony do ISIS. Bardziej jako szariat, ale przypominający ten w wydaniu saudyjskim niż w wydaniu przypominającym Państwo Islamskie. Będą chcieli sobie też zaskarbić miejscową ludność.

Wielkim błędem było to, że nie edukowało się afgańskiego społeczeństwa. Tam nadal jest ponad 60 procent analfabetów. Gdyby tym ludziom spróbować zorganizować np. szerokopasmowy internet, na pewno zobaczyliby inny świat. Przecież to nie byłyby większe koszty od tego, co wydano na operację wojskową przez niemal 20 lat. Ale oni tego innego świata nie znali.

Wszyscy widzieli też, że rząd, który utworzono przy wsparciu Zachodu, był skorumpowany. Podobnie z fikcyjną policją, która działała na dwie strony, znacznie gorzej niż talibowie. Jeśli ktoś popełnił przestępstwo i wręczył łapówkę, wychodził na wolność. To nie miało racji bytu. Z kolei jeśli przestępcę złapali talibowie, był on przez nich surowo karany. Talibskie władze przez ostatnie lata dodatkowo nabrały doświadczenia i zdobyły odpowiednie wykształcenie. Czas działał na ich korzyść.

I nadal działa, bo w kolejce do rozmów z nowym rządem ustawiają się światowe mocarstwa.

Nie da się ukryć, że "przeciwnicy" Stanów Zjednoczonych, czyli Rosja i Chiny zacierają ręce z obecnej sytuacji w Afganistanie. Ci drudzy za chwilę zaczną tam budować autostrady, połączą z Iranem swój kraj, popłynie szerokim strumieniem chiński towar i zaraz będą się cieszyć z ogromnych pieniędzy. Zresztą już wcześniej talibowie mieli bardzo dobre relacje z tymi państwami.

Rosjanie dostarczali im broń. Teraz jeszcze bardziej zwiększą swoje dostawy. W 2010 roku, kiedy zdobywaliśmy talibański sprzęt, a konkretniej skrzynki z amunicją, natrafiłem na napis Made in Russia. Produkcja 2009. Z kolei wyrzutnie rakietowe czy moździerze – to wszystko trafiało bezpośrednio z Chin. Jest jeszcze Pakistan, który szkolił talibskich żołnierzy.

A jak z pana perspektywy wygląda ewakuacja cudzoziemców i mieszkańców Afganistanu. To co się dzieje obecnie na ulicach Kabulu, w szczególności w okolicach lotniska. Jak ocenia pan postawę Zachodu?

Jesteśmy świadkami porażki Zachodu. Mojej osobistej również. Byłem ranny w Afganistanie, kilku moich kolegów zginęło, kilku odniosło ciężki obrażenia. Obecnie opiekuję się żołnierzami, którzy zostali ranni w Afganistanie. Z tego punktu widzenia można powiedzieć, że była to polska krew wylana na darmo. No, ale cóż… Jesteśmy członkiem NATO, wypełniamy sojusznicze zobowiązania i co tak naprawdę możemy na to poradzić?

Przemysław Wójtowicz urodził się 26 marca 1976 roku w Krakowie. Od 1996 był związany zawodowo z wojskiem. Od 1 sierpnia 2017 roku przebywa na emeryturze, zajmując się rehabilitacją rannych żołnierzy poprzez sport oraz szkoleniami strzeleckimi. Jest ekspertem Fundacji Stratpoints. Był ciężko ranny podczas akcji bojowej PKW w Afganistanie.

W 2013 r. tak opowiadał o zdarzeniu w "Gazecie Wyborczej": "Gdybym wiedział, że to się tak skończy, na pewno bym nie pojechał. 7. zmiana była strasznie ciężka. To była najcięższa zmiana w Afganistanie. Zginęło siedmiu żołnierzy, ponad 120 było ciężko rannych. To był czas przypadający na wybory. Była straszna intensywność działań talibów. W samym dniu wyborów było kilkadziesiąt ataków na polskich żołnierzy. Ludzie tutaj, w Polsce, nawet nie zdawali sobie sprawy, co my tam przeżywamy. To była praca przez 24 godziny na dobę, ciągłe bycie na baczność. Cały czas dyżury bojowe, udział w różnych akcjach, patrolach, odpieranie ataków" - opowiadał Wójtowicz.

"To była końcówka, byliśmy już spakowani i za dwa tygodnie mieliśmy wracać do domu. Padła komenda, że musimy wesprzeć posterunek afgański w górach w Adżiristanie. To wyjątkowo perfidne miejsce, zamieszkane prawie wyłącznie przez talibów. Nawet mówiliśmy na nie "kurort dla talibów", bo robili tam, co chcieli. Zajechaliśmy i zostaliśmy na 12 dni. To była cały czas mocna wymiana ognia. W końcu udało nam się jakoś stamtąd uciec. Wszyscy byliśmy ranni. Po tym wszystkim moje życie się załamało. O byciu strzelcem wyborowym mogłem już tylko pomarzyć" - mówił były uczestnik misji w Afganistanie.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
afganistankabultalibowie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (958)