Dlaczego Putin zaczął osobiście dowodzić wojną? "To przypomina upadek Hitlera"
Władimir Putin do tego stopnia zaangażował się w wojnę przeciwko Ukrainie, że osobiście uczestniczy w wyznaczaniu kolejnych ruchów grup bojowych rosyjskiego wojska - podał brytyjski dziennik "The Times", powołując się na źródła w wywiadzie i wojsku. - Wojna po prostu nie idzie Rosji, a sam Putin prawdopodobnie przestał już ufać wojskowym - komentuje dla WP Maciej Matysiak.
- Jeśli Władimir Putin wykonuje pracę za swoich pułkowników, dowódców brygad to dobitnie świadczy to o kryzysowej sytuacji Rosjan w Ukrainie. Mimo zmian w dowództwie ta wojna im nie idzie, załamuje się. Możliwe, że to "wkurzyło" rosyjskiego przywódcę. Teraz nie chce polegać na raportach podwładnych, nie ufa im, chce osobiście znać sytuację - mówi WP płk. rez. Maciej Matysiak, ekspert Fundacji Stratpoints, były zastępca szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego i wykładowca Akademii Nauk Stosowanych w Gnieźnie.
Putin wchodzi w rolę dowódcy. Zna się?
- Aż trudno uwierzyć w to, że Putin wydaje polecenia grupom bojowym. Oczywiście nie jest to poziom odpowiedni do zarządzania przez prezydenta - dodaje płk. Matysiak. Zauważa, że sytuacja przypomina mu ostatni rok rządów Adolfa Hitlera, który po lądowaniu aliantów w Normandii w czerwcu 1944 roku popełnił kardynalny błąd. Nie uruchomił na czas dywizji pancernych, które czekały we Francji oczywiście na lądowanie aliantów. Przyczyniło się to do klęski III Rzeszy.
Według ostatnich doniesień dziennika "The Times" Putin podejmuje taktyczne decyzje na niskim szczeblu, które normalnie byłyby podejmowane przez oficera w randze pułkownika, odpowiedzialnego za zaledwie 700-1000 rosyjskich żołnierzy. Takie zarządzanie - zdaniem Brytyjczyków - przyczynia się do niepowodzeń rosyjskiej armii. Dziennik przypomniał, że przed karierą w KGB, Putin dowodził batalionem artylerii haubic.
Putinowi ma służyć radą gen. Walerij Gierasimow, najwyższy rangą rosyjski wojskowy i twórca doktryny o wojnie hybrydowej. Oznacza to, że po pogłoskach o zranieniu go w akcji pod Izium, niesnaskach z Putinem, jednak Gierasimow wrócił do gry.
- Wyobrażam sobie tylko jedno uzasadnienie takiego dowodzenia. Rosyjscy dowódcy mogą być na tyle sparaliżowani niepowodzeniami, niskim morale żołnierzy, że ich ostatnim argumentem są słowa, że "Putin tak każe, rozkaz z samej góry" - mówi płk. Matysiak.
Rosyjski niedźwiedź już się wykrwawia
Rozmówca WP odniósł się także do niedawnego raportu amerykańskich analityków The Institute Study od War. Stwierdzili oni, że "w Rosji prawdopodobnie zabrakło już rezerwistów gotowych do walki". To zaś zmusza dowódców do zintegrowania sił regularnej armii z prywatnymi firmami wojskowymi (np. Wagnerowcy), a także siłami milicji z samozwańczych republik donieckiej i ługańskiej. Tymczasem strona ukraińska komunikuje, że jest gotowa wyposażyć w broń milion własnych żołnierzy. Część z nich ma doświadczenie w trwającej od 2014 roku wojnie z separatystami.
- Ta nierównowaga w dostępie do zasobów ludzkich stanie się ważną przewagą Ukrainy. Sądzę, że Rosjanie zaangażowali łącznie 300 tys. ludzi. Połowa z nich obsługuje tyły armii, odliczając zabitych, rannych, dezercje i ucieczki, mogli zostać z kilkudziesięcioma tysiącami wojska. To za mało na Ukrainę, która ma motywację do walki o swój byt - ocenia płk Matysiak.
- Liczebność rosyjskiej armii to 800 tys., ale Rosjanie nie mogą sobie pozwolić na ogołocenie garnizonów z odległych zakątków kraju. Bez ogłoszenia powszechnej mobilizacji, rosyjskiej armii zabraknie ludzi. Nie udaje im pozyskać nowych żołnierzy kontraktowych, a podczas wiosennego poboru podpalono siedziby kilkunastu komisji rekrutacyjnych - wylicza ekspert. Jego zdaniem, jeśli ta sytuacja się nie zmieni, za pół roku ukraińskie siły przegonią Rosjan z Krymu, Ługańska i Doniecka.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski