Donald Trump w coraz głębszych tarapatach. "Zmowa z Rosjanami to nie przestępstwo"
Jeszcze niedawno Donald Trump z całą mocą przekonywał, że nie współpracował z Kremlem, by wygrać wybory. Dziś jego prawnicy mówią tylko, że nie byłoby to niezgodne z prawem.
31.07.2018 | aktual.: 31.07.2018 14:05
Najpierw było: "Nie mam nic wspólnego z Rosją". Później: "Nie było żadnej zmowy" ("No collusion!"). Teraz już tylko zostało: "może i była zmowa, ale to nie przestępstwo". W ciągu ponad 12 miesięcy śledztwa prokuratora Roberta Muellera w sprawie rzekomej tajnej współpracy kampanii Donalda Trumpa z agentami Kremla, obrona prezydenta i jego otoczenia przeszła sporą ewolucję. Dlatego dziś - kiedy wiadomo na pewno, że Trump i jego ludzie nie tylko mieli liczne tajne kontakty z Rosjanami, ale też, że byli bardzo chętni do współpracy z obcym rządem, by pokonać Hillary Clinton - oficjalna linia brzmi znacznie mniej asertywnie niż pierwotne dementi. W poniedziałek wyznaczył ją prawnik Trumpa, były mer Nowego Jorku Rudy Giuliani.
- Siedziałem tu szukając w kodeksie federalnym "zmowy" jako przestępstwa. Zmowa nie jest przestępstwem - stwierdził w programie "Fox and Friends" w prawicowej telewizji FOX News.
Dodał potem, że Rosjanie mogli z kimś zawrzeć zmowę, ale prezydent w niej nie uczestniczył. Giuliani powtórzył to kilka godzin później w wywiadzie z CNN.
- Nawet nie wiem, czy zmawianie się z Rosjanami to przestępstwo. Hakerstwo to przestępstwo. A prezydent tego nie zrobił! Nie zapłacił im za to! - argumentował prawnik.
W ślad Giulianiego poszli inni sojusznicy Trumpa w polityce i w mediach. Kongresmen Dana Rohrabacher stwierdził, że rosyjską ofertę skompromitowania oponenta przyjąłby "każdy w Waszyngtonie". Zaś jeden z publicystów pisma "The Federalist" przekonywał, że wysłuchanie oferty było wręcz obowiązkiem polityka, by nie dopuścić do tego, żeby jego oponent był szantażowany przez obce państwo.
W końcu we wtorek głos zabrał sam Trump.
"Zmowa nie jest przestępstwem, ale nie ma to znaczenia, bo Nie Było Żadnej Zmowy (oprócz tej Oszukańczej Hillary i Demokratów)!" - napisał na Twitterze.
Przeczytaj również: Problemy Trumpa z gwiazdami porno
Mueller coraz bliżej
Zmiana linii obrony to efekt postępującego śledztwa Muellera i nowych faktów wciąż wychodzących na światło dzienne. We wtorek swój proces w sądzie zaczyna Paul Manafort, były prezes kampanii wyborczej Trumpa, oskarżony m.in. o pranie brudnych pieniędzy. Ale sprawa Manaforta może być jedynie niewielkim kłopotem w porównaniu do sprawy Michaela Cohena, wieloletniego prawnika Trumpa, zatrzymanego w sprawie aktorki porno Stormy Daniels (Cohe zapłacił jej 130 tys. dolarów za milczenie na jej temat intymnych relacji z Trumpem). Z racji swojej pozycji jako "consigliere" Trumpa, Cohen miał olbrzymią wiedzę na temat jego działalności. I teraz pod presją śledczych zaczął się nią dzielić. Najpierw oddając nagrania rozmów z Trumpem w sprawie zapłaty dla modelki Playboya Karen McDougal (z którą Trump również miał mieć romans), a potem zeznając, że prezydent miał pełną wiedzę na temat spotkania z Rosjanami w Trump Tower w czerwcu 2016 roku.
Spotkanie w Trump Tower to prawdopodobnie najważniejszy punkt całej afery. Najważniejsi ludzie w ekipie Trumpa - jego syn Donald jr., zięć Jared Kushner i Paul Manafort - spotkali się wówczas z Natalią Weselnicką, rosyjską prawniczką podającą się za wysłanniczkę Kremla. Weselnicka zapowiadała, że zaoferuje "brudy" na Hillary Clinton, ale - według ludzi Trumpa - zamiast tego podczas spotkania nakłaniała jedynie Amerykanów do zniesienia sankcji wprowadzonych przez tzw. ustawę Magnitskiego. Problem w tym, że niecały tydzień później opublikowane zostały wykradzione przez rosyjskich hakerów e-maile z kampanii Clinton.
Donald Trump utrzymywał, że nie wiedział nic o spotkaniu w wieżowcu. Dlatego zeznania jego prawnika to dla niego niemały kłopot. Reakcja prezydenta na te wiadomości była jak zwykle wybuchowa. Po raz kolkejny zaatakował śledztwo Muellera jako "ustawione polowanie na czarownice".
"Nie ma żadnej zmowy! Ustawione Polowanie na Czarownice Roberta Muellera, kierowane przez 17 Wściekłych Demokratów, zaczeło się od oszukanego dossier, zapłaconego przez Oszukańczą Hillary i DNC (Krajowy Komitet Demokratów). Dlatego Polowanie na Czarownice to nielegalny szwindel" - napisał na Twitterze Trump, czyniąc aluzję do słynnego "dossier Steele'a", raportu brytyjskiego eks-szpiega na temat rosyjskich powiązań Trumpa.
Trump pójdzie w ślady Nixona?
Nie jest to pierwsza próba zdyskredytowania śledztwa przez amerykańskiego prezydenta. Trump robi to niemal na każdym kroku, nawet podczas spotkań z przywódcami obcych państw. W Helsinkach Muellera zaatakował specjalnie z Władimirem Putinem, a w rozmowach z zaufanymi ludźmi od dawna zastanawia się nad zwolnieniem specjalnego prokuratora. Dlaczego tego nie zrobił?
Formalnie ma takie uprawnienia. Problem jednak w tym, że Mueller, były szef FBI i weteran wojny w Wietnamie cieszy się nieposzlakowaną opinią w Kongresie. Co więcej, przez całe życie był zarejestrowany jako wyborca Republikanów, a jego śledztwo zostało wszczęte na wniosek zastępcy prokuratora generalnego Roda Rosensteina - również Republikanina. A ponieważ jego śledztwo już zaowocowało kilkoma aktami oskarżenia w sprawie współpracowników Trumpa (w tym Paula Manaforta), Trump nie ma pretekstu, by przedwcześnie zakończyć jego misję.
Dlatego zwolnienie Muellera i umorzenie jego śledztwa wiązałoby się z dużym politycznym ryzykiem - a być może nawet końcem jego prezydentury. Właśnie taki los ostatecznie spotkał Richarda Nixona, kiedy 20 października 1973 zwolnił specjalnego prokuratora Archibalda Coxa, powołanego do zbadania sprawy Watergate.
W przypadku Nixona, ruch ten nie tylko nie ukrócił śledztwa, ale spowodował tak wielki skandal, że w obliczu nadchodzącego procesu impeachmentu zmusił prezydenta do rezygnacji. Czy Trump zdołałby uniknąć tego losu? Na razie nie odważył się tego sprawdzić.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl