Czy wojna z Iranem uratuje politycznie Netanjahu? [OPINIA]
Trudno o przywódcę, który budziłby bardziej negatywne emocje na całym świecie niż Benjamin Netanjahu, pod tym względem może się on równać chyba tylko z Putinem. Podobnie jak rosyjski prezydent, lider Likudu ma też problemy z międzynarodowym wymiarem sprawiedliwości. W jakim stanie wyjdzie z wojny z Iranem? - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
W listopadzie zeszłego roku Międzynarodowy Trybunał Karny wydał nakaz aresztowania izraelskiego premiera pod zarzutem zbrodni wojennych i zbrodni przeciw ludzkości – w tym używania głodu jako broni przeciw cywilnej ludności – jakich miał dopuścić się wobec ludności Gazy w odpowiedzi na ataki Hamasu z 7 października 2023 roku. W kwietniu wykonanie nakazu – w związku z podnoszonymi przez Izrael wątpliwościami co do jurysdykcji MTK w tej sprawie – zostało zawieszone, ale formalnie nie został on uchylony. W swoim ojczystym kraju Netanjahu przeszedł do historii jako pierwszy urzędujący premier oskarżony w procesie korupcyjnym, toczącym się od 2020 roku.
Dla dużej części światowej opinii publicznej Netanjahu jest po prostu zbrodniarzem wojennym, odpowiedzialnym za masakrę palestyńskiej ludności w Gazie – gdzie zdaniem niektórych organizacji zajmujących się obroną praw człowieka, takich jak Amnesty International, Izrael ma dopuszczać się wręcz ludobójstwa - i brutalną kolonizację palestyńskich terytoriów na Zachodnim Brzegu. Dla liberalnej i lewicowej opinii publicznej w Izraelu Netanjahu jest politykiem dążącym do rozmontowania izraelskiej demokracji i zastąpienia jej hybrydowym autorytaryzmem, gdzie władzy premiera nie kontrolowałyby sądy, niezależne media czy służba cywilna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Odwet Iranu na bazy w USA. Nagrania świadków w Katarze
Atak na Iran – najpewniej sprzeczny z prawem międzynarodowym – utwierdzi krytyków Netanjahu w przekonaniu, że jest on porównywalnym tylko z Putinem zagrożeniem dla pokoju na świecie, politykiem nieliczącym się z ofiarami i prawem międzynarodowym. W Izraelu – gdzie według badania ośrodka Agam Labs 83 proc. żydowskiej ludności kraju popiera czerwcowe ataki na Iran – wojna z Iranem może dać Netanjahu szanse na polityczne odrodzenie. Wszystko zależy od tego, jak ostatecznie rozwinie się sytuacja po ogłoszeniu łamanego już zawieszenia broni i czy Netanjahu będzie wiarygodnie przedstawić wojnę jako swój strategiczny sukces.
"Za kogo on się uważa!?"
Izraelski premier we wtorek ogłosił, że Izrael zrealizował swoje strategiczne cele – unieszkodliwiając izraelski program jądrowy i balistyczny. Bez dokładnych danych wywiadowczych trudno zweryfikować podobne stwierdzenia, większość ekspertów było zdania, że nawet zniszczenie czołowych instalacji atomowych przez połączone siły Izraela i Stanów może co najwyżej opóźnić irański program atomowy o rok, dwa, ale raczej nie zdoła go trwale zniszczyć.
Izraelski premier będzie też przedstawiał decyzję Trumpa o przyłączeniu się do ataku na Iran jako swój wielki dyplomatyczny sukces – kolejny w relacjach z amerykańskimi prezydentami. Te nigdy nie były łatwe. Gdy w latach 90. Netanjahu – jako najmłodszy premier w historii Izraela – spotkał się po raz pierwszy z Billem Clintonem, amerykański prezydent miał powiedzieć: "Za kogo on się, ku..a, uważa?! Kto tu jest właściwie supermocarstwem!?".
Gdy w 2015 roku Obama prowadził negocjacje nad swoim porozumieniem nuklearnym z Iranem, Netanjahu na zaproszenie republikanów wystąpił w Kongresie, gdzie nie zostawił suchej nitki na irańskiej polityce amerykańskiego prezydenta. Obama miał być wściekły. Mimo tego rok później Izrael otrzymał rekordowy pakiet wojskowej pomocy od Stanów.
Netanjahu w relacjach ze Stanami zawsze przesuwał granice, pozwalał sobie na o wiele więcej niż jakikolwiek inny sojusznik. Zakładał, że Waszyngton ostatecznie zawsze zrobi to, czego oczekuje Izrael, ustępując pod presją żydowskiej diaspory w Stanach oraz religijnej prawicy, przekonanej, że wspieranie ekspansywnej polityki Izraela jest po pierwsze religijnym obowiązkiem chrześcijan, a po drugie koniecznym warunkiem do powrotu Chrystusa na ziemię.
Fakt, że Trump przyłączył się do ataku na Iran - choć na początku wydawał się preferować dyplomatyczną drogę rozwiązania problemu irańskiego projektu atomowego, do tego obiecywał, że nie będzie angażował się w kolejne wojny na Bliskim Wschodzie i zawsze na pierwszym miejscu stawiał interes Stanów - wydaje się potwierdzać to przekonanie izraelskiego premiera.
Zmienić Gallipoli w Pearl Harbour
Netanjahu będzie starał się przedstawić operację w Iranie jako zakończenie wojny, jaką Izrael toczy ze swoimi wrogami od ataków Hamasu z 7 października 2023 roku. Atak ten był największą katastrofą polityki bezpieczeństwa Izraela od czasu wojny Jom Kippur oraz potężnym ciosem dla politycznej reputacji Netanjahu. Bo to twarde bezpieczeństwo miało być największym atutem izraelskiego premiera, który całą karierę zbudował na przekonywaniu swoich rodaków, że tylko on jest w stanie zagwarantować im bezpieczeństwo.
Po atakach Hamasu izraelskie społeczeństwo nie skonsolidowało się wokół rządu i jego szefa. Netanjahu pozostał kontrowersyjną, dzielącą społeczeństwo postacią. Sondażowy przełom przyszedł dopiero w kwietniu zeszłego roku, gdy Izrael dokonał skutecznej egzekucji Mohammada Rezy Zahediego – czołowej postaci w dowództwie Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, jednej z dwóch gałęzi sił zbrojnych Iranu. Wtedy doszło też do pierwszej wojskowej konfrontacji między Izraelem a Iranem.
Rozszerzanie wojny na kolejne fronty – walkę przeciw Hezbollahowi w Libanie i konfrontację z Iranem – opłaciło się Netanjahu politycznie. Izraelski premier będzie teraz przekonywał swoich rodaków: w październiku 2023 roku zostaliśmy zaatakowani przez organizację latami wspieraną przez Iran, przez półtora roku prowadziliśmy wojnę z kolejnymi zastępczymi siłami Iranu – Hezbollachem, Houthi – teraz wymierzyliśmy bolesny cios w państwo stanowiące źródło większości naszych problemów bezpieczeństwa, stawiające sobie za strategiczny cel nasze zniszczenie.
Jak na łamach "New Yorkera" pisze David Remnick, ataki z 7 października były dla Netanjahu tym, czym nieudana operacja w Gallipoli dla Churchilla w trakcie I wojny światowej. Plan, który miał zapewnić państwom Ententy kontrolę nad cieśninami czarnomorskimi i otworzyć im drogę morską do Rosji, skończył się katastrofą, która o mało co nie zatopiła kariery politycznej przyszłego brytyjskiego premiera. Dzięki operacji w Iranie Netanjahu może zmienić atak 7 października - jak powiedział Remnickowi izraelski dziennikarz Amit Segal - w odpowiednik nie Gallipoli, ale Pearl Harbour. W klęskę, która jak tragiczne nie byłyby jej bezpośrednie efekty, okazała się momentem "narodowego odrodzenia". Netanjahu będzie teraz przekonywał, że 7.10 pozwolił "przebudzić się" Izraelowi i pokonać jego wrogów: wyeliminować przywództwo Hamasu, Hezbollahu, irańskiego programu atomowego, wreszcie – przy pomocy Stanów – zniszczyć irańskie instalacje nuklearne. Osłabienie wspieranej przez Teheran "osi oporu" stworzyło też warunki do upadku syryjskiego dyktatora Baszara al-Assada, kolejnego wroga Izraela w regionie.
Jak przewiduje Remnick, wszystkie te sukcesy dają teraz Netanjahu pewną przestrzeń w polityce wewnętrznej, by zdystansować się od nacisku skrajnie prawicowych koalicjantów i pójść na ustępstwa konieczne do zawieszenia broni w Gazie i uwolnienia wszystkich izraelskich zakładników Hamasu. A to z kolei może otworzyć drogę do normalizacji stosunków z Arabią Saudyjską, kluczowym państwem arabskim. Ataki Hamasu z 2023 roku miały powstrzymać ten scenariusz.
Liberalna i lewicowa opinia publiczna w Izraelu obawia się z kolei, że sukces w wojnie z Iranem może pchnąć Netanjahu do zaostrzenia autorytarnego kursu w kraju. Jak na łamach reprezentującego ten odłam izraelskiego społeczeństwa dziennika "Haaretz" pisze Gidi Weitz: "Netanjahu stoi teraz samotnie na szczycie, żaden polityczny rywal nie jest mu w stanie rzucić skutecznego wyzwania, establishment bezpieczeństwa jest zbyt zastraszony by nawet zasugerować niezgodę. Rosnąca władza Netanjahu, napędzana nacjonalistyczną ekstazą, może ośmielić jego samego i jego zwolenników, by ostatecznie zawłaszczyć resztki tego, co zostało z izraelskiej demokracji".
Polityka Netanjahu nie uczyni Izraela bezpieczniejszym
Netanjahu zawsze zakładał, że kluczem do bezpieczeństwa Izraela są nie pokojowe porozumienia, ale siła. Był przekonany, że możliwe jest rozwiązanie sytuacji w Palestynie bez porozumienia z Palestyńczykami, że łącząc wymierzone w palestyńską ludność represje i porozumienia z krajami regionu Izrael może zmusić palestyńską ludność do zaakceptowania porozumienia trwale wykluczającego palestyńską państwowość.
Jak na łamach "New Statesman" pisał niedawno historyk Joshua Leifer, "Netanjahu nie uważa Palestyńczyków za prawdziwy naród zasługujący na prawo do samostanowienia. Pozostaje przekonany, że jeśli podda się im odpowiednim represjom, to zapomną o swoich marzeniach o wolności, a jeśli nie to będzie można ich w nieskończoność utrzymywać w stanie podporządkowania".
Ta polityka – a zwłaszcza realizująca jej założenia operacja w Gazie po październiku 2023 roku – wyzwoliła antyizraelskie nastroje na całym świecie. Raport Pew Research Center ogłoszony na początku czerwca pokazuje, że w 20 z 24 badanych państw ponad połowa dorosłej populacji deklaruje negatywny stosunek do Izraela. Wyjątki to Argentyna, Indie, Kenia i Nigeria. Negatywny stosunek deklarują nie tylko kraje muzułmańskie, ale też europejskie – w tym aż 78 proc. badanych mieszkańców Holandii, a po 75 proc. Hiszpanii i Szwecji.
Co kluczowe, do Izraela negatywnie odnosi się też 52 proc. Amerykanów. Wybory w 2024 roku pokazały, jak sytuacja Gazy i pomocy udzielanej przez administrację Bidena rządowi Netanjahu dzieli elektorat demokratów, był to jeden z czynników przyczyniających się do demobilizacji demokratycznej bazy i klęski Kamali Harris. Jeśli negatywne nastroje wobec Izraela będą rosnąć, to może coraz trudniej być utrzymać dwupartyjny konsensus w kwestii polityki wobec tego sojusznika. A sojusz z Waszyngtonem pozostaje kluczowy dla izraelskiego bezpieczeństwa.
Jak dziś nie triumfowałby Netanjahu, jego polityka długoterminowo niekoniecznie musi służyć bezpieczeństwu Izraela. Atak na Iran może tyleż opóźnić irański program atomowy, co przekonać reżim w Teheranie, że dla własnego bezpieczeństwa musi zapewnić sobie bombę atomową. Polityka w Gazie – przynosząca tragedię mieszkającym tam Palestyńczykom – może trwale podminować międzynarodową pozycję Izraela i wzmocnić najbardziej wrogie temu państwu siły. A jak ostatecznie nie ułoży się sprawa w MTK, zarzuty zbrodni wojennych trwale będą wracać w historycznej ocenie dorobku Netanjahu.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek