Do nowego zwrotu Trumpa w sprawie Ukrainy trzeba podchodzić tyleż z optymizmem, co z ostrożnością [OPINIA]
Donald Trump zapowiedział, że Stany Zjednoczone wyślą Ukrainie nowy pakiet broni i amunicji – w tym szczególnie potrzebne Ukraińcom baterie obrony powietrznej Patriot – za co zapłacą państwa Unii Europejskiej. Zmiana podejścia prezydenta USA daje Europie i Ukrainie powody do bardzo ostrożnego optymizmu - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W ostatni poniedziałek w Gabinecie Owalnym prezydent Trump zorganizował wspólną konferencję prasową z sekretarzem generalnym NATO Markiem Rutte. Zapowiedział na niej, że Stany wyślą Ukrainie nowy pakiet broni i amunicji – w tym szczególnie potrzebne Ukraińcom baterie obrony powietrznej Patriot – za co zapłacą państwa Unii Europejskiej.
Zagroził też Rosji, że jeśli w ciągu 50 dni nie zgodzi się na zawieszenie broni i nie siądzie do negocjacji pokojowych, to Stany uderzą kolejnym pakietem sankcji gospodarczych nie tylko w Rosję, ale także w państwa kupujące od niej ropę – co byłoby znaczącą eskalacją w amerykańsko-rosyjskich stosunkach. Amerykański przywódca dawał też wyraźnie do zrozumienia, że jest rozczarowany Putinem i tym, jak wyglądają negocjacje z rosyjskim prezydentem.
Deklaracje Trumpa zostały przyjęte z ulgą w Kijowie i stolicach większości państw Unii Europejskiej. Odkąd Trump wrócił do Białego Domu w styczniu tego roku, europejscy sojusznicy Ukrainy próbowali go przekonać, że jeśli nawet sam nie chce dalej płacić za wojskowe wsparcie dla Ukrainy, to koszty mogą wziąć na siebie wybrane państwa Unii – byle tylko Amerykanie dostarczyli broń, którą tylko oni dysponują, z Patriotami na czele. Dziś, ponad pół roku po objęciu władzy i kolejnych rundach rozmów z Putinem, wydaje się, że Trump w końcu dał się przekonać do europejskich argumentów. Co jeszcze ważniejsze, chyba zauważył też, że barierą dla pokoju w naszej części świata nie jest Ukraina i jej prezydent – jak Trump wydawał się sugerować w trakcie niesławnej konfrontacji z Zełenskim w Białym Domu – ale Putin.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Bezlitosny atak na okopy i broń Rosjan. Broń z USA nagrana w akcji
Na ile jednak nowy zwrot Trumpa w sprawie Ukrainy okaże się trwały? I czy amerykańska administracja ma realny plan, jak pomóc Ukrainie w osiągnięciu sprawiedliwego pokoju?
To na pewno zmiana na lepsze
Jeszcze na początku lipca Stany ogłosiły, że ze względu na niski stan własnych zapasów, wstrzymują dostawy broni i amunicji dla Ukrainy, w tym te, które znajdowały się już bliżej Kijowa niż Waszyngtonu – np. w Polsce. Decyzja w tej sprawie wyszła – jak wynika z doniesień medialnych – raczej z Departamentu Obrony niż Waszyngtonu, można było odnieść wrażenie, że zaskoczony był nią sam Trump.
Kto by jej nie podjął, pokazywała ona, że administracja Trumpa jest głęboko podzielona w sprawie dalszej pomocy Kijowowi, a jej przeciwnicy ciągle mają przestrzeń, by w bliskiej przyszłości przekonać prezydenta do swoich racji. Na razie Trump jest jednak chyba faktycznie zirytowany wiarołomnością Putina. Widać to było w jego wypowiedziach z tygodnia poprzedzającego spotkanie z Ruttem w Białym Domu. Putin – jak mówił Trump – gdy rozmawia się z nim przez telefon wydaje się rozsądnym, rozumiejącym potrzebę porozumienia pokojowego przywódcą. Jednak chwilę po rozmowie, po której mogło się wydawać, że jesteśmy na jakiejś drodze do kompromisu, zaczyna nową rundę bombardowań Ukrainy, w tym celów cywilnych.
Można się oczywiście wyzłośliwiać, że Trump potrzebował aż tak dużo czasu – ponad pół roku pierwszej kadencji i cztery lata pierwszej – by zrozumieć, jak działa Putin i że nie jest on godnym zaufania partnerem. Jak się jednak mówi, lepiej późno niż później.
Zmiana podejścia Trumpa – o ile prezydent znów nie zmieni zdania za dwa tygodnie – daje Europie i Ukrainie powody do bardzo ostrożnego optymizmu.
Na początku ubiegłego tygodnia do Kijowa przybył specjalny wysłannik Trumpa ds. Ukrainy i Rosji, Mike Kellog. W tym samym czasie doszło do zmiany na stanowisku ukraińskiego premiera – Denisa Szmyhala zastąpiła Julija Swyrydenko. Nowa premier ma mieć bardzo dobre relacje z administracją Trumpa, negocjowała z nią wcześniej porozumienie surowcowe – jej awans może sugerować, że relacje między Kijowem a Waszyngtonem po wszystkich problemach z początku roku zaczynają się realnie poprawiać.
Przestrzeń dla Rosji…
Jednocześnie w optymizmie warto zachować ostrożność, bo ciągle nie wiemy, na ile zmiana retoryki Białego Domu przełoży się na realną presję Waszyngtonu na Rosję. Niektórzy eksperci mają wątpliwości, czy faktycznie możemy już mówić o jakimś znaczącym zwrocie w polityce obecnej administracji wobec wojny.
Rosja jak na razie niespecjalnie przejęła się 50-dniowym ultimatum Trumpa. Po wystąpieniu amerykańskiego prezydenta z Ruttem w Białym Domu rubel wzmocnił się, a rosyjska giełda poszła w górę. Rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow odpowiedział Trumpowi: "najpierw miały być 24 godziny, potem 100 dni" – nawiązując do wcześniejszych wypowiedzi amerykańskiego przywódcy obiecującego, że zakończy wojnę w dobę, a potem w 100 dni po objęciu urzędu. – Przeszliśmy już przez to wszystko i naprawdę chcielibyśmy zrozumieć, co właściwie kieruje amerykańskim prezydentem - powiedział.
Termin 50 dni oznacza też, że Putin zyskuje prawie dwa miesiące by dalej, bez groźby dalszych sankcji ze strony Stanów, prowadzić działania wojenne przeciw Ukrainie. Jak na łamach "Foreign Policy" wyliczył ekspert Hudson Institute Luke Coffey, w ciągu 50 dni, utrzymując tempo z ostatnich tygodni, Rosja może przeprowadzić od 15 do 20 tysięcy ataków dronowych wymierzonych w Ukrainę.
Warto też pamiętać, że w maju Trump wyznaczył Putinowi termin dwóch tygodni na podjęcie rozmów pokojowych. Moskwa wystąpiła wtedy z propozycją negocjacji w Stambule, od początku obliczoną na to, by kupić sobie więcej czasu na prowadzenie wojny. Trump dał się nabrać na ten manewr, tamto ultimatum nie przyniosło żadnych efektów. Jak przestrzega ekspert brytyjskiego think tanku Chatham House Keir Giles, Putin dostał właśnie kolejne 50 dni, by w podobny sposób ponownie przechytrzyć Trumpa.
…i dla Europy
Jednocześnie okres 50 dni otwiera też okno dla działań Europy. Można zastanawiać się czy zmiana retoryki Trumpa wobec Putina już nie pomogła Unii w osiągnięciu kompromisu – do tej pory blokowanego przez weto Słowacji – w sprawie kolejnego, osiemnastego już pakietu sankcji gospodarczych wymierzonego w Rosję, który został ogłoszony w piątek.
Teraz przez najbliższe tygodnie państwa Unii muszą naciskać na Trumpa, by znów nie zmienił zdania w kwestii wojny w Ukrainie. Jak wiadomo, na Trumpa działają głównie dwa argumenty: te odwołujące się do materialnego interesu Stanów i te odwołujące się do jego ego.
Fakt, że Trump zgodził się na to, by Stany przekazywały amerykańską broń i amunicję finansowaną z europejskich środków wskazuje, że do amerykańskiego przywódcy mogło dotrzeć, że taki układ po prostu opłaca się amerykańskiej gospodarce.
Europejscy przywódcy powinni teraz przekonywać Trumpa, że to jak zakończy się wojna w Ukrainie, w dużej mierze przesądzi o historycznej ocenie jego jako prezydenta. Trump wielokrotnie dawał w przeszłości do zrozumienia, że uważa konflikt w Ukrainie za "wojnę Bidena" i że nigdy by do niego nie doszło, gdyby to on był prezydentem w 2022 roku. Wojna w Ukrainie toczy się jednak tak naprawdę od 11 lat, od 2014 roku. Ponad cztery lata tego okresu przypadają na rządy Trumpa. Jeśli wojna ciągle będzie trwała, gdy skończy się druga kadencja Trumpa – albo jeśli Putin ją wyraźnie wygra w jej trakcie – to zostanie to odczytane jako osobista klęska obecnego amerykańskiego przywódcy.
Europejscy sojusznicy Stanów powinni nieustannie przypominać o tym Trumpowi, przekonywać go, że nawet jeśli wojna jest winą Bidena, to teraz tylko on może ją w sprawiedliwy sposób zakończyć, zapisując się w ten sposób w historii obok największych amerykańskich prezydentów. Nieważne jak podobne deklaracje ze strony europejskich przywódców byłyby nieszczere, ważne jest, by okazały się skuteczne.
Potrzebna odważna strategia
Jednocześnie, by osiągnąć sprawiedliwy pokój nie wystarczy wysłać Ukrainie Patriotów, Stany potrzebują do tego odważnej strategii i zdolności do znacznie bardziej odważnych działań, niż te, jakie do tej pory podejmowali zarówno Trump, jak i Biden.
Byłoby fatalnie, gdyby po upłynięciu 50 dni Rosji nie spotkały żadne naprawdę bolesne konsekwencje, albo gdyby Putinowi znów udało się przechytrzyć Trumpa, symulując wolę rozmów, by kupić sobie więcej czasu na działania wojenne.
Administracja musi jasno określić, co chce teraz osiągnąć w negocjacjach z Putinem i dobrać konieczne do tego środki. W tym także sankcje wtórne, nakładane na państwa kupujące rosyjskie surowce – co radykalnie ograniczyłoby możliwości finansowania wojny przez Putina. Zachód musi też być gotowy, by sięgnąć po rosyjskie aktywa zgromadzone w zachodnich instytucjach finansowych. Należy też się zastanowić, czy Ukraina nie powinna dostać zielonego światła dla bardziej odważnych działań hybrydowych w głębi Rosji.
Zbliżamy się do czwartej rocznicy wojny. Wszyscy chcieliby jej zakończenia. Realny, długotrwały pokój jest dziś niewyobrażalny, możliwe jest jednak akceptowalne dla obu stron zawieszenie broni, pozwalające Ukrainie na swobodny wybór geopolitycznej orientacji. Putin nie usiądzie jednak w dobrej wierze do stołu tak długo, jak długo nie zacznie boleśnie odczuwać kosztów wojny. Pytanie, czy za zmianą retoryki Trumpa pojawi się realna gotowość Stanów do tego, by zadać Rosji konieczny ból?
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek
Jakub Majmurek to z wykształcenia filmoznawca i politolog. Działa jako krytyk filmowy, publicysta, redaktor książek, komentator polityczny i eseista. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem "Krytyka Polityczna". Publikuje także w "Kinie", "Gazecie Wyborczej", portalu Filmweb. Redaktor i współautor wielu publikacji, ostatnio "Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej".