Dobiesław Pałeczka: Moralne (nie)posłuszeństwo obywatelskie
PiS metodycznie zakłada nam powróz na szyję. My niby próbujemy go zerwać na różne sposoby. Równocześnie z góry wiemy, że się to nie uda. Skrycie czerpiemy jednak satysfakcję z tych typowych dla polskich romantyków zrywów. "Do wyborów nic się nie da zrobić" powtarzamy jak zdrowaśki w różańcu, rozgrzeszając się z bezczynności. Jednak nie dostrzegamy (lub raczej nie chcemy widzieć), że sami tworzymy ogniwa tego łańcucha, na którym chce nas prowadzać "Ludzki Pan".
02.11.2017 10:12
Tłumaczymy się, że jego zerwanie byłoby nieetyczne. Zamierzam obalić ten mit wykazując, że właśnie niedojrzałość moralna jest główną przyczyną naszej niemocy.
Na protestach organizowanych tak, aby nie naruszyć żadnego paragrafu, skandujemy: "Konstytucja" i "Praworządność". Na każdym kroku demonstrujemy nasze przywiązanie do legalizmu. Unikamy jak ognia najdrobniejszych odstępstw, aby nie zostać oskarżonym o hipokryzję lub jeszcze gorzej, nie dać pretekstu drugiej stronie do łamania prawa. Przecież ciągle dźwięczy nam w uszach krzyk zwolenników (nie)dobrej zmiany: "a PO robiło to samo". Podążając za tą linią argumentacji, wychodzi na to, że PiS może złamać każdy przepis, bo zawsze można się powołać na kogoś tam w przeszłości, kto zrobił coś podobnego. A my obsesyjnie staramy się takich pretekstów nie dostarczać, zmuszając PiS do wynajdowania mniej wiarygodnych wykrętów. Zwolennicy PiS-u jednak "łykają" już prawie wszystko, a fakty i logika nie są istotne.
Lubimy też myśleć o sobie, że jesteśmy przyzwoitymi ludźmi, którzy kierują się prawem i mają potrzebę sprawiedliwości. Nie chcemy być tacy sami jak oni. Jeśli nawet z nimi wygramy, ale zmienimy się w ich lustrzane odbicie, to kto uratuje Polskę przed nami? Jeśli zabijemy w sobie przyzwoitość, to zabijemy w sobie tę wartość, o którą właśnie walczymy.
PiS traktuje prawo instrumentalnie
PiS nie zniewala nas za pomocą wojska, policji, armii donosicieli, cenzury ani innych rodzajów fizycznego przymusu. Prezes używa naszego przywiązania do prawa. Tak je zmienia, aby de facto pociągać za wszystkie sznurki, przy okazji tylko zachowując pozory demokracji i zgodności z Konstytucją. To wystarczy, aby nas skutecznie kontrolować.
Przypomina mi to opowieść, którą usłyszałem od przewodnika po pewnym więziennym obozie. Kary tam najczęściej uzasadniono wykroczeniem przeciwko regulaminowi. Jednak nie był on nigdzie ogłoszony. Jeden z więźniów zebrał się na odwagę i poprosił o możliwość zapoznania się z nim. Dostał z pięści w twarz z odpowiedzią: "oto jest regulamin". Później okazało się, że żadnego regulaminu nigdy nie było.
Po co powoływano się na wymyślony regulamin, skoro wszystko i tak zależało od kaprysu strażników? Ludzie chętniej podporządkowują się regulaminom, niż czyimś zachciankom. Po co PiS-owi inscenizowanie procesu legislacyjnego w parlamencie, skoro nikt nie ma wpływu na "dekrety" "Ludzkiego Pana"? Dokładnie z tego samego powodu. "Dekretom" nadaje się wygląd demokratycznie wypracowanego prawa, aby ludzie czuli się zobowiązani do jego przestrzegania. (Warto dodać na marginesie, że opozycja parlamentarna bierze udział w tej inscenizacji pomagając tworzyć iluzję legalności, gdy Parlament od dawna jest już jedynie teatrem marionetek.) Co gorsza widzimy, że głównym kierunkiem dekretów jest podporządkowanie kolejnych instytucji i zacieśnianie kontroli.
Czy więzień obozu powinien wewnętrznie czuć się zobowiązany do przestrzegania regulaminu? Czy my powinniśmy czuć się zobowiązani do przestrzegania "prawa" tworzonego przez PiS? Pójdźmy nawet krok dalej i zadajmy sobie pytanie czy powinniśmy podporządkowywać się prawu, które sami ustaliliśmy, a PiS instrumentalnie się nim posługuje, aby nas zniewalać?
Żyjemy w dziwnym kraju, w którym prawo tworzą ludzie znani z jego ignorowania, a świadomi bycia zniewalanym obywatele się temu prawu podporządkowują. Trudno uniknąć poczucia, że zwyczajnie się frajerzymy. Oczywiście możemy się w obronie nadąć, że to kwestia zasad i udawać, że jesteśmy "moralnymi" zwycięzcami. Zastanówmy się nad tym.
Czy prawdziwy pacyfista ma obowiązek dać się pobić?
Jesteśmy w sytuacji pacyfisty zaatakowanego przez oprycha w tramwaju. Czy broniący się pacyfista sprzeniewierza się swoim zasadom? Czy może mówić bez hipokryzji o sobie później, że jest pacyfistą? Czy stanie się wtedy taki sam jak oprych? Czy jedynym sposobem na pozostanie wiernym swoim przekonaniom jest dać stłuc się na kwaśne jabłko? Rozważmy możliwe scenariusze.
Pacyfista daje się pobić. Oczywiście nadstawiając drugi policzek może liczyć na to, że swoją niezłomnością poruszy serce oprycha i zarazi go ideą pacyfizmu. Dobrze znamy tę romantyczną i życzeniową narrację przemieniającą porażkę w moralne zwycięstwo. Niestety jest ona potrzebna jedynie przegranym. Oprych przede wszystkim będzie widział w pacyfiście zadzierającego nosa słabeusza, któremu trzeba było wytłumaczyć, gdzie jest jego miejsce.
Jeśli czyn oprycha jest bezkarny, to utrwala się zwyczajowe prawo, że bardziej agresywny może robić co mu się podoba z mniej agresywnym. Oprych po pewnym czasie będzie oczekiwał "naturalnej" i "spontanicznej" spolegliwości. Jej brak potraktuje jak łamanie prawa i dobrych obyczajów. Z perspektywy propagatora pacyfizmu jest to całkowita porażka, bo świadkowie tego wydarzenia uczą się, że podstawowym prawem jest prawo silniejszego. Nikt nie przychodzi też z pomocą, bo po co się narażać za kogoś, kto sam się boi postawić. Paradoksalnie – zatwardziały pacyfizm przynosi zupełnie odwrotny rezultat.
Pacyfista broni się i wygrywa. Oprych zostaje powstrzymany i będzie mniej skłonny zaczepiać kolejne osoby w przyszłości. Istnieje również szansa na wezwanie policji, która będzie miała później delikwenta na oku. Z perspektywy idei pacyfizmu, jest to zdecydowany sukces.
Pacyfista broni się i przegrywa. Rezultat wydaje się taki sam, jakby dał się pobić, czyli właściwie nie ma nic do stracenia. Nie zostanie jednak ustanowiona zasada, że mniej agresywny ma się podporządkować. Oprych będzie też bardziej uważny następnym razem, bo co, jeśli się natnie na silniejszego. W praktyce ilość przyszłej przemocy zostanie ograniczona i z perspektywy pacyfisty jest to lepszy rezultat, niż efekt bierności.
Pozostaje jedynie niesmak, że samemu użyło się przemocy. Bierze się on z poczucia, że świat stał się gorszy właśnie o tę przemoc, którą zastosowano do obrony. W rozrachunku nie uwzględnia się ilości powstrzymanej agresji.
Postawienie się oprychowi wymaga też odwagi. Co jeśli opór go jedynie rozwścieczy i pobije pacyfistę dotkliwiej? Pacyfista mniej lub bardziej świadomie musi podjąć decyzję czy bardziej mu zależy na własnym zdrowiu czy idei. Jeśli nie ma ochoty ryzykować, to usprawiedliwianie się pacyfizmem jest jedynie wykrętem. Na dokładnie takiej samej zasadzie, podporządkowywanie się prawu tworzonemu przez PiS przyczynia się do triumfu bezprawia. Natomiast lęk przed wypowiedzeniem posłuszeństwa przykrywany jest pozą praworządności.
Obywatelskie nieposłuszeństwo
Dlaczego kawałek papieru z napisem 100 PLN ma jakąkolwiek wartość? Ta wartość istnieje tylko i wyłącznie w naszych umysłach. Gdybyśmy w pewnym momencie postanowili jej nie respektować, to banknot stuzłotowy stałby się ponownie jedynie zwykłym papierkiem. Nikt by nam nic w zamian nie oddał, bo później sam nie mógłby nic za taki banknot uzyskać. W ten sposób istotnie duża grupa ma potencjalną możliwość oddolnego unieważnienia banknotów znajdujących się w obiegu.
Na podobnej zasadzie władza i tworzone przez nią prawo istnieje tylko i wyłącznie w naszych umysłach. Jest nas wystarczająco dużo, aby skutecznie zastosować obywatelskie nieposłuszeństwo i doprowadzić do pata. Władza musiałaby wtedy z nami jakoś się dogadać albo przemienić w jawny reżim. Jeśli PiS jest zdolny do tego drugiego, to i tak nie mamy nic do stracenia, bo uczciwych wyborów już nie będzie.
Relatywizm prezesa
Kaczyński sam doskonale rozumie relatywizm prawa i się nim posługuje. Dał temu wyraz wykrzykując podczas jednej z miesięcznic z udziałem Obywateli RP, którzy jako pierwsi zgłosili demonstrację Krakowskim Przedmieściu:
Ci, którzy tego dokonują mówią: działamy legalnie. Tak, w sensie formalnym działają legalnie, ale czy legalne i dopuszczalne są cele, które stawiają? Czy legalne jest odbieranie prawa innym, żeby się modlić? (…) To wszystko jest nielegalne.
Innymi słowy ze względu na wyższe dobro PiS ma prawo omijać prawo. Problem z PiS jednak polega na tym, że wszystkim steruje jeden zdziwaczały starszy pan i wszelkie rozstrzygnięcia konfliktów moralnych odbywają się wyłącznie w jego mocno obciążonej życiowymi stresami, ale także bieżącymi sprawami, głowie. Reszta funkcjonariuszy PiS-u próbuje jedynie go zadowolić. Stanowi on najwyższą instancję w państwie, ponad Sejm, Prezydenta, Trybunał Konstytucyjny, a nawet samą Konstytucję. Od jego osądu zależy co jest słuszne, a co nie. Nazwanie się "Ludzkim Panem" oburzyło nas, ale musimy przyznać, że określenie jest obecnie brutalnie adekwatne. Problem w tym, że nie tylko funkcjonariusze PiS budują jego potęgę, ale i my sami pomagamy na podobnej zasadzie, jak bierny pacyfista oprychowi.
Ryzyko nadużyć
Co jeśli pacyfista zacznie bić postronne osoby pod pretekstem obrony zasad lub ataku prewencyjnego? Coś co miało być wyjątkiem stanie się rutynowym narzędziem. Czy taki pacyfista będzie wtedy różnił się od oprycha?
Aby pozwolić sobie na odstępstwo od zasad, trzeba mieć mocny kręgosłup moralny. Inaczej szybko można się samemu zdegenerować. Lęk przed tym uważam za główną przyczynę zjawiska, które nazwałem "zatwardzeniem moralnym". Chroni nas ono przed wywołaniem powszechnej anarchii.
Dojrzałość moralna polega na zdolności do widzenia konsekwencji swojego postępowania (lub jego braku) i brania za nie odpowiedzialności. Ku mojemu zaskoczeniu, ilekroć przyszła mi do głowy myśl, aby nie zastosować się do jakiejś reguły i gdy dałem sobie czas na zastanowienie się nad wszystkimi konsekwencjami (również tymi bardzo subtelnymi), to w 99,99% się to nie opłacało.
Etyczne postępowanie wymaga ciągłego wysiłku. Należy rozwijać swoją wrażliwość, aby dostrzegać subtelne powiązania. Robiąc odstępstwa, skazani jesteśmy na ciągłe wątpliwości czy aby czegoś nie przeoczyliśmy. Brak takich wątpliwości jest złym sygnałem.
Niestety według Lawrence'a Kohlberga – amerykańskiego psychologa badającego moralny rozwój człowieka – zdecydowana większość osób zatrzymuje się w rozwoju na poziomie konwencjonalnym tj. trzymania się litery prawa, a niewiele dociera do poziomu postkonwencjonalnego, w którym ważniejsze stają się wartości chronione przez przepisy niż same przepisy. Nie należy zatem oczekiwać powszechnego i dogłębnego zrozumienia idei obywatelskiego nieposłuszeństwa.
Po co zatem ta dyskusja?
Może się wydawać, że nawołuję do powszechnego wypowiedzenia posłuszeństwa wobec obecnej władzy, jej instytucji, zakwestionowania prawa, w tym i Konstytucji. Nie jest to moim celem. Nawet nie wiem jakby to miało dokładnie wyglądać. Pewnie by trzeba stworzyć jakieś komisje – rozstrzygające, które przepisy nas obowiązują, a które nie. Prowadziłoby to praktycznie do stworzenia równoległego państwa wraz z jego instytucjami. Trudno mi nawet konkretnie na ten temat fantazjować.
Bardziej zależy mi na rozprawieniu się z naszymi nieświadomymi romantycznymi postawami. Nieprawdą jest to, że nie mamy możliwości i jesteśmy bezradni. Do licha! Jest nas nie mniej niż zwolenników PiS. Źródło niemocy tkwi w nas, a nie w potędze "Ludzkiego Pana". Zmęczony jestem czytaniem niezliczonych analiz osobowości prezesa oraz głosów oburzenia na bezprawne i skandaliczne poczynania PiS. Nie chodzi o to, że nie należy tego robić, ale 99% energii poświęcamy sprawom, na które nie mamy żadnego wpływu. Nie zmienimy prezesa, ani jego funkcjonariuszy. Nasze opinie ich nie obchodzą.
Mamy natomiast wpływ na własne działania. Aby móc być skutecznym musimy odzyskać nasze głowy. Wbrew pozorom właśnie one są głównym polem bitwy. Zmianę świata należy zacząć od siebie. Zmieniając stan swojego umysłu zmienia się świat. Aby zmienić swoje myślenie, trzeba mieć odwagę mu się przyjrzeć. Jesteśmy cały czas w szoku i zachowujemy się tak jakby ciągle jeszcze obowiązywały przed-PiS-owskie normy. Łatwo przewidzieć nasze reakcje. Łatwo nas kontrolować, choćby właśnie za pomocą naszego przywiązania do prawa, pomimo iż ewidentnie jest ono tworzone tak, aby nas zniewolić. PiS bije nas jak oprych zastraszonego pacyfistę, a my patrzymy osłupiali uciekając w romantyczne majaki o moralnej wygranej.
Nadszedł czas brutalnego pragmatyzmu: bądź skuteczny albo umrzyj. Nie czas teraz na salonowe grzeczności, dlatego też musimy być bardziej szorstcy dla siebie. Ważne jest jednak, aby równocześnie nie utracić ludzkiej wrażliwości. Nie chodzi o to, aby się biczować. Poznanie własnych ograniczeń wzmacnia nas.
Proszę się też nie zniechęcać belfrowskim tonem, jakiego z różnych powodów zdecydowałem się tutaj użyć. Zwracam się "my", choć jest to bardziej zapis mojej własnej autoanalizy z typowymi dla mnie trudnościami. Dzielę się nimi, ponieważ mam uczucie, że inne osoby mogą być w podobnej sytuacji. "Odzyskiwanie głowy" jest procesem, który trzeba dokonać samemu i nie da się nikomu powiedzieć co ma myśleć. Ze swojej strony mogę jedynie namawiać czytelników do podobnego wysiłku. Jako punkt startowy przedstawiłem tutaj swoje przemyślenia. Jeśli będzie nas więcej, to przestaniemy być tak plastycznym tworzywem dla "Ludzkiego Pana" i może uda nam się zerwać ten powróz, który nieuchronnie raczej spocznie na naszej szyi. Pamiętajmy, że prawdziwej wolności nie da się nikomu odebrać siłą. Tylko samemu można ją oddać. Nie dajmy się na to namówić.
W opublikowanym 21. grudnia 2016 roku przez Studio Opinii tekście "Lemingi! Przestańmy budować sobie więzienie!" przedstawiłem 7 grzechów opozycji. Niniejszy tekst jest rozwinięciem opisu grzechu legalizmu.
Dobiesław Pałeczka, studioopinii.pl