Donald Tusk nie zdymisjonuje Jarosława Gowina. "Może tylko odbyć z nim męską rozmowę"
Jarosław Gowin nadal będzie mógł sprzeciwiać się Tuskowi i blokować niektóre rządowe projekty, a premier będzie musiał się na to godzić. Bez frakcji konserwatystów, PO nie będzie miało większości w sejmie. W opinii dr. Tomasza Godlewskiego, politologa z UW, "stawia to Tuska w roli 'zakładnika' Gowina". - Jedyne co może zrobić premier, to "męska rozmowa" - wyjaśnia w rozmowie z WP.PL dr Godlewski. Również minister sprawiedliwości nie może pozwolić sobie na opuszczenie partii. Wiele wskazuje na to, że "bunt" w głosowaniu nad związkami partnerskimi, to początek walki na przejęcie władzy po Tusku, który deklarował, że nie wystartuje w wyborach na szefa partii.
29.01.2013 | aktual.: 29.01.2013 16:02
Przeczytaj też: W sejmie huczy - Jarosław Gowin pokazał swoją siłę Jarosław Gowin: nie jestem tak charyzmatyczny jak Jarosław Kaczyński
Jarosław Gowin może postawić na swoim i wspólnie z grupą konserwatystów z PO, dalej blokować niektóre rządowe projekty - szczególnie dotyczące kwestii obyczajowych. Aby zapewnić większość swojemu rządowi, Donald Tusk musi godzić się na drobne nieposłuszeństwa. Zachwianie równowagi między szefem rządu, a ministrem sprawiedliwości byłoby niekorzystne dla każdego z nich.
W opinii dr. Tomasza Godlewskiego, przy tak ograniczonym polu manewru, dla premiera jedynym rozwiązaniem jest "męska rozmowa" z Gowinem. - Arytmetyka sejmowa wymaga lojalności skrzydła konserwatywnego, co w pewien specyficzny sposób stawia Tuska w roli "zakładnika" Gowina - wyjaśnia dr Tomasz Godlweski.
Niewykorzystane zwycięstwo
Mimo małego zwycięstwa, jakim było odrzucenie przez sejm projektu PO o związkach partnerskich, również konserwatyści z Platformy nie mają w tej chwili wielu możliwości, które poprawiłyby ich pozycję w polskiej polityce. Dlatego dla Gowina i Tuska, w najbliższym czasie najbardziej opłacalne jest utrzymanie status quo. Jak wyjaśnia dr. Godlewski, również pokazywanie swojej silnej pozycji i prowadzenie gry w opozycji do Tuska, nie jest w dłuższej perspektywie korzystne dla Gowina.
- Donald Tusk jest nadzwyczaj sprawny w eliminowaniu konkurentów politycznych. Nie takich "mocnych" marginalizował, bądź usuwał z Platformy. Gowinowi też nie opłaca się iść w bezpośredni ostry konflikt z Tuskiem. Moim zdaniem, to co robi minister sprawiedliwości, jest bardzo korzystne z punktu widzenia jego wizerunku. Lider konserwatywnego, prawicowego skrzydła w Platformie pokazuje się jako polityk, który dba o wartości, czyli tak naprawdę staje się łącznikiem dla elektoratu, pomiędzy Platformą, a PiS i próbuje zagospodarować tę grupę wyborców - zauważa dr. Godlewski.
Rosnąca pozycja w PO nie przełoży się jednak w najbliższym czasie na większy sukces polityczny, jakim byłoby stworzenie własnej formacji i uzyskanie dobrego wyniku wyborczego. Zdaniem dr. Godlewskiego, nawet, jeśli część wyborców utożsamia się ze światopoglądem ministra sprawiedliwości, jego sukces wyborczy nie jest możliwy ze względu na silny podział sceny politycznej na zwolenników PO i PiS.
- Gowin wychodząc z PO, pomijając że traci stanowisko rządowe, nie otrzymuje wsparcia Platformy, dla której staje się konkurentem i w jakiś sposób zdrajcą. Nie jest też wiarygodny dla PiS, który jednoznacznie sekuje osoby opuszczające szeregi partii Kaczyńskiego. Mieliśmy już po stronie PiS kilka secesji z lepszymi lub gorszymi perspektywami. Jeśli spojrzymy na ziobrystów i PJN, który pozycjonował się gdzieś między PiS, a PO, chcąc pozyskać wyborców z obu elektoratów, widzimy, że to się nie udało. Ten brand polityczny, jakimi są PO i PiS, przy jednoczesnym wspomaganiu instytucjonalnym, w tej chwili muruje tę stronę sceny politycznej - wyjaśnia politolog.
Drugorzędny temat nie rozbije PO
Do rozłamu w PO nie doprowadzi spór o regulacje prawne dotyczące kwestii obyczajowych, jak związki homoseksualne lub zapłodnienie in vitro. Oburzenie premiera na "bunt" konserwatystów z PO może być nieszczere i stanowić zasłonę dla obietnic złożonych lewicowym posłom swojej partii. Szef Platformy wielokrotnie zaznaczał, że "nie zamierza przeprowadzać obyczajowej rewolucji".
- PO i PSL mogą być gwarancją tego, że instytucje życia publicznego, że państwo, że rząd nie będą jakąś szaloną awangardą obyczajowej rewolucji - mówił premier 8 listopada 2011 roku podczas Rady Krajowej PO. 10 dni później powtórzył tę samą deklarację w expose. - Koalicja, polski rząd, instytucje życia publicznego, państwo polskie nie jest od tego, aby przeprowadzać obyczajową rewolucję - mówił w sejmie. Trudno przypuszczać, aby nieco ponad rok po tej deklaracji premier zaryzykował utratę większości w sejmie i podział w partii tylko ze względu na odrzucenie projektu regulującego rejestrowanie związków partnerskich.
Powodem rzeczywistego konfliktu może stać się dopiero poważny kryzys finansów publicznych, który wymusiłby podwyżkę podatków, a co za tym idzie, wyraźny spadek poparcia dla PO. Dopiero, gdy część posłów uzna, że nie ma szans na reelekcję w partii kierowanej przez Tuska, może skłonić się ku ryzyku stworzenia nowej formacji.
- Dane ekonomiczne za ostatni kwartał zeszłego roku nie pozostawiają złudzeń: kilkunastoprocentowy spadek produkcji przemysłowej oznacza, że recesja w naszej gospodarce nie jest już tylko przewidywanym zagrożeniem, ale stała się faktem. Co za tym idzie, rząd nie ma szans, by zrealizować założony plan przychodów budżetowych i nie pomogą mu w tym żadne fotoradary ani intensywna praca policji i skarbówki. Nie ma także mowy o ratowaniu się zwiększeniem deficytu budżetowego, ponieważ nie pozwala na to już prawo - gdy przekroczyliśmy próg ostrożnościowy, nie możemy ustalać deficytu większego niż w roku poprzednim - pisze poseł PiS Przemysław Wipler w tekście opublikowanym w "Rzeczpospolitej".
W opinii posła, nawet podniesienie podatku VAT do najwyższego w Europie poziomu 25 proc. może okazać się niewystarczające dla załatania dziury w budżecie państwa. Podobne jak Wipler, również dr Godlewski jest zdania, że rok 2013 będzie kluczowy dla PO. Abstrahując od warunków ekonomicznych, ważne będą także nastroje społeczne i poparcie dla rządu. - Nie są one pozytywne. Jeśli nastroje się poprawią, siła wznosząca Platformy będzie wyższa. Jeśli sondaże będą pogrążać PO, to u części polityków automatycznie zapali się lampka: "uciekać z tonącego okrętu", co wówczas może spowodować rozpad lub nieprzewidywalny wybór nowego szefa PO - wyjaśnia politolog.
Pierwszy kandydat
Według badań CBOS, od roku większość Polaków nie jest zadowolona z tego, że na czele rządu stoi Donald Tusk. Odsetek przeciwników Tuska utrzymuje się powyżej 50 proc., podczas gdy popierających jest niewiele więcej niż 30 proc. Przy takiej grupie przeciwników, przetrwanie PO w długoletniej perspektywie stoi pod znakiem zapytania. Paradoksalnie, utrzymanie jedności w Platformie, przy dającym władzę poparciu wyborców, jest możliwe dzięki Prawu i Sprawiedliwości.
- Obie partie będą napędzały sobie wzajemnie elektorat tak długo, dopóki podział polityczny będzie silny. Pamiętajmy, że PO i PiS są zbudowane na wizerunku lidera. W związku z tym trudno powiedzieć, co będzie, jeśli szefowie partii odejdą. Jest jeszcze za wcześnie, aby prognozować, czy istnienie PO podtrzyma nowy wódz, dziedziczący charyzmę dzięki wskazaniu go przez Tuska, czy też PO pogrąży się w wewnętrznych waśniach i rozpadnie się - mówi dr. Godlewski.
Kierujący od 10 lat Platformą Donald Tusk kilkukrotnie deklarował, że nie będzie kandydował w wyborach na szefa partii, które zostały zaplanowane na 2014 rok (przeczytaj więcej). Dlatego w 2013 poznamy prawdopodobnie wszystkich liczących się kandydatów do kierowania PO. Pierwszy z nich zgłosił swoją kandydaturę otwartym sprzeciwem wobec Tuska ws. związków partnerskich.
Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska