Dominikanie zapłacą za molestowania i gwałty? Jest ugoda
Zakon dominikanów rozpocznie wypłaty odszkodowań dla ofiar gwałtów i prześladowań, do których miało dochodzić pomiędzy 1996 a 2000 rokiem – informuje "Gazeta Wyborcza". – Został zrobiony pierwszy krok i miejmy nadzieję, że stanie się przykładem, jak należy postępować – informuje Tomasz Terlikowski, który kierował pracami niezależnej od Kościoła komisji, która miała zbadać nadużycia.
10.02.2022 | aktual.: 10.02.2022 17:29
Sprawa nadużyć, do których dochodziło w zakonie, wyszła na jaw w marcu 2021 roku. Podczas jednej z niedzielnych mszy zakonnicy przeczytali oświadczenie, w którym poinformowali o działaniu sekty. Strukturze przewodził dominikanin Paweł M., który dopuszczał się gwałtów, molestowania i przemocy fizycznej wśród osób zgromadzonych wokół duszpasterstwa akademickiego we Wrocławiu.
"Świadectwa pokrzywdzonych – osób wówczas dorosłych – przekonują nas dzisiaj, że ówczesny duszpasterz pod pozorem pobożności wyrządził wielką krzywdę wiernym, stosując przemoc fizyczną, psychiczną, duchową, a nawet seksualną" – napisano w oświadczeniu, które cytuje "Gazeta Wyborcza".
Pod koniec marca, po decyzji sądu, zakonnik został tymczasowo aresztowany.
Speckomisja niezależna od Kościoła
Niedługo później wyjaśnieniem zarzutów zajęła się specjalnie powołana komisja, której przewodził Tomasz Terlikowski. W jego zespole znaleźli się psycholodzy, prawnicy i kanoniści, którzy mieli dostęp do archiwum dominikanów i wszystkich znajdujących się w nim dokumentów.
Członkowie zespołu mieli również możliwość przesłuchania osób należących do zakonu, a co najważniejsze, także rozmów z osobami skrzywdzonymi przez Pawła M. Zwieńczeniem ich pracy był liczący 258 stron miażdżący raport, który przedstawiał historię nadużyć i ignorancję członków wspólnoty.
– Kościół będzie jaśnieć prawdą tylko jeśli będzie pokazywał prawdę – mówił Tomasz Terlikowski, publikując dokument. – Ten raport mnie zdruzgotał. Nie spodziewałem się, że dotknie mnie tak mocno – mówił ówczesny prowincjał zakonu o. Paweł Kozacki, którego wypowiedź cytuje "Wyborcza".
Bił, molestował i gwałcił. Współżył, gdzie mógł
Dokument przygotowany przez komisję Terlikowskiego w głównej mierze dotyczył Pawła M., charyzmatycznego zakonnika, wokół którego gromadziły się tłumy wiernych. Jak informuje "GW", prowadził Wspólnotę św. Dominika, w której były osoby najbliżej z nim związane.
– Był dla nas nieomylnym przywódcą, który jest najbliżej Pana Boga – tłumaczyła jedna z członkiń wspólnoty.
Modlitwy, które prowadził, miały ciągnąć się w ciągu dni i nocy. Podczas nich wypędzano z wiernych "Złe duchy" a sam zakonnik często wpadał w amok i używał przemocy. Osoby, które poddawały się "egzorcyzmom", mdlały – informuje GW.
M. miał bić swoich podopiecznych pasem nawet kilkaset razy podczas spotkania, kazał również okładać się wiernym wzajemnie. Z czasem wprowadził tzw. "modlitwę ciałem", "oczyszczenie seksualnych zranień" i "wyzwalanie z nieczystości". Przez pieszczoty, penetrację czy odtwarzanie różnych pozycji seksualnych członkinie wspólnoty miały oddawać poszczególne części ciała Panu Bogu. M. przekonywał je, że to służy oczyszczeniu klasztoru.
– Współżył, gdzie mógł: w kancelarii, domu swoich rodziców, zakrystii, kancelarii, zawsze przed mszą z modlitwą o uzdrowienie. Mówił, że to moja wina, że ludzie nie wstają z wózków. Czasem przychodził w nocy, budziłam się, gdy już na mnie siedział, kazał całować "swojego dzidziusia" – opowiadała przed komisją jedna z jego ofiar.
Jak informuje GW, inna z kobiet relacjonowała: – Za pierwszym razem zrobił mi to na wyjeździe, w pociągu. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, co się stało. To było moje pierwsze współżycie. Wyskoczyłam z łóżka, pobiegłam się umyć do łazienki. On wybiegł za mną, włożył nogę między drzwi i zgwałcił mnie jeszcze raz.
Powiedział, że tak musi być, że jest Bożym wysłannikiem i że wie, że to może przerażać i boleć, ale Bóg chce tego ode mnie, i on musi to robić, a jeśli ja się nie zgodzę, nie będę wykonywać jego poleceń, sprzeciwię się woli Bożej i moja koleżanka zginie, a my nie wrócimy. A jeśli się wyda, to dzieło Boże się rozpadnie.
Za każdym razem robił mi to siłą. Podczas modlitwy w kaplicy św. Józefa ciągnął mnie za włosy, wykręcał ręce i zgwałcił na ołtarzu.
Zmowa milczenia
Jak informuje GW, zakonnicy prawdopodobnie wiedzieli o wydarzeniach, do których dochodziło podczas modlitw. Mimo tego nie reagowali. Przełom miał nastąpić dopiero w 1999 roku, gdy o. Marcin Mogielski, którego skierowano do wrocławskiego klasztoru w 1999 r., zaczął interesować się, co wyprawia Paweł M. Odbył on wówczas rozmowy z członkami zakonu, spisał ich zeznania i przekazał je prowincjałowi o. Maciejowi Ziębie. Ten jednak, zamiast zareagować, udzielił mu tylko reprymendy. W późniejszym czasie również miał odmawiać pomocy ofiarom Pawła M., strasząc je m.in. prawnikami.
Sytuacja zmieniła się po upublicznieniu praktyk Pawła M., dominikanie nie tylko zgodzili się na powołanie komisji, ale też na zapowiedzieli pomoc poszkodowanym. Jak informuje GW przynajmniej na początku, bo z czasem kontakt z prowincjałem o. Pawłem Kozackim się urwał, a zakon wynajął do rozmów dużą kancelarię, która występowała w jego imieniu.
Jak informuje Gazeta Wyborcza, ta zaczęła podważać zeznania poszkodowanych, sugerując, że być może wcale nie dochodziło do gwałtów a jedynie do pobić. Wreszcie kancelaria zaproponowała oficjalny cennik: za gwałt tyle, za pobicie tyle, a za krzywdy psychiczne samo "przepraszam". Dokładne wyceny nie zostały podane do publicznej wiadomości.
Ostatecznie, jak informuje GW 18 grudnia "przy okrągłym stole w zabytkowym refektarzu wrocławskiego klasztoru, tuż nad pomieszczeniami, w których mieściło się duszpasterstwo akademickie, siedli wszyscy poszkodowani, władze zakonu i siedmiu braci zaangażowanych w pomoc. Spotkanie poprowadził Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny "Więzi".
Na spotkaniu nie ustalono szczegółów, które miały być ustalane indywidualnie. Siedem z dziewięciu osób – zdecydowała się na rozmowy bez prawników. W styczniu podpisano ugody.
– Popełniliśmy ogromny błąd, że nie zaczęliśmy od takiej rozmowy, wtedy to wszystko zakończyłoby się o wiele szybciej – przyznaje o. Marcin Mogielski. – Na początku zawsze trzeba wysłuchać poszkodowanych, a nie wymyślać cuda na kiju. Inni mogą się uczyć na naszych błędach.
O samych kwotach ani zakon, ani poszkodowani nie mówią. O. Mogielski przekonuje jednak, że są godne i sprawiedliwe, chociaż zaraz zastrzega, że nie ma pieniędzy, które wynagrodziłyby takie krzywdy.